Historia według Stefana

2015-10-07 08:41

 

Redaktor Stefan znów w olimpijskiej formie. Może metryka trochę mu już dokucza, ale jako publicysta jest ponad poziomy, nie przestając być przy tym gawędziarzem nad gawędziarze, zdolnym porwać słuchaczy na dowolnie długi wieczór. Latka lecą, ale dynamitu mu nie brak, oj nie brak.

Wczoraj miałem okazję wysłuchać jego ballady prozą na temat Polski, tej najdawniejszej, która rysuje moją tożsamość. Mam wrażenie, że nie brakuje mi argumentów by dowieść, jak bardzo jestem „tutejszy” – ale to co Redaktor wczoraj mi nawywracał w głowie – wymaga zakupienia i przestudiowania jego kolejnej książki, która ukaże się niebawem pod tytułem „Nieco inna historia Polski”.

Redaktor formalnie jest prawnikiem, ale całe życie był publicystą, i to niewąskim, skoro prezesował Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich, a teraz jest już Prezesem Honorowym. Publicystą zaangażowanym, dodajmy, i chodzi nie tylko o to, że „ćwiczył” reportaże, ale też o to, że ma stałe i wysoko niesione poczucie misji, właściwe tym inteligentom, którzy służą, a nie pouczają. Jego „obszar” to funkcjonowanie Państwa, gospodarka, spółdzielczość, historia, tygiel polityczny. Można się z nim nie zgadzać we wnioskach (ja na przykład tak mam w sprawie Państwa czy Transformacji) – ale odmówić mu fachowości, a przede wszystkim pasji w poszukiwaniu Racji – byłoby barbarzyństwem.

Nie Czytelnik wraz ze mną poczeka na książkę, ale podzielę się z nim trzema wczorajszymi spojrzeniami Redaktora na historię Polski.

Po pierwsze, zauważył, że w mniejszym stopniu jesteśmy Polanami, niż Lędzianami. Sprawdziłem w internecie: w drugiej połowie pierwszego tysiąclecia ziemie Polskie stały pod zawołaniami Polan (obecnie Wielkopolska), Ślężan (obecnie Śląsk Dolny i Górny), Wiślan (obecnie Małopolska), Lędzian (obecnie Małopolska i Podkarpacie) oraz Mazowszan (obecnie Mazowsze). W ramach tych zawołań funkcjonowały większe lub mniejsze żywioły plemienne. Stefan Bratkowski stawia na Lędzian, którzy – podkreśla – tak jak inne ówczesne ludy na wschód od Łaby, zdominowali byli przez łupieżców, drani, chuliganów, zajmujących się np. wyłapywaniem po kniejach mniej od siebie militarnie zorganizowanych osadników – i sprzedawaniem ich w niewolę. Wiem z podróży, że nazwa Lędzianie przetrwała w języku litewskim (Lenkija), żmudzkim (Lėnkėjė), węgierskim (Lengyel), tureckim (Lehçe). W tyglu etnosów nastąpił moment, w którym przeważyli Polanie (różne grupy etniczne w ramach tego żywiołu) – ale nawet sami siebie do dziś – bywa – nazywamy Lechitami.

Po drugie, mamy w swojej naturze tę szczególną „pańskość”, swoiste szlachectwo, zauważalne przez sąsiadów od zarania: może nie każdy ma w rodzinie przodków z tytułami, ale dumę, która nie pozwala na poniżanie i obrażanie – nosimy w sobie od zawsze. Redaktor Stefan wywodzi to przede wszystkim z tego, że żyło się nam od czasów plemiennych dostatnio: nie bez powodu w jakimś okresie historii dostarczaliśmy Europie zboża i innych płodów w ilościach zdolnych wyżywić niejedną nację. Ale też doceniani byliśmy w przeszłości przez sąsiadów: tu chodzi już nie tylko o Ottona, który symbolicznie koronował Chrobrego, ale np. o Sasów, zawsze przyjaźnie do nas nastawionych (czego dowodzi przetrwanie Serbo-Łużyczan aż po dzisiejsze czasy). Podobno też przyjaźniliśmy się z Wenecją, a szacunek i mores wobec nas pośród Rusinów znany jest od czasów „Szczerbca”. Początkująca kozaczyznę migracja chłopów na Dzikie Pola – ma zdaniem Stefana źródło w owej dumie, obrażanej przez niektórych „tytularnych”.

Po trzecie, z tymi rozbiorami-zaborami nie wszystko polegało na tym, że wraże mocarstwa sąsiedzkie uparły się, by okraść nas z ziem i „podmiotowości międzynarodowej”: przez cały XVII wiek polskie elity – ich lekkomyślna część – zrobiły wiele, by Państwo miało się coraz gorzej. Państwo wszak – to już moja uwaga – to urzędy, organy, służby, prawa, normy: jeśli kurczą się środowiska pragnące krzepić Rację Stanu, a wzmacniają te zainteresowane prywatno-partykularnymi korzyściami – Państwo musi podupadać. Po co Moskalom, Prusom czy Austriakom brać na siebie – pyta Stefan – administrowanie krajem, w którym panowała pełna swoboda handlu i to czego trzeba było, można było łatwo i bez ryzyka pozyskać? Redaktor stawia tezę, że pod koniec tamtego stulecia Polska wręcz prowokowała sąsiadów, by się nią zajęli (przytacza szlachtę Ziemi Chełmskiej, która poprosiła wręcz Katarzynę o rozciągnięcie caratu na ten teren).

I tak dalej

 

*             *             *

Nie jestem tak oczytany, aby podważać wyniki poszukiwań historycznych Redaktora. Nawet jeśli to tylko gawęda – to jednak na tyle poruszająca, że każe od nowa zastanowić się nad naszą narodowo-państwową przeszłością, co zawsze jest kształcące, a być może pozwoli komuś na inną niż podręcznikowa redakcję pojęcia Polska.

I to cenię w Redaktorze najbardziej: sam będąc nieustannie „pod bronią” jako inteligent – nie pozwala innym gnuśnieć.

Chwała – i dziękuję!