Jajko, kura, a może kogut?

2014-04-03 07:35

 

Wszelki ruch zaczyna się od metabolizmu. Albo inaczej: gdyby nie metabolizm, ruch ograniczałby się w Uniwersum do prostego kinetycznego „berka”, jakiego obserwujemy np. w Układzie Słonecznym czy w Galaktyce. Jeśli ten biegnie tu – to ja biegnę tam, a tamten nas okrąża.

Metabolizm zaś ma sens uniwersalny jako Obietnica: inny przystępuję do „berka”, inny z niego wychodzę. O ile rozumiem metabolizm jako dowolne przeistoczenie z jednej postaci w drugą, na przykład przeistoczenie energetyczne. Tu należałoby wygłosić pean na temat takich nauk jak chemia czy termodynamika.

Na skutek metabolizmu w Uniwersum pojawia się „motoryka”, czyli manifestacja zachowań, możliwości, potrzeb, objawiająca się na zewnątrz w postaci ruchu kinetycznego (berek), ale wynikająca z wewnętrznych przetworzeń o charakterze „prywatno-intymnym” (przy czym mowa nie tylko o człowieku).

Motoryka skłania ku prokreacji: dzięki niej pokonujemy procesy starzenia, czyli zużywania się „fabryki metabolicznej”. Obiektywność prokreacji polega na tym, że do następnej „iteracji” delegowane są przesłanki pozytywne, a te, które się nie sprawdziły – są wycofywane.

Prokreacja zatem – właśnie z tego powodu – odbywa się w warunkach konkurencji, którą biolodzy i ewolucjoniści nazywają „doborem”. W swej istocie „dobór” sprowadza się do krańcowego ograniczenia różnorodności poprzez dokonywanie nieodwracalnych wyborów: skoro staje się TAK, to już nie stanie się INACZEJ.

Zanurzając się w tygiel konkurencji (doboru) skłaniamy się ku polityce, czyli ugrywaniu „swojego” wobec innych i kosztem innych. O ile prokreacja osadzona była w konwencji mutualnej (poszukiwało się czegoś bratniego, wspólnego), o tyle polityka ma zawsze charakter sabotażowo-dywersyjny wobec mutualnych, wzajemniczych, gromadniczych poszukiwań.

I zapewne tak to trwałoby, gdyby w ramach polityki nie pojawiła się skłonność do redagowania, porządkowania, komunikowania (się). Ta właśnie skłonność popchnęła Uniwersum w kierunku budowania rozmaitych kultur: biologicznych, społecznych, te zaś wygenerowały z siebie fenomen planowania. Odtąd wszelka aktywność (metaboliczna, prokreacyjna, polityczna) poddana została reżimowi redakcyjnemu, planistycznemu.

Reżim taki premiuje inteligencję, opartą na trzech przesłankach:

  1. Zdolność do detekcji, przysposabiania, wychwytywania informacji z otoczenia;
  2. Umiejętność selekcjonowania pozyskanych informacji co do istotności (przydatności);
  3. Przekładanie tak pozyskanej wiedzy, poprzez wnioskowanie, na decyzję, wyraz woli;

W ten sposób, rozbudowując inteligencję, zaczynamy nowy rozdział, który nazywa się SAMOPOZNANIE: analizujemy już nie tylko to, co jest elementem otoczenia, ale też własny metabolizm, prokreację, politykę, redagowanie staje się podmiotowe, zorganizowane nie „w sobie”, tylko „dla siebie”.

W ten sposób dochodzimy też do poszukiwania uzasadnienia dla wszystkiego, co „dotąd”, i na te potrzeby odnajdujemy „ducha”, rzucając podejrzenie na dowolną kulturę, że go skrywa, że jest nim ożywiana.

Kiedy owego ducha wskażemy i zdefiniujemy – jesteśmy w stanie pojąć ŻYCIE. I, paradoksalnie, jakby nic się nie stało „po drodze” – sprowadzamy życie do metabolizmu, prokreacji oraz ewentualnie polityki, wszystko inne, wszystko nastepne traktując jako cywilizacyjny dodatek.

W ten oto sposób dotarliśmy do podstawowego pojęcia wszelkich nauk (w tym nauk „zimnych”, takich jak matematyka, fizyka, astronomia”, sprowadzających opis świata do „berka”): pojęciem tym jest ORGANIZM, czyli uniwersalny fenomen, manifestujący się odrębnością, podmiotowością, życiem wewnętrznym.

Jako ekonomista mam przekonanie, uzasadnione jak powyżej, że „moja” dziedzina wiedzy zajmuje się (zajmować powinna) funkcjonowaniem organizmów, ich konstelacjami i relacjami między nimi. Wbrew pozorom, nie mam wielu sojuszników w takim podejściu do ekonomii, a lista noblistów coraz bardziej przypomina „podręczny zestaw do „berka”.