Ja to się czeszę

2018-06-21 17:47

 

Jestem jednym z nielicznych ludzi na świecie (jest nas góra kilka tysięcy), którzy mogą o sobie mówić: w byłym ZSRR byłem praktycznie wszędzie. Uprzedzam złośliwców: za swoje.

Oczywiście, nie pajacuję w związku z tym, nie piszę – jak „znani podróżnicy” – opowieści o różnych dziwach. Zdarzyło mi się kilka opowiadań („Ballady rosyjskie prozą”,  TUTAJ) , a książka jeszcze jest przede mną. za największy gniot pełen nieprawd uważam relację Kapuścińskiego z przejażdżki transsyberyjskim pociągiem dalekobieżnym, która była podobno bestsellerem. Jeśli Heban czy Cesarz powstawały tak samo…

Czekam – który to już raz – na wydawcę książki napisanej tuż po aresztowaniu Dra Mateusza Piskorskiego (dziś, po dwóch latach odsiadki, upomina się o niego ONZ czy RPO), zatytułowanej „Jakem prokremlowski”.

Przejdę do rzeczy, czyli do mojej radości spowodowanej działaniami mniej-więcej 5% kibiców piłkarskich, którym w głowie nie tylko stadiony, alkohol i podobne rozrywki, tylko wykorzystanie okazji do podróżowania po Rosji, która dla każdego ma zupełnie odrębną ofertę, zgodnie z wierszem Fiodora Tiutczewa z 1866 roku:

Умом Россию не понять,
Аршином
 общим не измерить:
У ней особенная стать —
В Россию можно только верить.

/kto nie zna cyrylicy: to jest czterowiersz o tym, że nie da się Rosji poznać „naukowo”, jej szczególność odkrywamy tylko wtedy, kiedy w nią uwierzymy/

Moja – wspomniana wyżej – książka „Jakem prokremlowski” zawiera kilkanaście rozdziałów. Ten najważniejszy – to opis (z fotkami wykradzionymi z sieci) kilkudziesięciu rosyjskich Kremli, na przykład ten najpiękniejszy w Kazaniu czy najdalszy z zachowanych (licząc od Warszawy) w Tobolsku, albo całkowicie drewniany, w staroruskim stylu w Kiżach (jez. Onega, Karelia). Nie byłbym sobą, gdybym nie stworzył „teorii kremla”: składa się na nią opowieść o Fortyfikacji (mury, baszty, podziemia), Monastyrze (świątynie i strefy ciszy zakonnej) i Pałacie (sieci budynków urzędniczo-pałacowo-nomenklaturowo-biznesowych). Wyjaśniam też staroruskie znaczenie słowa „dytyniec”, prawzoru „kremla”, który zyskał dzisiejszą formę po wzbogaceniu „dytyńca” orientalnością „seraju” i „karawanseraju”.

Rosja jest też krajem „wszystkiego co największe”, monumentalne: od potężnych hydroelektrowni, poprzez kolej transsyberyjską, ciężarówkę Biełaz, samolot Rusłan, po stację kosmiczną Mir (przy okazji: słowo „mir” to rzadkość lingwistyczna, ma kilkanaście rozmaitych znaczeń, takich jak glob ziemski, przestrzeń-świat, opinia publiczna, pokój, wici). Rosja też to kraj „bricolage” (zespolona w jedno kultura „złotej rączki” i „majster-klepki”). To stąd wzięły się zmyślne zabawki (np. drewniane) czy słynne „matrioszki”, laleczki zamykane jedna w drugiej, czasem więcej niż 20.

Największe są też rosyjskie (carskie, imperialne) linie obronno-zasieczne, długości nawet niemal 1000 wiorst, które najpierw powstały dla obrony rosyjskiego, południowego podbrzusza Rosji przez żywiołem mongolsko-tatarskim, a potem stały się „normalnym” elementem pejzażu imperium.   

Na ludziach słabo znających tę kulturę-cywilizację robią wrażenie ponure rosyjskie Sieci, takie jak Gułag (obozy pracy przymusowej i zesłań), kołchozy (przedsiębiorstwa pół-obozowe skupione na intensywnej eksploatacji fauny i flory). Kto chce to pozna słowo „etap”, czyli katorżniczy konwój (na Północ albo na Sybir), a zdumiewać się będzie zauważając, że zesłańcy – raz już odesłani „w niewiadome” – często przyzwyczajali się do nowego miejsca, działali w nowych środowiskach, dokonywali cudów naukowych i artystycznych.

Dla mnie jest najważniejsze to, że około 140 oficjalnie uznanych etnosów rosyjskich żyje w Rosji w miarę zgodnie (wiem, wiem, Dagestan, Iczkeria, separatyzm jakucki, itp.).

Do światowego dziedzictwa – tak to widzę – Rosja wniosła trzy przestrzenie, na które trzeba poświęcić minimum miesiąc intensywnej „wyprawy studyjnej”: pierwsza, około-moskiewska, to kilkanaście Kremli w promieniu kilkuset kilometrów od Moskwy (tzw. Złoty Krąg), druga – to kilkadziesiąt twierdz-więzień w okolicach Petersburga (z Kronsztadem i Szliselburgiem na czele), trzecia to Kozaczyzna, czyli kilka „okręgów wojsk kozackich” i przede wszystkim znaczący fenomen kulturowy, któremu zresztą początek dały kresowe ucieczki poddanych polskiej magnaterii w kierunku dzisiejszego Zaporoża-Czerkasów, a obecnie Kozaczyzna to formacja kilku kultur wzdłuż Donu, Wołgi, północnej pierzei Kaukazu i na terytorium Ukrainy.

To wszystko może obejrzeć np. mój „najnowszy znajomy”, Saverio Comandatore, Włoch urodzony we Francji mieszkający w Moguncji, który wybrał się na Mistrzostwa rowerem (zajrzyjcie na jego profil FB). Spotkałem go w warszawskim hoteliku i rano „odprowadziłem” rowerowo do Radzymina, czyli współuczestniczyłem w 1% jego wyprawy. On, mający pełne prawo czuć się nosicielem spuścizny imperialno-rzymskiej, parysko-rewolucyjnej i rzeszo-teutońskiej – ma niepowtarzalną okazję obcować z „odwiecznym wrogiem” i takimż „odwiecznym przyjacielem” Europy, podglądać Rosję w kilkunasto-tygodniowym „przemarszu”. Mam pewność, że już skorzystał, a wszystko pozostałe – przed nim.

I cieszę się, że niemała grupka kibiców – w przerwach między gwizdkami – ma okazję przeistoczyć się w turystów. Nawet jeśli ograniczą swoje peregrynacje do ośrodków wielkomiejskich, czyli „zaliczą” kilka procent rosyjskości…