Historia jednej rozmowy

2015-05-03 08:21

 

Każde słowo w tym tytule znaczy wiele. Rozmowa bowiem – to wymiana tego, co pod moją kopułą się zlęgło, na dobra, które spod innej kopuły pochodzą. Koniecznie na dobra, bo na co mi cudze badziewie. Jeśli zaś mówimy o „jednej” rozmowie, to znaczy, ze wątek jakiś nam się wydał wart odnotowania, nawet jeśli podczas słownych kontredansów i gestykulacji poruszane były wszystkie możliwe sprawy. No, i „historia”: rozmowa bowiem bez historii – to zwykłe ploty, zapchajdziury, niczym gra w kulki: byle odbić, byle mój diabeł starszym się okazał.

Razu pewnego, lat temu kilka, zostałem zaczepiony na jednym z internetowych podwórek: czyś pan to ten sam, którego już mijałem na takim to a takim, innym podwórku? Tenże – odpowiedziałem. Aaa, to miło mi, raczy pan przyjąć moje wyrazy i dołączyć do grona, niech ścieżki nasze międzypodwórkowe się krzyżują bardziej planowo niż dotąd, to i może się coś urodzi. Raczyłem przyjąć i dołączyć.

Tak zaczęła się rozmowa dwóch, co to miejsca dla siebie znaleźć pragną. Niby są zakotwiczeni, niby latają na solidnych albo wiotkich uwięziach – ale efekt tego taki, że na każdym lądowisku jedynie zapasy uzupełniają – i dalejże w drogę! Jak na amerykańskim filmie drogi: milsza im ciężarówka, niż adresy, które ich witają i ścielą im uprzejmości.

Moja ciężarówka – to wciąż od nowa dopieszczana teoria świata, najlepszego ze światów, tak pięknego, że nie powinien nawet się wyobrazić, a jego stworzenie nawet Panu by chyba nie wyszło, gdyby zechciał. I muzyka w świecie owym, na różne sposoby podawana i brana. Jego zaś wehikuł – malowanie wierszem spraw doczesnych, a w wolnej chwili szukanie po zakątkach rozmaitych insygniów, bowiem wierzy on mocno, iż człowiek (z tych zacnych i z tych stanu podlejszego), nie mający nad sobą porządku koronnego, popada w nieład i innych weń wciąga.

Nic dziwnego, że nieraz na jednym-śmy stali skrzyżowaniu,

Cokolwiek byśmy nie omawiali, od kiedy już on zaczepił a ja raczyłem – w tle są nasze połowice: nie wsiądą-ci one do naszych pojazdów, co to to nie, ale nas samych trzymając „na krótko” i z pretensją, nie pozwalają naszym wehikułom ulatać byle gdzie i byle kiedy, bo drogi trzymać się wszak trzeba. To jest ten znany Ludzkości przypadek, ćwiczony od Stworzenia, kiedy ciężar stabilizuje naturę ludzką na poziomie i we właściwych proporcjach: my akurat, niesieni ku obłokom, wierzgamy pod tym ciężarem, zdałoby się – niechętnym, ale kto wie, czy dzięki temu nie uniknęliśmy losu Ikara, którego konstrukcja unosząca nie wytrzymała próby w świecie nazbyt odległym od doczesności, nazbyt bliskim ciepła słonecznego.

Powiedzmy sobie szczerze: nas, nieco już otyłych i z pierzem przerzedzonym, niesie ku bohemie, gdzie myśl wszelka swobodą się zachłystuje, czyny wszelkie zdają się poprawiać dzieło Pana Boga, a dialogi tylko przez uprzejmość ustepują miejsca tym helleńskim i rzymskim. Kiedy zaś znak jaki stawiamy – to godzien Konfucjusza, a kiedy zadumie sie oddajemy – to może jedynie Budda nam dorówna, a i to, kiedy się mocno zaweźmie w sobie.

Nasza historia – ta jedna, o której mowa – snuje się meandrami Parsęty. To tu się zakręci, to pobiegnie hyżo, by za chwilę się opamiętać w kolejnym zawijasie. Jest niemal pewne, że wsiądę dnia któregoś w kajak i z naszego miejsca, mikroprzystani za laskiem, popłynę, a nie dla wyczynu sportowego, bo ten czas już dla mnie minął, tylko żeby dać się ponieść, żeby własnej woli jak najmniej wkładać, a tylko rozpoznawać, dokąd nurt prowadzi. Mam przeczucie, którym zresztą Czarną Hańczę przebył od Wigier po Mikaszówkę, że i Parsęta mnie nauczyć, starego, zdoła.

Ha, Czytelniku, myślałeś, że ja Ci tu wszystko wyłożę, a Ty sobie, niczym w kinie, pół-drzemiąc dowiesz się kawa-na-ławę, o czym to oni mówią, kiedy siędą na ławie, albo na pniu nadrzecznym, albo kiedy Florentynie popuściwszy smyczy, mijają brzozy, wierzby, topole, sosny i co tam jeszcze las piaszczysty zasiał.

Nie, tak łatwo nie będzie. Proszę bardzo, dołącz czasem, pomachaj na skrzyżowaniach, wypowiedz zdanie, które tylko w podróży być wypowiedziane może – i pojmij, że najlepsze historie dzieją się same, w pół-zdaniach, w toastach, w obcowaniu podobnych sobie.