Gospodarka marzeń

2011-10-01 12:17

 

Zacznijmy od tego, że podstawowym zmartwieniem wszelkiej ekonomii (teorii) oraz wszelkich rządów (praktyki) jest to, że ludzie (klienci, konsumenci, ale też wytwórcy, „dawcy” pracy) – chcą żyć wciąż lepiej i lepiej, a wyobrażenie o tym, co jest życiem godnym – przesuwa się wciąż „w górę”.

 

Myśląc kategoriami „wielkich skal” (a nie pojedynczych osób) ludzkie potrzeby można ułożyć w następującą hierarchię:

1.      Dostatek materialny: dobrze jest, kiedy dobra, wartości i możliwości, które uważamy za standard, normę – były dostępne bez większych kłopotów, a przynajmniej – by w sferze gospodarczej można było je wygenerować za pomocą inwestycji i innych rozwiązań;

2.      Swobodna przestrzeń materialna: życie w tłoku jest uciążliwe i do tego nieuchronnie rodzi rozmaite postacie Zła. Człowiek jako fenomen jest tak skonstruowany, że stałe funkcjonowanie w ograniczonej przestrzeni czyni go chorym i stanowi uciążliwość;

3.      Swobody osobiste: niewątpliwym pragnieniem człowieka jest to, aby wszelkie jego zobowiązania natury „kontraktowej” były prawdziwie dobrowolne, przy tym ograniczone czasowo i były konsekwencją realnego wyboru: zatrudnienie, abonamenty, podatki, itd., itp.;

4.      Rozwój osobisty: to co zwykło się nazywać dobrobytem, nie musi być rozpasanym dążeniem do gromadzenia wszystkiego co cenne oraz do rozpasanej rozrzutności: edukacja, uczestnictwo w kulturze, sukcesy własnych inicjatyw – to esencja samorozwoju;

5.      Rozwój mikro-społeczności: rodzina i tzw. mała ojczyzna to nie są zatęchłe mrzonki konserwatywne, tylko wspólnotowa podstawa uspołecznienia: moda na nietradycyjne formy rodzinne oraz na tzw. single – to jedno, a rozpad i degeneracja rodziny – to patologia;

6.      Zachowanie substancji ekologicznej: chodzi (nie tylko) o swobodny dostęp do świeżego powietrza, czystej wody, ciszy, zdrowej żywności, świata bez radiacji i bez przykrych zapachów, do przestrzeni niezaśmieconych – to oczywistość, a nie fanaberia. Chodzi też o zachowanie „biologiczno-genetycznej” konstrukcji człowieka;

7.      Poczucie bezpieczeństwa osobistego: wiąże się to z trwałością źródeł godnego dochodu, trwałym zabezpieczeniem przed nędzą, gwarancją uniknięcia skutków przestępczości pospolitej, gospodarczej i zorganizowanej, uczciwością w kontaktach międzyludzkich;

 

Powyższe – to nie takie trudne, choć wymaga innego niż dotąd myślenia paradygmatami – oznacza tak naprawdę model gospodarczy, który zapisze intuicyjnym wzorem na tzw. dochód narodowy (DN):

 

DN = D1 + D2 + D3 + D4 + D5 + D6 + D7

 

Poszczególne indeksy przy oznaczających dochód cząstkowy literach „D” – to odpowiedniki wyżej opisanych elementów gospodarki marzeń.

 

Jestem z pierwszej profesji ekonometrykiem: nie jestem w tym fachu wybitny, ale wiem, że przekucie powyższego „naiwnego” wzoru w rzeczywisty, precyzyjny model, wymaga ciężkiej pracy nad wskaźnikami, które pozwoliłyby szacować (estymować) rozmaite czynniki wpływające na to, co się kryje za poszczególnymi literami opatrzonymi indeksem.

 

Dzisiejszy – dominujący od ponad stulecia – sposób myślenia (lewicy, prawicy, konserwatystów) propaguje model, w którym „wszystko da się kupić”” chcesz być bezpieczny – zarób na to, chcesz się rozwijać – kup sobie elementy tego rozwoju, chcesz mieć dostatek – wydaj zarobione lub oszczędzone środki. To jest samobójstwo dla każdej gospodarki.

 

Bo jest to sposób myślenia fatalny dla ludzkiego postrzegania świata: kończy się fetyszyzmem pieniądza i dóbr ściśle materialnych. Całą tę filozofię ekonomiczną nazywam fenicjańską (nowożytna ekonomia rozpoczęła się od kupieckiej rachunkowości Fenicjan) – i postulują wyrzucenie jej do śmietnika. W „moim” modelu powyżej zamyka się ona w punkcie pierwszym, a jeśli się tak zamyka – skazana jest na kryzysy i patologie. Cóż nam z dostatku materialnego, jeśli nie mamy poczucia bezpieczeństwa materialnego (fatalnie gospodarujący budżetem rząd „wsiądzie” nam na oszczędności)?

 

Konieczne dwa akapity o różnicy między DN a PKB.

 

W ekonomii tzw. Dochód Narodowy – to czysty przychód, nadwyżka do tego co było „przedtem”. Zaś Produkt Krajowy Brutto – to „obrót”, mierzony sumą sprzedaży, rzadziej sumą kosztów. Różnica jest istotna. Kiedy jesteśmy nastawieni na DB, to księgujemy jako sukces tylko to, co rzeczywiście przybyło. Kiedy zaś jesteśmy nastawieni na PKB – to cokolwiek sprzedamy, cokolwiek wydamy – liczy się nam „do premii”. Dlatego budowa niezwykle drogiego stadionu jest fajniejsza niż budowa identycznego, ale taniej, choć efekt przyrostu jest ten sam. Paradoksem myślenia kategoriami PKB jest księgowanie zadłużenia i deficytu po stronie sukcesów, bo przecież jeśli wydajemy „ciężko pożyczone” pieniądze, to „się kręci”, czyli PKB rośnie!

 

Na tym tle (to drugi akapit) inicjatywy Centrum gospodarczego, które zmierzają do wyzwalania przedsiębiorczości bez doglądania na czym miałoby to polegać – prowadzą w prostej linii do patologii: będę działał w najłatwiejszych branżach, nawet na szkodę innych podmiotów i gospodarki jako takiej, ale od moich obrotów zapłacę podatek i Państwo mnie polubi bardziej od tych, którzy wytwarzają dobra i usługi pożyteczne, ale nie mogą przebić się przez niekorzystne warunki. Zauważmy, że w polskim (nie tylko) systemie gospodarczym (prawo, procedury, obciążenia, ryzyko) najtaniej jest spekulować w obszarze handlu (pośrednictwo, franchising, spedycja, masowe obroty i przewozy) oraz walorów (kredyty, ubezpieczenie, gwarancje, fundusze, budżety) – tu wystarczy „mieć kasę” i nią operować, nie to co w realnej wytwórczości, nie mówiąc już o rolnictwie.

 

*            *            *

Dużo bym dał za to, by gospodarstwa domowe, samorządy, firmy, wielkie związki korporacyjne, regiony – i cały kraj – realizowały politykę gospodarczą rozpostartą na tych siedem elementów, o których mowa w „moim” modelu gospodarczym.