Grochem o ścianę

2020-04-04 08:23

 

Jeden z moich ulubionych utworów literackich „kategorii lekkiej” zaczyna się słowami: >nie mówię żem jest geniusz, lecz i nie dupa, też bym napisał Dziady, gdybym się uparł…< (Konstanty I. Gałczyński, „Boję się zostać wieszczem”). Jeszcze coś wyjaśnię: ten fajnie rozpoczęty wierszyk napisał pan Konstanty w odpowiedzi na obszerniejszy esej (prozą) Tadeusza Boya-Żeleńskiego „Brązownicy”. Panowie korespondowali w ramach przedwojennej dyskusji o tym, czy wybitne postacie polskie (np. A. Mickiewicz) mają być stawiani na pomnikach i polerowani, chronieni od kurzu i zadrapań – czy raczej powinni być pokazywani jako żywi ludzie, z krwi i kości, normalni do bólu.

Ten sam problem postawiłby dziś przed Narodem, zwłaszcza że nie czyta on dziś ani Gałczyńskiego, ani Boya, ani nawet Mickiewicza, choć to jedna z podstawowych lektur. Przeciętnie każdy  z nas czyta niecałą książkę rocznie, i to wcale nie jest tak, że zamiast tego mamy „biblioteki” internetowe. Po prostu sprowadzamy nasze życie czytelnicze do krótkich tekstów, unikamy tych pogłębionych, właściwie to bardziej nas – średnio – interesuje instrukcja obsługi kolejnego gadgetu smartfonowego (jej poręczne fragmenty) niż literatura w dosłownym znaczeniu tego hasła. Nawet komiksy nas przestały rajcować. No, chyba że jakieś streszczenie, które pozwoli uczniom zaliczyć przedmiot i zapomnieć. Mój znajomy małolat czuje się chwilowo oczytany, bo zaliczył „Latarnika”, lekturę fajną , ale zaledwie kilkunastostronicową.

Blogując już ładnych parę lat wiem już, skąd się bierze tzw. „pozycjonowanie” tekstów, na których nam zależy. Nie, nie będę tu się popisywał wiedzą tajemną, ale kto chce, nich spróbuje zwyczajnie, napisać trzy strony maszynopisu o budzącej się właśnie wiośnie, a potem nada im jeden z tytułów: pierwszy na temat, czyli „Od zalążka do owocu”, a drugi tajemniczo-sensacyjny, czyli „Co kryje się za gęstwą wielkanocną”.

 

*             *             *

Od zawsze unikam manipulowania Czytelnikiem, choć czasem, dla eksperymentu, ćwiczę jakąś sztuczkę. Dlatego bywa, że moje notki lądują w rubryce „Rozmaitości”, albo „Osobiste” czy nawet „Wspomnienia” – choć kto mnie zna, że zajmuję się polityką, ekonomią i w ogóle naukami społecznymi, z odchyleniem ku  tematom teoretyczno-modelowym.

Dlatego mnie nie dziwi, że moje notki opisujące robotę najbardziej wziętych polityków lądują w dziwnych miejscach, bo bywają nudne. Podam pozytywny przykład: Bloger >jan mak< napisał świetną notkę (gratuluję i zazdroszczę) o staraniach opozycji albo konkretnego człowieka w sprawie „powrotu do władzy”. Świetna analiza, rzeczowa, merytorycznie poprawna-dopuszczalna. Ale pewnie nie zyskałaby należnego uznania (bo naprawdę warto ją poczytać), gdyby jej tytuł nie brzmiał  „Plan Tuska i gen szmalcownika”. I tego tytułu bardziej mu nawet zazdroszczę i gratuluję, niż całkiem dorzecznej treści.

Na wszelki wypadek wyjaśnię, że Tusk był dwukrotnie Premierem Polski, potem firmował (i nadal to robi) gry biurokracji europejskiej i jest od lat postacią kontrowersyjną, zaś pojęcie „szmalcownik” (z gwary złodziejskiej, szemranej) w Polsce oznacza osobę zarobkującą na ludzkim strachu przed tym, że „wyda się” ludzki, szlachetny odruch pomocy, będący za okupacji sporym przestępstwem, stąd paskudne działania szantażystów i pazernych donosicieli.

Połączenie Tuska i „szmalcownika” w jednym tytule – to majstersztyk ileż w tym emocji, niedopowiedzeń, aluzji, ocenności!

 

*             *             *

Chcę tylko powiedzieć, że ubolewam nad kondycją polskiej twórczości literackiej i kultury czytelniczej, która owocuje sztuką uodporniania przeciętnego człowieka na solidną, rzetelną robotę, aby szukał już tylko perełek, sensacji, hejtu. Jak w słynnym powiedzonku: żadna to sprawa, że pies pogryzł człowieka, bardziej się liczyć będzie, jeśli człowiek pogryzie psa…

 

Każdy grzech palcem wytknie,
zademonstruje,
święte pieczęci złamie,
powyskrobuje,
dowiedzie pewną strofą,
że ukradłem gramofon
pewnej damie. W ten sposób
mnie zdyffamuje.

Wtedy ja, na pomniku
i w cieniu wiązów,
stać będę sobie, smutna
figura z brązu,
rękę do serca ładnie
przyłożywszy, bezradnie
lać będę łzy rzęsiste
na spodnie z brązu.

 

 PS

Czy ktoś pamięta, dlaczego K. Leski odszedł  Salonu...?