Iluminacja

2010-02-20 23:28

 

ILUMINACJA

/kiedy wreszcie mocne światło pada punktowo akurat tam gdzie chciałeś, ale okazuje się, że nie ma czego oświetlać, bo to nijakie i blade – trzeba pokryć to woalem i spod niego wyczarowywać wszystko, co działa na zmysły: wtedy karzeł okaże się gwiazdą/

 

Rzęsiste oświetlenie. W przenośni: olśnienie, wyróżnienie, wtajemniczenie. Czyli to, czego doznali niektórzy „nasi” z Ordynackiej.

Wczesna wiosna. Komisja Śledcza raczkuje w Sejmie, doznając pierwszych porażek, odnosząc pierwsze sukcesy, przeżywając zamachy partii na swoich byłych członków oraz dezercję innego emisariusza. W ferworze pierwszych przesłuchań pada słowo „Ordynacka” w niedwuznacznym kontekście: grupa trzymająca władzę, czytaj odpowiedzialna za stan kraju, za obecność zakulisową przy każdym narodowym pechu, za prywatyzację, za nieszczęścia prostych ludzi, za wszystko, co się komu nie udało. Bogu ducha winne, ubogie pod każdym względem stowarzyszenie urasta medialnie do roli demona zła i wszechpotężnej hydry, oplatającej mackami wszystko i wszystkich, ujawniającej swoje wpływy w nieoczekiwanych chwilach i równie nieoczekiwanych miejscach. Na kogo nie spojrzysz – Ordynacka. słowem tym spokojnie można na salonach i w kolejkach zastąpić dotychczasowe inwektywy: żyd, złodziej, komuch, ubek.

Jak to się mówi – Ordynacka pozyskała nienajlepszą „prasę”. Ale od czegóż specjaliści od przemieniania wody w wino, a złej prasy w sukces? Sprawdza się cyniczne powiedzenie polityków: niech piszą o nas co chcą, byle pisali często. Za darmo wszystkie przekaziory odmieniały Ordynacką przez wszystkie przypadki, ale zawsze tak, żeby się to nikomu nie znudziło. Mechanizm jest znany: trzeba nakręcić jakiś temat bez specjalnej dbałości o rzetelność, wywołać lawinę, a potem z troską borykać się ze stratami, jakie ta lawina przyniosła. Zarabia wydawca, zarabia dziennikarz, syci się publika, kręci się polityka. Ordynacka rozkwita, na razie w roli brzydkiego kaczątka, czarnego luda, parszywej kamaryli – niepotrzebne skreślić.

Za tym wszystkim czai się dodatkowo jakaś tajemność, jakby Ordynacka była lożą albo inną sekretną i podstępną konfraternią, bezczelnym sprzysiężeniem wampirów. Publika ma wrażenie, że nie do końca odkryte są kulisy, że gdzieś za niedopowiedzeniami czai się PRAWDA, zapewne straszna i makabryczna (gdy tymczasem autorom audycji czy artykułów w pewnym momencie brakło konceptu, więc woleli swoją miałkość pokryć woalem typu: wiem, ale powiem dopiero za chwilę).

Na tym tle iluminacji doznaje kilka naraz objawień Ordynackiej:

-                            pierwsze objawienie, zawsze dyżurne, to zawodowi politycy, których Ordynacka (ruch studencki) wydała niemało, wszak jest to ruch ludzi ocierających się o wyższe wykształcenie i o działalność publiczną;

-                            drugie objawienie, równie aktywne, to gawiedź, zawsze gotowa do gromadzenia się na spędach, aby jeszcze raz udowodnić sobie, że przecież znamy się wszyscy i mówimy sobie po imieniu, z prezesami, ministrami i wszystkimi ważniakami z pierwszych stron;

-                            trzecie objawienie, to społecznicy, którzy – jeśli tylko nadarzy się okazja – gotowi są rzucić wszystko i od nowa zanurzyć się w wirze działalności dla dobra publicznego lub koteryjnego, byle tylko był ruch, byle szumiało w uszach od natłoku spraw;

-                            czwarte objawienie, to cwaniacy-rzezimieszki, węszące wszędzie świeżą krew, gotowe dossać się do wszystkiego, co wartościowe powstaje w każdym tyglu;

-                            piąte objawienie, to ludzie chodzący w środowisku za poważnych, zawsze gotowi do napuszonego komentarza, zawsze wiedzący bezbłędnie, kiedy trzeba zabrać głos, aby był on wysłuchany z należytym szacunkiem i uwagą, aby przysporzył im aury kapłaństwa;

-                            szóste objawienie...

Tak, objawień Ordynackiej doświadczonych iluminacją jest kilka sztuk, każdy może sobie dobrać takie, jakie mu najbardziej odpowiada. Widać więc, że iluminacja nasza jest wielokolorowa, barwna jak tęcza, świetlista jak poranek, poręczna jak ksenon: nie razi, jeśli nie musi, a oświetla dobrze.

Pławi się Ordynacka w swojej iluminacji i przyzwyczaja się do scenicznych występów: rozpisuje sobie role, przymierza się do najważniejszych spektakli, przy których Hamlet to pikuś. Wokół czuje się podniecenie przed-premierowe i przed-prezydentowe, jasne jest dla każdego (iluminacja!), że publika z pierwszych rzędów to fachowcy, od których słowa wiele zależy, oni decydują o ostatecznym sukcesie lub o kompletnej klapie. Trema – murowana.

Iluminacja jakoś chytrze przeplata się z wtajemniczeniem. Ktoś, kto dotąd nie umiał do trzech zliczyć, teraz znacząco mruga okiem, że niby nie o wszystkim może tak otwarcie tokować, ale wiesz, no, rozumiesz przecież, no nie? Co jeden to bardziej wtajemniczony, rzęsiście oświetlona Ordynacka staje się mrowiem tajemnic, jednym wielkim kłębiącym się wtajemniczeniem. Może więc jednak masoneria? Nie, to ta dziennikarska choroba przenosi się na obiekt: nie wiem, ale tym bardziej będę jeden przed drugim udawał, że wiem, bo kimże byłbym, gdyby wyszło, że nie wiem? A czego nie wiem? Nie powiem, bo wiesz...

Właściwie tylko czekać, aż wszystko sie uładzi, znormalnieje, wtedy ludzie otrząsną się z tych wszystkich niedopowiedzeń, przyzwyczają sie do własnego oślepiającego blasku i zaczną porozumiewać się ze sobą ludzkim językiem. Okaże się, że jest normalnie, wtedy większość odejdzie: jedni na ciepłe posady, inni ponownie w niebyt. Na placu pozostaną – jak zwykle – jelenie, których publika będzie powoli i beznamiętnie odstrzeliwać: aaa, to ten z Ordynackiej.

I światła lekko przyblakną, i kontrast już będzie nie taki, a Ordynacka stanie w szeregu z innymi mimozami.