Ja tam wierzę w Demokrację

2010-07-04 06:13

 

Jest kilka takich słów-wytrychów, które w świecie idei stworzonym (i sprzedawanym bez pytania po całym świecie jak paciorki) przez Białego Człowieka, a właściwie Judo-Helleno-Romo-Europejczyka, stanowią jakiś czarodziejski węzełek pojęciowy, w którym mieści się ponoć Całe Ludzkie Marzenie.

 

W tym węzełku ma swoje miejsce nieludzko przetrącona Wolność, potwornie sfatygowane Prawa Człowieka, okulała Sprawiedliwość, zmiętolona Równość, podejrzane Braterstwo, chrypiąco-charczący Honor, wiele innych wartości ciężko doświadczonych i wciąż wystawianych na próbę, w tym Demokracja, gwałcona ze szczególnym okrucieństwem od czasu, kiedy powstało Jej Imię. Wszak w jej mateczniku, w helleńskich Atenach, obywatele uzurpujący sobie monopol na Prawo Głosu w Ważnych Sprawach Publicznych – stanowili 10% ludności, a pozostali to byli ludzie pozbawieni czegokolwiek, w każdym razie na pewno nie byli Ludowładcami.

 

A demokracja rzymska? Kastrowana na każdym kroku przez Konsulów-Cezarów. A francuskie próby? Wygrali je Cesarzowie. A konstytucje? Znane są cztery obwołane jako demokratyczne: Filipa Orlika, korsykańska, amerykańska i 3-Majowa. Dwie z nich pozostały tylko pamiątkową literaturą, jedna umarła wraz z państwem, które zawiadowało śródziemnomorską wyspą, a jedna obowiązuje nadal, w państwie tak dalekim od Demokracji, jak tylko można sobie wyobrazić.

 

Zacytujmy dzisiejszą (niedziela, 4 lipca 2010) notkę w serwisie Onetu: „Demokracja w wielu krajach jest w defensywie, a w wielu innych państwach upadła - przestrzegali w sobotę ministrowie spraw zagranicznych uczestniczący w panelu dyskusyjnym podczas konferencji Wspólnoty Demokracji w Krakowie. Z danych przedstawionych w trakcie obrad wynika, że od połowy lat 70. XX w. liczba państw demokratycznych na świecie zmniejszyła się o 30.

Choćby z tego powodu społeczeństwa obywatelskie i kraje rodzącej się demokracji wymagają szczególnej pomocy ze strony dojrzalszych demokracji - konkludowali uczestnicy obrad.
W panelu dyskusyjnym wzięli udział ministrowie spraw zagranicznych: Kanady, Hiszpanii, Korei Południowej, Chile, Indonezji, Szwecji i Kenii. Gospodarzem spotkania był szef polskiego MSZ Radosław Sikorski.”

 

Sam skład osobowy i nazwy krajów narady krakowskiej budzą pusty śmiech, co najmniej połowiczny.

 

Spośród wielu możliwych sposobów definiowania Demokracji wybieram ten: kiedy w ludziach powszechna staje się świadomość obywatelska (konstruktywne, pozytywistyczne branie spraw w zbiorowe wspólnotowe ręce), rozkwita i pęcznieje samoorganizacja, samorządność, spółdzielczość, kiedy wszelkie próby monopolizowania (nawet mikro-monopolizowania) jakichkolwiek aspektów życia publicznego wywołują natychmiastową i skuteczną reakcję przywracającą równowagę w dowolnym środowisku społecznym – wtedy brakuje miejsca na instytucje państwowe, polegające na upoważnieniu urzędów, organów, agend do sprawowania władzy, uprawiania przemocy i stosowania przymusu.

 

Naiwna wiara pokoleń z zbawczych patronów czy opiekuńcze Państwo, które MOŻE być demokratyczne, tylko coś mu w tym przeszkadza – nie mija mimo kilku tysięcy lat doświadczeń diametralnie przeciwnych! Wszak doświadczenia te – na całym globie – mówią jedno: każde państwo, a wraz z nim jego urzędnicy, funkcjonariusze, organy, urzędy, instytucje, agencje obiektywnie dąży do tego, aby na koszt „obywateli” zbudować sobie własny, oddzielny, chroniony przed „obywatelami” świat, który rozrastał się będzie dotąd, aż Lud da wyraz swojej rozpaczliwej bezsilności, po czym nastąpią „gry demokratyzujące”, w które Lud powinien uwierzyć i legitymizować je jakimś gestem „obywatelskim” na przykład przy urnach wyborczych albo w referendum konstytucyjnym.

 

Ktokolwiek, kto ma coś wspólnego z państwem, wykonując „swoją robotę” zainteresowany jest przede wszystkim trzema sprawami:

 

A - wyłącznością (czasem kolektywną, koteryjną) na wydzielone korzyści, przywileje i prestiż związane z tym, że się „robi w państwie”;

B - władzą i kontrolą nad poczynaniami „podopiecznych obywateli”, mającymi zapewnić ową wyłączność;

C - postępującym analfabetyzmem obywatelskim, mającym utrwalić sprawowaną władzę i kontrolę;

 

Jeśli więc nawet takie grono, jak delegaci na krakowską Wspólnotę Demokracji widzą regres i atawizm Demokracji w świecie, to znaczy, że owi „zawodowi optymiści” dostrzegają przemożne oddziaływanie przynajmniej jednej, jeśli nie wszystkich trzech powyższych „racji państwowych”.

 

Bo trzeba wyobrazić sobie sytuację odwrotną:

 

A’ – nie istnieją żadne korzyści i przywileje związane ze sprawowaniem urzędów, funkcji w organach, instytucjach, administracji, Centrum (wtedy osoby zapobiegliwe przestaną „ciążyć” ku państwu);

B’ – co do kontroli i władzy, wszelkie organy, urzędy, instytucje, agendy, urzędnicy, funkcjonariusze są podporządkowani zrzeszeniom samorządnym ludności (izbom, gildiom, stowarzyszeniom, spółdzielniom, radom, itp.);

C’ – obywatelska świadomość, rozeznanie w sprawach publicznych, zdolność (umiejętności) działań na niwie publicznej wciąż wzrasta i powszechnieje (wtedy interesy partykularne znajdują coraz mniejsze oparcie w niszowym odseparowaniu i ekskluzywności);

 

Zdrowy rozsądek podpowiada, że przecież w dobie masowego, niemal swobodnego przepływu informacji, w dobie powszechniejącej edukacji na szczeblach podstawowych i „maturalnych”, w dobie łatwości „interakcji poziomych” oraz w dobie wzrastającej „inteligenckości” społeczeństw nie powinno być problemów z deficytem demokracji. Skoro zaś one są i do tego narastają – trzeba winić (tak, winić) Państwo i wszystkich indywidualnie, od najwyższej do najniższej roli w tym państwie, winić o to, że wspólnie i w porozumieniu „grają” na ów deficyt demokracji, że plotąc gdzie tylko się da o „obywatelstwie” i „obywatelskości” – w praktyce kradną społeczeństwom i ludziom ich demokratyczne prerogatywy.

 

Kiedy pewien „rewolucyjny przywódca” wygłaszał teorię „pasa transmisyjnego” (chodziło o związki zawodowe), to opisywał pożądany model, w którym z „dołu” płynęły rozmaite, różnorodne postulaty, racje, propozycje rozwiązań, skargi, interwencje, a po ich zagregowaniu i „socjalistycznej obróbce” wracały one „z góry” w formie rozwiązań systemowych, instrukcji i zaleceń oraz podpowiedzi. Rzeczywistość pokazuje – nie tylko w środowiskach związków zawodowych – że to działa zupełnie inaczej, a wszelkie społeczne konsultacje, referenda, wybory, decentralizacje – to jedynie zrzucanie odpowiedzialności „góry” i reprodukcja państwowych prerogatyw (władza, przymus, przemoc”, na koniec legitymizacja społecznego „haraczu” na rzecz utrzymania „systemu”, którego nikt z Ludu nie zna, nie rozumie, nie jest w stanie realnie kontrolować, ale od którego w pełni zależy.

 

Obywatelstwo w takich warunkach sprowadza się do naiwnej roszczeniowości, a demokracja przybiera karykaturalną postać: może nas Państwo batożyć, byle mnie karmiło i opiekowało się nami. Państwo zatem batoży i łupi chętnie, a na brak opieki i karmy zawsze znajdzie zgrabne wytłumaczenie…

 

Najchętniej zaś podejmie się „decentralizacyjnej” procedury zrzucania z siebie odpowiedzialności za funkcjonowanie czegokolwiek publicznego, poza „sprawnym państwem”. Opieka zdrowotna, edukacja z oświatą i wychowaniem, dostatek ludności, opieka socjalna, klęski żywiołowe, ład publiczny, ochrona mienia, poczucie bezpieczeństwa sąsiedzkiego, funkcjonowanie infrastruktury i zarządzanie sprawami lokalnymi – niech tym zajmują się ludzie, wszak są obywatelami!

 

W ten sposób ostatecznie dokonuje się proces „oddzielenia państwa od społeczeństwa” i tylko ślepcy na sprawy publiczne

 

Skąd zatem moja wiara w Demokrację?

 

Ano stąd, że nawet w ciągu mojego świadomego życia, czyli kilkudziesięciu lat, widzę jak wszelkie państwo, wszelka „władza” ugina się pod ciężarem wiadomości, które są niezbędne do tego, by się one umacniały. I choć rozmaite, coraz „gęstsze” procedury, instrukcje, algorytmy, schematy, ordynacje, prawa tworzone są zawsze w „podtekstem” chroniącym interes państwowy (ten ogólno-polityczny i ten spersonalizowany) – to właśnie one są podatne na to, że kiedy weźmie się za nie ktoś inteligentny, staja się bronią obosieczną: kiedy „państwowcy” odczują siłę „odbitego rażenia” własnej twórczości na tym polu, zdemokratyzują się niemal w oczach.

 

Wtedy będziemy widzieć, jak państwo wycofuje się z własnych prerogatyw i obdarowywać zacznie nimi samorządne wspólnoty. Tych zaś zadaniem będzie nie oddać z powrotem swoich trofeów cwaniakom, chętnym zastąpić kompromitujące się państwo czymś bardziej „efektywnym”.

 

I choć nie raz Demokracja da się „podejść” rozmaitym swoim „zbawcom” – jej ostateczny tryumf nastąpi wtedy, kiedy obywatelskie, oddolne rozeznanie w sprawach publicznych oraz samo-organizacyjna, samorządna zdolność do wzięcia tych spraw na barki Ludu – staną się swoistą kulturowo-cywilizacyjną, społeczną i psycho-mentalną normą.

 

I – co ważne – nie w każdym zakątku świata Demokracja musi być ta sama i taka sama. A już na pewno wygaszeniu powinna ulec skłonność do wywyższania ponad wszystko wzorców helleńskich i rzymskich, będących wszak niemal cynicznym oszustwem.

 

 

Kontakty

Publications

wierzę w Demokrację

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz