Hypertext

2011-09-03 05:24

 

Tym, którzy w internecie lub w telefonii doświadczają rozmaitych bezkarnych sztuczek, mających wyciągnąć z nich kilka złotych – niniejszą notkę poświęcam. I ostrzegam: to nieprawda, że jesteście już uodpornieni, że nie dacie się nabrać.

 

Oto przykład tego, co nas czeka już niedługo.

 

Dostajecie mejla, w którym – co za przypadek – proponuje się wam tanio sprzedaż gadżetu albo książki akurat w waszym guście. No, rarytas, na który czekaliście pół życia. A do tego na próbkę macie zdjęcie do pooglądania albo pół rozdziału do przeczytania. Klikacie kilka razy, niewinnie, oglądając albo czytając. Po czym odmawiacie podawania (ostrożność!) jakichkolwiek swoich danych, tylko zamawiacie do „koszyka”, zapłacicie jak towar przyjdzie do domu.

 

Ale oszustowi to wystarczy, bo tak naprawdę cała ta korespondencja za chwilę zniknie z systemu, a w jej miejsce pojawi się coś innego: przysłano wam umowę, kosztowną, na używanie czegoś. Wy ją nie dość że podpisaliście, to jeszcze zaczęliście używać tego, na koniec zaakceptowaliście towar po jego wypróbowaniu.

 

Taka „zamiana-podmiana” otrzymanego przez was mejla i waszych kliknięć na poważne zobowiązanie – to dziś sprawa łatwa jak bułka z masłem. A jaka chytra! Zanim nie przyjdzie ponaglenie nawet nie wiedzieliście, co robiliście, a teraz jest za późno na interwencję. Przyjdzie faktura, potem komornik. Będziecie się potem tłumaczyć wydrukiem mejla (tego rzeczywiście wtedy otrzymanego) oraz tym, że umowa internetowa, nawet jeśli jakimś cudem zawarta, bez podpisu elektronicznego to wariactwo.

A na to oszust: wydrukować to sobie można wszystko, na serwerze jest korespondencja, facet klikał 7 razy, za każdym razem potwierdzając wejście na wyższy poziom zobowiązań, używał przekazanego mu towaru, niech nie marudzi, tylko płaci!

Ze zdumieniem odtworzycie korespondencję i zobaczycie, że oszust nie kłamie: tego dnia o tej godzinie dostaliście jakąś umowę, zamówiliście i używaliście towar!

 

*             *             *

Akcje obronne ofiar są pojedyncze, dotyczą drobiazgu i skazane są na niepowodzenie, bo dla małych kwot nikt nie uruchomi kosztownych poszukiwań, i to międzynarodowych.

 

Policje, urzędy i parlamenty udają, że z tym procederem walczą. Ale to nieprawda. Dziś proceder ten łatwo jest wykryć: jeśli na czyimś koncie pojawiają się miliony wpłat po kilka groszy/złotych albo tysiące po kilkanaście/kilkadziesiąt dolarów – to powinno się takie konto zablokować na 1 dzień i wezwać właściciela do wyjaśnienia, skąd u niego taka fala płatników. Jeśli zdoła się wytłumaczyć – nie ma sprawy. Jeśli nie zdoła – forsa przepada. Ofiarom tego się nie da oddać, ale w ten sposób udusi się rynek atakując właściwą, inicjatorską stronę zbójectwa.

 

A na razie ci, których już oskubano, starają się kontrolować to co robią w internecie i w swoich telefonach. Musieliby jednak być wirusem-obserwatorem w systemie, żeby naprawdę wiedzieć, kto, po co i jak się na nich zasadził.

 

Na razie nie jesteśmy wirusami, tylko donatorami: każdy po kilka centów i uzbiera się oszustowi miarka.

 

Acha, w realu to się nazywa „rwactwo dojutrkowe”. Najpotężniejsza już niedługo gałąź wszelkiej gospodarki. dziś jeszcze opodatkowana, jutro rwacze wyrwą się spod kontroli fiskusa.

 

 

 

Kontakty

Publications

Hypertext

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz