HOMO COLLECTIVE

2018-09-30 09:29

 

Z uporem godnym lepszej sprawy świat zwany „zachodnim” trzyma się takiej wykładni człowieczeństwa, na piedestale Historii stawiającej Jednostkę, która – w permanentnej walce wszystkich o wszystko przeciw wszystkim (bellum omnium contra omnes) – każe być gotowym na ogranie i pokonanie każdej innej jednostki, nawet jeśli się z tą inną doraźnie „skleił” w taktycznym sojuszu. Taki antropoprojekt nazwę tu amerykańskim.

Przeciwstawiam mu antropoprojekt chiński, który wręcz „zakazuje” marnotrawstwa potencjału własnego na dywersje i sabotaż przeciw potencjałom „konkurencyjnym”, nakazuje „czynną empatię”, współpracę, współuczestnictwo. Wszystko co szkodzi dowolnie pojmowanej wspólnocie (zarówno tej małej, bezpośrednio ogarnianej przez każdego, jak też dowolnej większej) – staje się w antropoprojekcie chińskim „non grata”, niepożądane.

Antropoprojekt amerykański zmusza Człowieka i Ludzkość do praktyk znanych ogólnie jako Umowa Społeczna (gr.  κοινωνικό συμβόλαιο, ang. social contract, hiszp. contrato social, ros. oбщественный договор, niem. Gesellschaftsvertrag, fr. du contrat social) – którą współcześnie w naszej części świata (Północ) traktujemy jako podwalinę Demokracji, czyli ładu pośród Rynku interesów, idei, praktyk: mało który analityk zauważa, że Umowa Społeczna jest zaledwie antidotum na osobliwie patologiczną postawę Człowieka (homo homini lupus est) i prowadzi w prostej linii do generowania Państwa, które jest niczym innym, jak Super-Monopolem zarządzającym wszelkimi innymi monopolami, postrzeganymi jako nieuchronność, zło konieczne.

Antropoprojekt chiński ustawia Człowieka w roli podmiotowego uczestnika pielęgnacji-reprodukcji Zasady (uzus, praktyka, mechanizm), czyli meta-stymulacji naznaczonej krańcowo intensywnym uspołecznieniem. Zasada w myśleniu azjatyckim (to wielkie uproszczenie) jawi się niczym światło słoneczne: gdziekolwiek jesteś – masz owo życiodajne światło w oczekiwanym miejscu i wystarczy, że się nim kierujesz, że pośród niego się odnajdujesz – a twój mikroświat poczuje się stabilniejszy. Gra „chińska” (podkreślmy: mówimy nie tylko i Chinach czy Indiach) – to gra o wykładnię, o to, komu (jakiej „szkole polityczno-intelektualnej”) uda się zdominować wyobraźnię społeczną na temat Racji.

PAŃSTWO

ZASADA

Organy, Urzędy, Służby, Legislatura

Normy, Standardy, Moralia

Prawo w komplementacji z Procedurami

Prawo jako aktualizacja wykładni Zasady

Regalia, Prerogatywy, Immunitety

Certyfikaty, Autoryzacje, Protokoły

 

Awans w antropoprojekcie amerykańskim oznacza sukces wobec „konkurentów” poprawiający własne, egoistyczne pozycjonowanie społeczne – a następnie „pracowite” zabiegi na rzecz utrzymania pozycji i dalszej ekspansji. Awans w projekcie chińskim oznacza niemal chrześcijańskie wkomponowanie się w „pełnię” kulturowo-cywilizacyjną: im bardziej się w nią wtopisz, im więcej ją współbudujesz – tym lepiej.

Te różnicę obrazuje mój niegdysiejszy spór programowy z obecnym „szefem” najbardziej tłustej formacji polskiej aspirującej do miana lewicowości: on powiada(ł): bogaćmy się, a kraj będzie bogaty naszym bogactwem, ja zaś od zawsze twierdziłem: ubogacajmy naszą rzeczywistość, a wtedy jej obfitość będzie dana każdemu.

Państwo jako fenomen cywilizacyjny akurat obecnie, w dobie globalności wszystkiego – na naszych oczach wyczerpuje swoją zdolność sprawnego, efektywnego, owocnego zarządzania Krajem i Ludnością. Ludzkość trwa w poszukiwaniu fenomenu nowego, stabilniejszego, bardziej owocnego społecznie, mniej rujnującego kulturowo, mniej nieludzkiego, bardziej humanitarnego.

Natomiast Zasada jako narzędzie, a właściwie klimat społeczny, ma się coraz lepiej. Podkreślmy raz jeszcze, że Zasada utrzymuje w człowieku ustawiczną gotowość do WSPÓŁ-bycia i WSPÓŁ-działania. O ile w świecie Zachodu dowolna rola kierownicza nieuchronnie skleja się z władzą i dominacją, o tyle w świecie Orientu rolą „człowieka publicznego” jest służebność i propagowanie Zasady.

Człowiek „zachodni” lekkomyślnie pozwala na chaos i wszelkie zło lęgnące się pośród niego, a potem, poniewczasie, zawsze zbyt późno – poszukuje na to zło – niczym pięknoduch –panaceum moralnego, np. religijnego. Człowiek „orientalny” – zamiast reagować na zło – zapobiega mu zanim się zalęgnie, uprzedza je odnajdując ład pośród różnorodności. Rzadko kto zauważa, że tzw. religie orientalne są w gruncie rzeczy filozoficznymi wykładniami Wszystkiego Co Jest, nierozerwalnie spiętymi z moralnym nakazem praktykowania. One też nie są wolne od wypaczeń, ale ich źródło jest inne: nie lecznicze, nie terapeutyczne – ale uprzedzające, profilaktyczne.

Umiar i Harmonia jest na Zachodzie pragnieniem nie dającym się doścignąć – zaś w Oriencie jest początkiem wszystkiego.

Oto dlaczego – będąc przecież zanurzonym po nozdrza w „zachodniości” – doceniam i wybieram „orientalność”.

 

*             *             *

Oczywiście, zawsze znajdzie się rzesza głupców, którzy powyższe skwitują jakby byli na zabłoconym  bazarze, skalają podejrzeniem o to, żem komunista (w tym najgorszym znaczeniu słowa) i putinowski prokremlowiec (taka obelga w ustach bezsilnych). Przyznaję zatem im rację, aby – usatysfakcjonowani – odczepili się.

 

*             *             *

Dojrzały Czytelnik – takich mam najwięcej – wybaczy mi, że przejdę od razu do twardych, namacalnych konkretów, do projektu społecznego aż do bólu dosłownego. Ów projekt przebudowuję od wielu lat, a jego najdojrzalsze iteracje nosiły nazwy Busola Społeczna, Platonium, Ordynacja Swojszczyźniana (ew. Sołtysowska), Osada Obywatelska, ostatnio Dobre Grono.

Projekt ten zakłada, że możliwe jest „oddzielenie Samorządności od Państwa”, że polska rzeczywistość może być nasycona wyzwolonymi spod państwowych rygorów „środowisteczkami”, równoległymi wobec siebie, autonomicznie samo-zarządzanymi, w tym sensie mówimy o fenomenie „L'Etat parallèle”.

Najczęściej spotykam się z tym, że moi rozmówcy podejrzewają mnie o to, iż jestem dysydentem Państwa (np. Rzeczpospolitej Polskiej) i wymarzyłem sobie jakąś równoległą, konkurencyjną, alternatywną (w domyśle: lepszą) organizację państwową. Ja zaś – nawet jeśli to trąci anarchizmem – wymarzyłem sobie, że możliwy jest nadal fenomen kulturowo-cywilizacyjny przypominający helleńską Symmachię (w pełni dobrowolny, zadaniowy-tymczasowy związek autonomicznie, różnorodnie zarządzanych polis-powiatów) albo teutońską Rzeszę (naznaczony ładem – „teut” oznacza swojszczyźnianą „naszość” – multi-związek samo-podmiotowych hrabstw, miast, rzemiosł, wyznań, uniwersytetów i wszelkich innych manifestacji samorządowych, ukoronowanych służebną instytucją Kaisera).

Moje Państwo Równoległe – to rzeczywistość, w której zamiast Państwa – mamy wielość różnorodnych „Nano-Samorządów”. Sięgam – uprzedźmy – do znanej z klasyki „naukowej lewicowości” koncepcji „zrzeszenia zrzeszeń wolnych wytwórców”. A może do koncepcji „państwa doskonałego”, sformułowanej w IX wieku (wedle kalendarza chrześcijańskiego) przez człowieka o nazwisku Abu Nasr al-Farabi (Abū Nasr Muhammad ibn al-Farakh al-Fārābi), erudyty oczytanego w dziełach sygnowanych nazwiskami: Arystoteles, Platon, Al-Kindi, Plotyn, Porfiriusz, Klaudiusz Ptolemeusz.

Moje Państwo Równoległe – to też konsumpcja słowiańskiego umiłowania „oddolności” stojącej w jawnej wrogości wobec apodyktycznej „odgórności”, a znamy to z Historii jako fenomen Kozaczyzny (patrz: konstytucja Pyłypa Orłyka 1710) oraz całkiem „świeżego” historycznie fenomenu Skupštiny (patrz: etymologia bałkańska tego słowa) czy Solidarności (patrz: Samorządna Rzeczpospolita).

Moje Państwo Równoległe – to rzeczywistość, w której Sołtys jest zarazem Radnym, utrzymywanym (wedle przyzwoitych zasad) przez lokalną społeczność, a nie z Budżetu, a kiedy zostanie odwołany – jego następca ma przed sobą całą kadencję, nie zaś jedynie jej końcówkę. Rada (np. gminy) jest samorządna, sama określa – w jakichś ogólnych ramach kodeksowych – terminy i tryb lokalnych wyborów. Sieć administracji lokalnych jest skolektywizowana, zarządzana przez Ławy Sołtysowskie.

 

*             *             *

Stosunkowo niedawno zainstalowano w polskim prawie ideę Spółdzielni Socjalnej. Instalacja ta miała charakter interwencyjny społecznie i skierowana była przede wszystkim ku osobom zagrożonym wykluczeniem społecznym.

Wolę w niej doszukiwać się przesłanek poważniejszej przebudowy ustrojowej, o czym zdaje się już nie myśleć nawet ten, kto ową instalację spreparował, wygenerował, dał Polsce.

Jak to wygląda „roboczo”?

Widzę Polskę 40 tysięcy sołectw. Oczywiście, sołectwa pozamiejskie są rozumiane u nas odruchowo, automatycznie, ale można sobie wyobrazić Osiedle w małych i dużych miastach, albo tzw. „kwartał” wielkomiejski zamknięty w czworoboku ulic. Chodzi o społeczność między 500 a 3000 osób (może tzw. gospodarstw domowych).

Niezależnie od tego, jak bardzo nad nami dominują instalacje korporacyjne (sieci, struktury, systemy) – takie społeczności są w stanie dla swoich codziennych spraw wyłonić-powołać jedną, a może kilka spółdzielni socjalnych. W moim przekonaniu animatorem takich spółdzielni powinna być „gmina” (lokalny aparat zwany samorządowym) do spółki z działającymi na miejscu organizacjami pozarządowymi (patrz: ustawa o spółdzielniach socjalnych, art. 4 pkt. 2 podpunkt 2 i podpunkt 3). Opieram się tu na ustawowym zapisie, w myśl którego założycielami spółdzielni socjalnej mogą być „organizacje pozarządowe w rozumieniu przepisów o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie lub jednostki samorządu terytorialnego”.

Skupiając się na cytowanym wyżej zapisie oznaczam taką spółdzielnię socjalną, nad którą sprawuje pieczę (nie zarząd, nie władzę) aktyw pozarządowy i administracja lokalna – nazwą SPÓŁDZIELNIA KOMUNARNA. Wprowadzam do cytowanych zapisów cztery zastrzeżenia:

  1. Spółdzielnia komunarna liczy nie więcej niż kilkanaście osób, z których każda jest zarazem zatrudniona w spółdzielni (spółdzielcza umowa o pracę);
  2. W spółdzielni komunarnej nie są zatrudniani „zwykli” pracownicy, nie będący zarazem spółdzielcami;
  3. Deklaracja przystąpienia do spółdzielni komunarnej zawiera listę 5-10 osób bliskich spółdzielcy, branych przez spółdzielnię pod pełną opiekę;
  4. Powierniczym administratorem spółdzielni komunarnych jest miejscowy Sołtys (jego miejski odpowiednik);

Spółdzielcy komunarni i zadeklarowani przez nich „podopieczni” stanowią zatem wspólnotę (środowisteczko) i tylko w tej formie mogą przejawiać „wspólnotowy egoizm” wobec innych środowisteczek.

Korzystam tu z przyjętego prawem i obyczajem kanonu, w myśl którego spółdzielnia socjalna jest w grach o budżety-fundusze-kontrakty traktowana zarówno jako przedsiębiorstwo, jak tez jako organizacja pozarządowa.

Jako materiał do wykorzystania – wskazuję baskijską organizację znaną od kilkudziesięciu lat jako Corporación Mondragon, z zastrzeżeniem, by oddzielać w tym koncepcie to co społeczne od tego co korporacyjne.

Ale natychmiast wnoszę – niezupełnie kosmetyczną – poprawkę do tego przykładu: otóż sołectwo ma setki codziennych potrzeb (sklep spożywczy, serwis komputerowy, fryzjer, krawiec, stróżowanie, opieka żłobkowo-przedszkolna, usługi pielęgniarskie, sprzątanie, itd., itp. dziś-obecnie 99% tych spraw załatwianych jest albo komercyjnie, albo składkowo-dobrosąsiedzko. Komercja wypiera tę drugą formę, zwłaszcza że nawet składka publiczna dziś wymaga – o czasy! – zgody administracji i służb skarbowych, na koniec zaś formalnych rozliczeń. A wystarczyłoby, aby sołectwo dla tych spraw powołało spółdzielnię! Taką samą, jaką jest (w rzeczywistości) wspólnota mieszkaniowa.

 

*             *             *

Uważam za straconą, za z góry przegraną przez Elektorat-Suwerena-Lud taką kampanię samorządową, w której nie ma ani jednego kandydata publicznie zawierającego umowę z Wyborcami, będącą zobowiązaniem (nie spocznę zanim…) w trzech sprawach:

  1. Budżet Partycypacyjny gminy nie będzie ograniczony do kilku kosmetycznych procent, ale obejmie wszystko, co nie jest kosztem sztywnym (spłata zobowiązań, utrzymanie infrastruktury krytycznej, wydatki „stricte” – czyli bezpieczeństwo itp.);
  2. Bezrobocie i inne wykluczenia nie staną się wyzwaniem gminy ogarniętym projektem Spółdzielni Komunarnych, skupionych na „5 + 2” (Podłoga, Posiłek, Koszula, Gazeta, Bilet + Edukacja Ustawiczna i Opieka Zdrowotna);
  3. Priorytetem gminy nie stanie się co najmniej jeden lokalny ośrodek „jordanowski”: skauting, opieka pozaszkolna, stołówka, edukacja dodatkowa do wyboru, itp. – a ośrodki te staną się wspólnym dobrem mieszkańców poprzez spółdzielnie komunarne;

W takiej rzeczywistości, jaką widać w powyższym opisie – nie ma miejsca na wszechobecność Państwa w każdym zakątku – i na związane z tym patologie. Oczywiste są zagrożenia tak pojętej Demokracji-Rynkowości – ale równie oczywisty jest jej potencjał samonaprawczy.

I taki świat uznałbym za lepszy niż ten jaki jest.

Umiem sobie – wybiegając w przyszłość – wyobrazić taki powiat, w którym są np. 4 gminy, wyposażone w rady złożone średnio z 25 Sołtysów (tylu ile sołectw), a każdy z tych Sołtysów jest autentycznym powiernikiem jednej-dwóch-trzech Spółdzielni Komunarnych. Kilkadziesiąt Spółdzielni Komunarnych w powiecie!

I niechby one stanowiły ok. 10% potencjału gospodarczego tego powiatu. Bo treścią gospodarczą każdego powiatu (90%) są przecież przedsiębiorstwa „zwyczajne”, zawiadowane przez rodziny, spółki, administrację lokalną i Skarb Państwa.

Komunarność zatem – jako formuła gospodarcza – jest buforem zabezpieczającym lokalne społeczności przed wykluczeniami. Nie jest sztuką rozwijać filantropię i charytatywność, kiedy wykluczeni osiągają stan „terminalny”, a wykluczeniowych dolegliwości nie da się leczyć inaczej niż objawowo, za pomocą przedsięwzięć paliatywnych.

Ani Polski, ani Ludzkości nie stać na masowe, statystycznie istotne wykluczenia trwałe i dziedziczne, tym samym pozbawione są społecznego sensu takie przedsięwzięcia, które są w rzeczywistości „sposobem na życie” karmiącym się dramatami wykluczonych, właściwie są zainteresowane żywotnie tym, by takich wykluczeń nie ubywało, bo z nich żyją. Świadomie nazwałem to „owsiakowizną” i równie świadomie przeciwstawiam jej projekt Spółdzielni Komunarnych, na który niechby składały się zaledwie trzy filary:

Osada Obywatelska

5 + 2

Platonium

Społeczność jednego lub kilku bliskich terytorialnie „środowisteczek”

Podłoga – sposób na samodzielne rozwijanie własnego/rodzinnego lokum od zera do zaspokojenia

Sieć ośrodków kształcenia ustawicznego, od trzylatka po staruszka

Meta-mechanizmy kooperatywnego zaopatrzenia, ubezpieczeń wzajemnych

Posiłek – sposób na wzajemni cze, dobrosąsiedzkie, składkowe stołówki

Podstawą jest „ustawowe” (regularne) kształcenie w wieku 6-18 lat

Współpraca z Radą (Ławą Sołtysowską) aby zgrać komplementarnie lokalne potrzeby

Koszula – sposób na zaopatrzenie w odzież odpowiednią do klimatu i pory roku

W wieku 3-6 lat kształcenie ma charakter przed-jordanowski

Wszelkie akty pomocy sąsiedzkiej, składkowości, solidaryzmu – są pozbawione atrybutu nakazowego, są obyczajowo oczywiste

Gazeta – sposób na dostarczanie każdemu elementarnej wiedzy o rzeczywistości bez reklam i propagandy

W wieku „regularnym” kształcenie poza-regularne ma charakter jordanowski

 

Bilet – sposób na to, aby każdy miał możliwość dojazdu w miejsca niezbędne (poszukiwanie zatrudnienia, możliwość uczestnictwa społecznego)

W wieku dojrzałym (tzw. trzeci wiek) kształcenie ma charakter „trzymania procesorów w pogotowiu) oraz towarzyski

 

Edukacja ustawiczna – sposób na to, by każdy miał możliwość poszerzania i pogłębiania wiedzy i umiejętności

Obiekty Platonium to osobliwe wioski edukacyjne i zarazem plejady świetlic-klubów-czytelni

 

Opieka zdrowotna – sposób na to, by nikt nie był pozbawiony ani interwencji leczniczej, ani profilaktyki

Platonizm może realizować usługi sieciowe dla świata komercji

Osady Obywatelskie – to formuła dla Spółdzielni Komunarnych i wszelkich innych przedsięwzięć samorządowych

5 + 2 jest przedmiotem działań komplementarnie dobranych Spółdzielni Komunarnych

Wioski edukacyjne Platonium zarządzane są przez Spółdzielnie Komunarne

 

Można takie filary postulować jako inicjatywy uchwał lokalnych czy ustaw budżetowych. Ale można – i w moim przekonaniu – tworzyć pewien kanon samorządowy, na mocy którego dojrzewające do projektu społeczności lokalne będą skupione na spółdzielczych-komunarnych zabezpieczeniach przed wykluczeniami.

Ostatnia uwaga: wykluczenie zaczyna się nie w chwili, kiedy człowiek i jego otoczenie doświadcza „wykolejenia życiowego”, ale dużo wcześniej i dużo wyżej: kiedy z powodu zaangażowania „korporacyjnego” albo z powodu zbyt niskich dochodów człowiek jest pozbawiony możliwości samorozwoju. To jest początek złej drogi, która prowadzi poprzez utratę gwarancji stałego godziwego dochodu, rozkład rodzimej społeczności elementarnej (np. rodziny), bezdomność – aż do stanu zobojętnienia społecznego (kiedy to ani człowiek nie obchodzi nikogo, ani nikt go nie obchodzi).

To oznacza, że pożądane jest np. rozwiązanie praktyczne, przerzucające część Funduszu Pracy do dyspozycji związków zawodowych, aby te zakładały Spółdzielnie Komunarne dla osób „planowanych” do zwolnień grupowych – i takich rozwiązań należy szukać, bo są one o niebo skuteczniejsze niż jałowe zmuszanie bezrobotnych, by stawali się przedsiębiorcami.

Zainteresowani mogą – korzystając z dostępnych kanałów kontaktowych – zapoznać się z pełną koncepcją i do niej przystąpić.