Istota społeczna służby, na przykład nauczycielskiej

2019-03-18 10:52

 

Popieram nauczycieli w całej rozciągłości – ale nie w sprawie, o którą chcą właśnie strajkować. Oni chcą bowiem strajkować o swoją pozycję w „industrialnym” projekcie edukacyjnym (szkoła – fabryką wyedukowanych „pod sztancę” absolwentów przydatnych biznesowi) – a ja ich popieram w ewentualnym dążeniu do postępu: edukacja przestrzenią dojrzewania poszukiwaczy rozwiązań społecznie użytecznych. Wiedzę „podręcznikową” uczeń jest w stanie dziś zdobyć samodzielnie, używając tych wszystkich gadgetów, w których 50-latek już się gubi, ale sposobu korzystania z tej wiedzy i znajdowania dla siebie pożytecznej roli pośród dobra wspólnego – nauczy ucznia nauczyciel odległy od roszczeniowego myślenia „pracownika przedsiębiorstwa oświatowego”.

Nauczyciel w służbie społecznej – to ktoś inny niż pracownik placówki oświatowej. Tymczasem „nasi drodzy” wolą być akurat „w tym punkcie” pracownikami, tyle że lepiej sytuowanymi i zabezpieczonymi przed ryzykiem lepiej niż inne formacje pracownicze. Te same zresztą pretensje do losu mają medycy, oficerowie, kolejarze, pogranicznicy, pocztowcy, kierowcy, piloci, inspektorzy, prawnicy i kilkanaście innych środowisk. Państwo kształtowane mimowolnie przez nich – staje się aż nadto teoretyczne.

 

*             *             *

Wciąż mam w sobie to młodzieńcze zdumienie, kiedy odkryłem, że w ZSRR niemal wszyscy „publiczni” są zarazem „umundurowani”. Nie tylko zatem wojsko, milicja, kolejarze, piloci, komsomolcy, pielęgniarki, marynarze – ale właściwie wszystkie profesje, w których „praca etatowa” wiąże się jednocześnie z perspektywiczną, oddaloną w czasie odpowiedzialnością „ministerialną” (służebną) przed społeczeństwem. Właściwie chyba tylko ekspedientki nie były „mundurowe”.

Początkowo myślałem – zupełnie poważnie – że w ten sposób radziecki aparat radzi sobie z inwigilacją narodu-społeczeństwa: po prostu służba polegała zawsze na tym, że pełniło się dyżury (a nie po prostu „chodziło do pracy”), zaś każdy dyżur oznaczał wypełnianie sprawozdania sformalizowanego do granic wytrzymałości.

Miałem też skojarzenia humorystyczne: opisałem na przykład swoją podróż po jednej z wielkich rzek syberyjskich wskazując na zabawną rolę mundurowo-urzędowej „czapki z lotniskiem”: otóż kapitan niewielkiego statku pomykającego na północ – człowiek duszysty i ludziom przyjazny – kiedy chciał pokazać, kto tu rządzi, a właściwie zaprowadzić porządek w rozgardiaszu (na pokładzie) – wkładał czapkę służbową (np. do swetra i dresowych spodni), bo ta czapka natychmiast ustalała, kto jest kim w towarzystwie.

Czapka go zmieniała w każdym calu, niezależnie od samopoczucia i zawartości alkoholu w trzewiach. Niczym magiczna różdżka.

Tekst ów ma tytuł „Rusek w czapce” i wielu sądzi, że jest zmyślony. Ja zaś w odpowiedzi na podejrzenia zawsze podkreślam, że nie ma takiej „obłasti” w byłym ZSRR, w której by mnie nie było. O tym, jak mundur i mundurowość działa na Rosjan – warto informować się począwszy od przestudiowania piotrowego (car Piotr Aleksiejewicz zwany Wielkim) Dekretu o Rangach (ros. Табель о рангах всех чинов воинских, статских и придворных) z roku 1722 (przetrwał 200 lat, a w praktyce trwa do dziś).

Carski „czynownik” (trybik w korpusie państwowym) był urzędnikiem in-spe nawet jeśli nie miał „przydziału” (etatu-postu), ale kiedy już dostał swój przydział – do służbowej „diety” dostawał przywileje, w tym „szlacheckie”, takie jak ziemia, wioski-miasteczka, infrastruktura, prawa do udziału w „nomenklaturze gospodarczej”, ulgi w podatkach, itp., w tym uprawnienie do ubiegania się o uczestnictwo w świętach państwowych „u boku” cara (czyli w szeregu oficjeli).

W „pakiecie” dostawał też – i to jest najważniejsze – bezwzględny i bezdyskusyjny nakaz lojalności państwowej.

Ten prosty zabieg formalny „przeorientowywał” czynownika: stawał on po stronie „góry” w dowolnej sytuacji, w tym w sytuacjach konfliktu społecznego. Owa „orientacja” była podobna tej „kmicicowej”: złożenie ślubowania kazało być wiernym służbie i przełożonym, nawet jeśli przełożeni okazali się szubrawcami, a sama służba – organizacją przestępczą. Uprawnione jest użycie tego porównania w dyskusji o Ryszardzie Kuklińskim, który – w odróżnieniu od „zwykłych” dysydentów PRL – dodatkowo złamał przecież przysięgę wojskową. Dodatkowo? Przede wszystkim!

Powyższy akapit nie jest aureolą dla Kuklińskiego: po prostu zauważam, że w służbie (społecznej-państwowej) nie ma zbytnio miejsca na dowolność interpretacji.

Cóżby to było, gdyby każdy podwładny, a zwłaszcza mundurowy, po ślubowaniu-przysiędze – na własną rękę mógł dowolnie „radbruchować”, czyli uznawać, że wolno mu wyrazić „zdanie odrębne” i prezentować „postawę odmienną”. Nie, bo wtedy sypie się cała konstrukcja służby. Widać to wtedy, kiedy pozwalamy posłowi wybranemu z partii A – dowolnie przenosić się w trakcie kadencji do partii B lub C. Nie tylko zdradza partię, nie tylko sprzeniewierza się elektoratowi – ale wprowadza anarchię, nieprzewidywalność. Tam – gdzie obywatel, czyli podatnik-suweren powierzający politykom swój lod i los Kraju – gubi rozeznanie w sprawach, bo wybraniec sobie sam wybiera, które obowiązki i jak wykona, nie pytając mocodawcy (suwerena) o zdanie.

 

*             *             *

Może nie jest wskazane mundurowanie polskich służb społecznych (policja, straże, inspekcje, sędziowie, adwokaci, prokuratorzy, kolejarze, energetycy, pocztowcy, górnicy, administracja lokalna, itd.) – ale pojęcie służby powinno być w Polsce doprecyzowane, by powstrzymać pogłębiającą się „teoretyczność” Państwa.

Mówię przy tym o dwuznacznym fenomenie związku zawodowego w policji czy w podobnych służbach, gotowych „rokoszować” wbrew dyscyplinie wymaganej dla sprawności całego „podsystemu”.

Zmierzam – wiadomo dlaczego – do uwag o strajku nauczycielskim. Zacznę od własnej przygody: kiedy w roku 1981 przez Polskę przeszła fala „strajków łódzkich” – ja w głosowaniu (poprzez „powstań”), zagłosowałem w swojej uczelni przeciw strajkowi, z następującą argumentacją: moim obowiązkiem – kogoś żyjącego z pracy ludzi zaludniających przedsiębiorstwa – jest zdobywać kwalifikacje zawodowe a nie uzależniać swoje studiowanie od spełnienia moich dodatkowych warunków (niepisanym warunkiem było wszak „finansujcie moje studia”). Wtedy studiowało się „za darmo” czyli na koszt społeczeństwa.

W uczelni – głosiłem wtedy – powinien obowiązywać reżim edukacyjny, ja mam być fachowcem, a nie podskakiewiczem. Cały system zmieniamy nie „w ramach służby” – ale „poza służbą”. Inaczej nie będzie żadnego systemu, ani tego złego, ani dobrego.

Nie chcę teraz rozważać, czy moja ówczesna racja trzymała się kupy. Ale ta sama racja dotyczy strajku nauczycielskiego. Tego obecnego i każdego innego. Strajkować w szkole – mają prawo rodzice finansujący naukę swoich dzieci, ale już nie nauczyciele mający – oprócz ślubowania – psi obowiązek te dzieci kształcić i wychowywać. W słowie „wychowywać” jest mały podstęp (strajkując wszak wychowujemy młodzież na obywateli), ale tak czy owak „gospodarzem” ewentualnego strajku powinni być rodzice, czyli rzeczywisty donator szkoły. Nauczyciel nie pracuje – w ostateczności – dla kuratorium i ministerstwa, tylko dla rodziców posyłających progeniturę do szkół za własne pieniądze (podatki).

Może pomocne w zrozumieniu mojej racji będzie odczarowanie zaklęcia „klauzuli sumienia”. Lekarze wykształceni i potem opłacani z publicznych pieniędzy (podobnie jak wszyscy w służbie zdrowia) – w moim przekonaniu nie mają żadnego prawa narzucać pacjentom swoich osobistych samoograniczeń w realizacji ludzkich potrzeb: są w prostej linii „dziełem” społecznym i mają obowiązki społeczne, a własne-osobiste misje, np. przyparafialne, mogą sobie realizować podczas praktyki „prywatnej”, najlepiej uprzednio zapłaciwszy-odpracowawszy studia.

Nauczyciel – podobnie: ma być przewodnikiem po „globalnej książnicy” (nie mylić z feudalno-rzemieślniczym pojęciem mistrza nad czeladnikami), ale w ramach kompendium wiedzy przyjętych społecznie jako norma. Szkoła nie może być polem „prywatnych” praktyk naukowych i wychowawczych, polityki i ideologie mogą nauczyciele uprawiać „po godzinach”, na przykład podczas korepetycji, kiedy zechce za to zapłacić rodzic.

Jest jeszcze coś takiego jak nowoczesność-postępowość w szkole: dotyczyć jednak może ona form nauczania, a nie treści. Jeśli w Polsce „obowiązuje” pogląd, że Ziemia jest płaska – to okrągłości globu może nauczyciel prawić „po godzinach”, może przy tym (i powinien) wznieść się ponad takie formy nauczania, które „trącą” feudalizmem czy wczesną industrializacją. Szczegóły? Otóż świat przechodzi od „przedsiębiorczości” do „umysłowości”. To są dwa stanowczo odmienne reżimy edukacji. Więc tak jak niegdyś stosunki społeczne przeniosły się z obszaru feudalizmu do obszaru kapitalizmu (szkoły, domy kultury, uczelnie, kluby sportowe przestały być „gospodarstwami” i zaczęły być „przedsiębiorstwami”) – tak obecnie powinny porzucić „przechodzone”, starzejące się formuły „przedsiębiorstwa” i stać się „projektalami”, kształtującymi kompetencje „wolnomyślicielskie-planistyczne”, a nie „inżyniersko-algorytmiczną” dyscyplinę edukacyjno-wychowawczą.

Absolwent dowolnej szkoły-uczelni – jeśli wyuczył się jedynie „tu przycisnę – tam wyskoczy” – jest równie tępy jak komputer, którego używa. Dopiero kiedy zrozumie, PO CO to wszystko – zasługuje na maturę.

Wiedza techniczna, logistyczna, cybernetyczna – oczywiście że tak, ale jako „materiał” dla wiedzy społeczno-filozoficznej, a nie jako „reżim” do wykuwania na ocenę.

Dzienniki zapełniane przez nauczycieli ocenami sumującymi się na końcową „cenzurę” ucznia – powinny być wymienione przez „system” na „procedury ewaluacyjne”, w których poszukuje się uczniowskich potencjałów (predyspozycji, zdolności tworzenia), a nie ocenia się zwykłego sprytu w wykuwanych formułkach i słupkach. Można powiedzieć: polot, a nie cenzurka.

 

*             *             *

Kiedy ZNP przekona świat nauczycielski, że on, ów świat, stanowi (potencjalnie) korporację „podpowiadaczy kierunków” myślenia, a nie „górną kastę” nadzorców Sylabusa (zbioru formułek do zaliczenia na egzaminach końcowych) – to wtedy może się uznać za organizację postępową. Ale kiedy ZNP staje się „związkiem zawodowym pracowników przedsiębiorstw oświatowych” – to jest esencją konserwatyzmu, bo pielęgnuje formułę szkoły-przedsiębiorstwa, zakleszczonego w ograniczeniach rubryk, certyfikatów, norm, standardów, sylabusów. Jest daleko w tyle za starożytnymi uniwersytetami, włącznie z helleńskimi Akademią i Liceum.

Inaczej: jeśli nauczyciele będą starali się być przewodnikami uczniów po „sztuce myślenia” – to poprę ich roszczenia o prawo do swobodnego kształtowania nowego człowieka, w „zmowie” z rodzicami, samorządem lokalnym, światem akademickim. Ale jeśli będą korzystali z wczesno-industrialnej formuły strajku dla podniesienia swoich gaż-etatów – to są siedliskiem wstecznictwa, hamują rozwój ucznia, podpowiadając mu (uczniowi), że najlepiej to jest „zaliczać przedmioty” i grać świadectwami o lokaty w dorosłym życiu, a nie zdobywać wiedzę. Grać w „systemie” o swoje racje, czniając samą edukację – to nie jest program dla służby nauczycielskiej.

Więc nauczyciele mają moje poparcie, ale nie w sporze zbiorowym z Państwem o poziom wynagrodzeń i warunki etatów – tylko w misji tworzenia szkoły przełamującej „komercyjno-przemysłową formułę szkoły jako producenta absolwentów.

Na dobrą sprawę nie ma już dziś takiego nauczyciela, który przeskoczy encyklopedie, wikipedie, guglarki: tu sobie uczeń poradzi chyba nawet lepiej niż belfer. Ale poszukiwać trzeba i promować nauczycieli, którzy te wszystkie „pedie i wyszukiwarki” przedstawią jako świat ryzyka, gdzie łatwo jest trafić na wiedzę śmieciową, tanią, nieprawdziwą. Którzy nauczą ucznia odróżniać ziarno od plew, a odstręczą go od przemijającej wraz z komercją-przemysłem „mody na certyfikaty zaliczeniowe”, papiery „pod taryfikator płac”.

Uczeń nie ma być „produktem” szkoły na użytek przedsiębiorstw (tak jak „za cara” był musztrowany pod potrzeby „systemu rang”), tylko samodzielnym obywatelem zdolnym myśleć o dobru publicznym (nie zaś o swoim pozycjonowaniu w komercyjnej grze wszystkich ze wszystkimi o wszystko).

Postęp w edukacji polega – oczywiście – na przyswajaniu nowej, nowocześniejszej wiedzy, lepiej objaśniającej świat niż ta „wczorajsza”. Ale to elementarz: rzeczywisty postęp polega na subtelnym „popychaniu” ucznia w stronę post-industrialną, wraz z nowymi, nie-przemysłowymi formami organizacji całej rzeczywistości.

 

*             *             *

Czujny Czytelnik już wychwycił sprzeczność: z jednej strony każę nauczycielom trzymać się „reżimu rangowego” każącego nauczać „elementarza”, z drugiej strony pochwalam nieposłuszeństwo wobec skostniałego systemu edukacyjnego.

Racja, ale zauważmy:

  1. Nauczyciele „obalają” system edukacyjny walcząc o swoją samorządność „szczególnej kasty”, ale „podpierają-reprodukują” ten system w tym co najgorsze: przestarzałość konstrukcji społecznej (opartej na komercyjnej produkcji absolwentów);
  2. Nauczyciele walczą o godne dochody – ale chcą te dochody wyszarpać od ONI-ych, od władz, zamiast wejść w „zmowę” z rodzicami, uczniami i samorządem lokalnym (rzeczywistym, nie mylić z administracją lokalną);

Ja zaś proponuję przebudowę myślenia nauczycielskiego: wiedzy uznanej współcześnie jako kanon edukacyjny – nie traktujcie jak „pacierza”, do wykucia na blachę i zaliczenia – tylko jako materiał do przygotowania ucznia do roli obywatela, umiejącego rozpoznać badziewie od rzeczywistych osiągnięć nauki.

Ortodoksyjność nauczania skupiać się powinna na „wmówieniu” uczniom, że dzisiejsza wiedza może ulec „falsyfikowaniu-weryfikacji”, ale ważniejsza jest umiejętność rozpoznania, co jest do wykorzystania, a co jest tylko „przepisem na karierę”. Uczeń, który dziś nie wykuł formułek – jest oczywiście „pod kreską”, ale uczeń, który wykuł formułki i zapomniał je natychmiast po kartkówce-klasówce-sprawdzianie – jest kandydatem na tępego kujona, jeśli nie nauczy się pożytecznego wykorzystania tej wiedzy w „życiu”.

 

Nie jestem pewien, że notka zgrabnie i z wdziękiem wykłada mój pogląd nt. służby w edukacji, szczególnie na temat strajkowania służby nauczycielskiej – ale intencje są chyba jasne: strajkujcie do woli, jeśli to służy najpierw procesowi edukacji, a dopiero potem wam. Jeśli priorytety są odwrotne – odmawiam swojego poparcia.