Jak sobie wyobrażam demokratyczne państwo prawa?

2011-04-29 12:06

 

 

Odpowiedź jest prosta: zwyczajnie. Czyli z naciskiem na to, że Państwo jest szczególnie wyczulone na Demokrację oraz na Prawo.

 

Demokracja: państwo demokratyczne w moim przekonaniu – skoro już zarządza wszystkim co publiczne – ma nieustający, honorowy wręcz obowiązek dopilnowania, by w obszarze jego kompetencji każdy człowiek i każdy związek osób miał choćby minimalne, czyli przyjęte powszechnie jako współczesny standard, prawo do wypowiedzi, do prezentacji swoich poglądów, opinii, koncepcji, do uruchamiania swoich projektów. Aby funkcjonował Rynek (każdy otrzymuje/uzyskuje proporcjonalnie tyle, ile wniósł do społecznej puli dobrobytu), i to rynek nie tylko gospodarczy, ale w każdej innej dziedzinie, aby wszelka rywalizacja była równoprawna, aby powszechna zdolność i skłonność do współpracy przeważała zdecydowanie nad skłonnościami do gry i ogrywania innych, aby wszelka różnorodność była postrzegana i pielęgnowana jako bogactwo a nie jako niepokojący niedostatek kontroli (ogarniania). By monopol wszelki, w skali nana, mikro itd., nie znajdował żadnego oparcia w praktyce życia publicznego, by stał się obrzydliwy jako źródło wyzysku ekonomicznego, społecznego i humanitarnego. I to wszystko państwo powinno osiągać na drodze demokratycznej, czyli bez używania przemocy i przymusu, bez nadmiernych regulacji. Szczególnie ważne jest, by państwo i jego funkcjonariusze oraz urzędnicy, jego organy i urzędy oraz agendy, jego janczarowie i władykowie – nie nabierali poczucia wyższości i ważności z tego tylko tytułu, że nimi są, by nie kreowano państwowego mega-monopolu.

 

Praworządność: państwo prawa w moim przekonaniu – skoro już ma monopol na stanowienie, redakcję i interpretację prawa oraz na rozstrzyganie na mocy i z użyciem prawa – powinno być tym miejscem w przestrzeni publicznej, gdzie prawo jest najwyższym dobrem i jedynym odniesieniem dla wszelkiego postępowania. Niewyobrażalne jest naruszanie, omijanie, nadużywanie prawa przez organy, urzędy, agendy, urzędników, funkcjonariuszy, janczarów i władyków państwa. Takie postępowanie dyskwalifikuje – dosłownie – osoby i podmioty związane z państwem, które się tego dopuszczają. Oceniam, że taniej – ekonomicznie i społecznie – jest zamknąć urząd albo zwolnić połowę urzędników – niż trwać w bezprawiu. Tym gorzej, jeśli wszyscy zaangażowani w obszar państwa stanowią jakąś fatalną korporację nad-ludzi, wzajemnie się wspierając, kryjąc swoje grzeszki, stając murem jeden za drugim mimo ewidentnych naruszeń prawa. A nawet zawiązując koterie i kamaryle, z wykorzystaniem lepszej niż przeciętna znajomości prawa (w jakiejś niszy), dostęp do informacji, a nawet planując uprzednio taką redakcję prawa, by ono koteriom i kamarylom sprzyjało. Testem na praworządność państwa jest jego ekspansywność: jeśli państwo zagląda do każdego zakamarka życia publicznego, a nawet prywatnego i osobistego – niewątpliwie czyni zamach na praworządność. Nawet jeśli ma na to całkiem poważne uzasadnienie. Rozbudowa prawa wszędzie tam, gdzie państwo sobie nie radzi – to właśnie dowód słabości państwa prawa.

 

Nie jestem skłonny wybaczać państwu, że jest niedoskonałe. Z prostego powodu: moją niedoskonałość nieuchronnie państwo wychwyci i – mówiąc kolokwialnie – „dopadnie” mnie. Dlaczego mam czuć się przed państwem jak jego poddany, skoro i faktem jest, że owo państwo pozostaje na moim utrzymaniu, i wszelkie zadęcia legitymizujące państwo przed obywatelami odwołują się do służebności i niezbędności państwa?

 

Państwo, którego obywatele (prawi obywatele) mają powszechne przekonanie, że bez państwa ich sprawy miałyby się lepiej niż wtedy, kiedy to państwo jest – takie państwo nazywam nielegalnym, bo utraciło ono swoją społeczną, obywatelską legitymizację.

 

Wstydzić się siebie powinno państwo, którego ludność nie chce być ani obywatelska, ani samorządna, ani wspólnotowa, tylko chce koniecznie być „prywatna” albo nie wie czego chce, „nie dorasta” do demokracji, czyli staje się „żadna”.

 

Państwo, którego obywatele tracą z dnia na dzień swoją zdolność do bycia obywatelem, zamieniają się czy to w obywateli rejestrowych (płać, głosuj, sprawozdawaj i melduj się), czy to w ogrywaną i oskubywaną publiczność, masę, elektorat – to nie jest ani państwo demokratyczne, ani państwo prawa. Choćby nie wiem ilu miało akolitów i apologetów, choćby nie wiem jakimi słowami zapisywało w Konstytucji tę nieprawdę o sobie, choćby nie wiem jakie autorytety dawały takiemu państwu glejt.

 

Trwa już kampania wyborcza.

 

Popatrzmy sobie na nasze państwo i tych, którzy chcą nim zawiadować, pod kątem, jaki wskazuje powyżej.