Gra równoległa

2010-10-22 05:39

Czy zdarzyło się Wam kiedyś obserwować dwie drużyny, które grały ze sobą (przeciw sobie), ale każda z nich, na skutek jakiegoś dramatycznego nieporozumienia, grała w inną grę? A mimo to nikt meczu nie przerywa, zaś kibice szaleją z emocji? I buchalterzy się oblizują?

 

Nie? Nie martwcie się, sami w takiej grze uczestniczymy po kilkadziesiąt razy w życiu. Ta gra nazywa się WYBORY.

 

Ugrupowania grają w wyborach o frukty, a wyborcy – o satysfakcję. Jak amatorzy!

 

Do wyborów stają rozmaite ekipy. Duże, małe, różnokolorowe. Każda z nich już na wstępie podejmuje mimikrę: ogłaszają, że grają o dobro publiczne, że działają literalnie na rzecz każdego wyborcy z osobna, chociaż w rzeczywistości grają o swój drużynowy sukces przeciw pozostałym drużynom, dobro publiczne mając w… drugim planie. I o indywidualne sukcesy liderów, „lokomotyw”.

 

Sukces w tej grze (z punktu widzenia grających ekip) to nie nagły wzrost zadowolenia wyborców i rozkwit kraju, tylko nagły wzrost dostępu do kontroli nad społecznym dobrem, nad gospodarstwem narodowym, w którym ekipy te będą się sycić. A jak już się opasą, opiją i zdrzemną z tego wszystkiego – rozejrzą się, może by coś „zrobić dla ludzkości”. Bo ta może zacząć szemrać.

 

Niby w tej samej grze biorą udział wyborcy. Ale ich zadaniem jest wyłącznie obstawianie, jak w loterii. Wyniki loterii ogłaszane są tuż po ciszy wyborczej. Ekipy – jak już wiemy – patrzą na wyniki jak na bilety do społecznego spichlerza: jedne dostają klucze, inne muszą się obejść smakiem, chyba że jakimś koalicyjnym sposobem staną się wspólnikami zwycięzców. Za to wyborcy z całej tej gry w obstawianie mają jednorazową satysfakcję lub powód do rozgoryczenia: albo „nasi” wygrali (czyli celnie obstawiałem), albo przegrali (źle obstawiłem). Albo HURRRAA, albo NA POHYBEL! I nic z tego nie wynika najczęściej, chyba że wybory oznaczają rzeczywista zmianę ustroju.

 

Poza tym w tej loterii nic to więcej nie oznacza dla wyborcy, o swój sukces musi walczyć od nowa, w repasażach: może, skoro „nasi” wygrali, to echem rozmaitych powiązań, po nitce do kłębka, będzie mikro-sukcesik w postaci mini-kluczyka do mini-spichlerzyka? Zauważmy, że nawet jeśli wyborca nie obstawia, ale ma dobre nitki do dobrych kłębków – to sobie poradzi, niezależnie od wyników!

 

I cała zabawa kręciłaby się w najlepsze, gdyby nie tak zwana opozycja, która larum podnosi ze zrozumiałych względów: spichlerz pustoszą konkurenci, a opozycja może się oblizywać resztkami i chodzi z burczącymi kałdunami. Źle.

 

Wyborcooooo! – krzyczy opozycja. Oni wcale o ciebie nie dbają, tylko wyjadają wspólne zapaaasyy, wałkonią się zamiast dbać o ciebie, wyborcoooo, oni obietnic wyborczych nigdy nie zrealizują, ojojoooj, ajajaaaaj, co to się dzieje, zrób coś wyborcoooo, bo pójdziesz z torbamiiii!

 

Opozycja wykrzykuje najprawdziwszą prawdę, bo dobrze wie i lepiej rozumie, co robią zwycięzcy wyborów, robią bowiem to samo, co robiłaby opozycja, gdyby opozycją nie była, gdyby wygrała wybory.

 

Wyborcom jednak wystarcza emocji i zaangażowania wyłącznie na obstawianie, a tak zwane społeczeństwo obywatelskie, czyli aktywiści, w rzeczywistości po połowie angażują się w wyszarpywanie obżartuchom kęsów dla wspólnego dobra, ale też w pozycjonowanie się przed kolejnymi wyborami. I wiecie co? Ta połowa aktywistów, która gra o dobro publiczne w przerwach między wyborami – w samych wyborach ma mniejsze szanse niż ci, którzy się pozycjonują. Bo żeby wygrać, trzeba mieć pozycję startową i umieć się „przepychać” wyborczo, a społecznikowski dorobek blednie podczas wyborczych igrzysk, w to miejsce błyszczą obiecanki-cacanki tych, którzy grają cynicznie.

 

Wyjątki się oczywiście zdarzają. Wyjątkowo.

 

Opozycja zatem wnioskuje co i raz, aby zunifikować te rozgrywki, aby nie było tak, że wyborcy grają o co innego i na innej planszy, pod inne reguły niż wybierani, a jeszcze co innego wychodzi. Tyle że opozycja nie da sobie zrobić krzywdy: kiedy wygra i zastąpi dotychczasowych rządzących, musi znów przecież odsunąć wyborców na margines, niech się wyborca zadowoli emocjami, wynikami obstawiania, a nie zawraca głowę swoimi oczekiwaniami wobec zwycięskiej ekipy.

 

Dlatego zgłaszane przez opozycję projekty unifikacyjne, żeby wszyscy grali jednolitą grę, żeby mecz miał jakiś sens również dla publiczności, są zawsze mylne, zmierzają do jej sukcesu w następnym rozdaniu, i nic więcej. Czasem zresztą rządzący wykonują ruch wyprzedzający i sami coś tam unifikują, ale cel jest ten sam: wytrącić opozycji z ręki narzędzie krytyki.

 

Ja tam, widziawszy już kilkadziesiąt rozdań na własne oczy, mogę co najwyżej zgłosić swoje projekty unifikacyjne, na przykład nowe 21 postulatów i ugoda społeczna, o, tutaj! O jakoś tam rozumianej uczciwości tej propozycji niech świadczy moja konsekwentna, od dawna, „nieprzynależność” oraz to, że nie kandyduję. Z założenia. A co do obstawiana…

 

 

Kontakty

Publications

Gra równoległa

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz