I uchroń mnie panie przed przezwiskiem fatalnym

2013-09-14 06:19

 

Kiedy zatrudniałem się kiedyś w Urzędzie Miasta, miasta mojej bujnej młodości, z zadaniem napisania Strategii (był taki czas, że pisano strategie wszędzie) – burmistrz zadał mi wprost pytanie: a jakie są pańskie poglądy polityczne? Moja odpowiedź, jak zawsze w takich sytuacjach, brzmiała: nie mam poglądów politycznych, nie uczestniczę w grach typu „prawe skrzydło na lewe, lewe na środkowe, a środkowe do tyłu”, ale mam kilka idei, z którymi sympatyzuję, mogę opowiedzieć. Może moja odpowiedź się spodobała, albo zadziałało to, że jeden z moich przyjaciół z dzieciństwa był radnym AWS, drugi zaś trzymał z SLD, a w ogóle miałem (mam?) opinię przyjaciela Kaszubów, i to z czasów, kiedy Kaszubi woleli nie wychylać się ze swoją przynależnością etniczną.

Moja strategia i tak leży w szufladzie u szefa wydziału gospodarki miejskiej, też kolegi z ogólniaka. Pocieszam się, że okazała się za dobra.

Są chyba trzy w Polsce najbardziej dolegliwe epitety polityczne: komuch, liberał, moher. Oznaczają one – odpowiednio – zwolennika rozwiązań państwowo-opiekuńczych, rzecznika swobodnego prawa do wyzysku, bezmózgiego parafianina. Wszystkie trzy – oparte na tak niepoważnych stereotypach, że nawet się z nimi dyskutować nie chce, najlepiej uciec w „niewyrazistość”.

Przyjrzyjmy się z bliska naszej polskiej duszy (o, wyraziłem się „polska dusza”, niechybnie moher jestem):

  1. Lubimy zasadę „nic o nas bez nas”, czyli chcemy, by wszelkie sprawy publiczne odbywały się jawnie, na naszych oczach, a do tego koniecznie swoje trzy grosze dołożymy;
  2. Obrazą dla naszego honoru jest podejrzenie o bezduszność: my przecież zawsze wesprzemy sprawy i osoby godne wsparcia, zwłaszcza niewinnie pokrzywdzone;
  3. Ktokolwiek nam zarzuca wyzyskiwanie drugiego – błądzi, bo wszystko co osiągnęliśmy – to „tymi rękami” i własnym talentem, nierzadko z poświęceniem;
  4. Jest taki pakiet praw człowieka, który uważamy za nietykalny, np. nie znosimy poniżania, inwigilacji, naruszania bezpieczeństwa osobistego, nastawania na zdrowie i życie;
  5. Mamy w sobie niespełnione nigdy marzenie, że urzędnik, policjant, sędzia, poseł, burmistrz – pochyli się ze szczerą troską nad problemami naszymi i naszego sąsiedztwa;
  6. Sprawiedliwość społeczną wysysamy z mlekiem matki: tylko degeneratom odmawiamy równych szans, a dochody każdy powinien mieć wedle pracy i zasług;
  7. Kto jest próżniakiem, nierobem, szkodnikiem, obłudnikiem, cwaniakiem – cieszy się u nas zasłużoną złą sławą;
  8. Niezbyt lubimy, kiedy w naszym otoczeniu tworzy się zamknięty krąg, w którym sekretnie załatwia się rozmaite geszefty kosztem ogółu;
  9. Mamy wielką skłonność do „pobocznego” wyrównywania niedoskonałości rozwiązań systemowo-ustrojowych: prawo sobie, a my tutaj zrobimy lepiej, po swojemu;
  10. Być konfidentem to okropna sprawa, gorsza niż pisanie anonimów czy pieniactwo;
  11. I tak dalej;

Oczywiście, są takie sprawy, w których trzeba się w Polsce opowiedzieć jednoznacznie, nawet jeśli to i tak do niczego nie prowadzi, nawet jeśli prawo nas chroni przed takimi pytaniami: albo wierzę w Boga, albo nie, żyję z przestępczości albo nie, wolę pary mieszane albo jednopłciowe.

Głęboko i szczerze wyznajemy zasadę tolerancji, ale chyba nie rozumiemy, że oznacza ona jednocześnie stygmatyzację: toleruję coś lub kogoś, czyli uważam, że lepiej nie, ale zgadzam się na coś lub kogoś w imię szlachetności mojej. Tyle, że nie będę z tym czymś lub kimś zbyt blisko obcował.

I teraz już prościutko do sedna: milion razy dziennie jesteśmy świadkami rozmaitych zastrzeżeń: jeśli chodzi o sprawiedliwość społeczną, prawa człowieka i wyzysk – jestem pryncypialny, ale komuchem to ja nie jestem. Albo: głęboko wierzę w Boga i pilnie przestrzegam nauk Kościoła, podążam za duchowieństwem, ale proszę, nie nazywaj mnie moherem. I jeszcze: oczywiście, że w biznesie jestem bezwzględny i konsekwentny, ale bez tego niczego w życiu bym nie osiągnął, to jednak nie upoważnia nikogo do twierdzenia, że jestem liberałem – przecież dbam o ludzi, zwłaszcza tych przydatnych.

Skąd u mnie ta refleksja?  Ano stąd, że największym naszym problemem dzisiejszym jest tożsamość ideowa. Nagminnie mylimy ideowość z przypisaniem politycznym. Jeśli Solidarność uchodzi za ruch antykomunistyczny i narodowo-pobożny – to nawet jeśli celniej niż inne związki zawodowe uderza w monopol, kapitał i wyzysk, nie pozwoli by ją kojarzono z socjalizmem. Jeśli ktoś jest antyklerykałem (czyli – niczym w Monachomachii – występuje przeciw zasobnemu życiu duchownych, próżniactwu i zacofaniu oraz innym niecnotom kleru) – to niechybnie jest komuchem. Jeśli ktoś ewolucję przedkłada nad boże dzieło – to wykształciuch jest, uważajcie na niego. Jeśli ktoś jest zauroczony II Rzeczpospolitą, a do tego jest szczerym patriotą – ooo, na pewno zadaje się z narodowcami.

Stempelki i kalki są w powszechnym użyciu, a to przeszkadza w prawidłowym dojrzewaniu ideowym i światopoglądowym. I niechby tak było, niech się każdy na swój sposób martwi o swoją tożsamość, tyle że strach przed „niewłaściwym przypisaniem” panuje również w Parlamencie, nie mówiąc już o radnych różnego szczebla, toteż nadzwyczaj łatwo jest przeforsować rozmaite przepisy i decyzje, które mało mają wspólnego z rozsądkiem i dobrem publicznym, za to głosujący z ulgą uniknęli podejrzeń o to, że kimś są, choć przecież nie są.

Myślę sobie – a piszę to rankiem, w dniu największej od lat manifestacji na ulicach Warszawy – że zanim nie nauczymy się, że „wyznanie ideowe” nie oznacza jednoznacznego przypisania do obozu politycznego, i dopóki przynależność polityczna będzie dobrym powodem do stygmatyzujących epitetów – niczego dobrego nie zbudujemy.