Gołe statystyki nic nie znaczą

2015-10-17 12:02

 

W Polsce jednym z koronnych pól bitewnych jest temat „Polska w ruinie”. Narzędziami bitewnymi w tej potyczce są statystyki. Ci, którzy są zdania (lub chcą, bym ja był tego zdania), że Polska jest dziś kwitnąca i dużo fajniejsza niż w 1989 roku – mają na to setki liczbowo-statystycznych dowodów, ale – żeby było śmieszniej – ci co sa zdania przeciwnego – mają równie wielki arsenał statystyczny na poparcie swojego poglądu.

Mniej-więcej 20 lat temu sporządziłem obszerną książkę „Ekonomia planu. Wybrane atrybuty gospodarki typu rosyjskiego”. Chciałem jej bronić w SGH, więc „była w obrocie”. Zawiera ona duży rozdział, w którym posunąłem się do postępu. Otóż wziąłem sobie na warsztat propagandową książkę „ZSRR: gospodarka, społeczeństwo, rozwój”, w której pełno jest statystyk mających dowieść, że Kraj Rad jest najlepszą gospodarką świata pod względem „doganiamy, przeganiamy, przewodzimy”. I używając tych statystyk, żadnych innych, pokazałem, że ZSRR ma zacofaną gospodarkę opartą na „pozyskaniu intensywnym”, czyli na wydzieraniu Ziemi jej bogactw i możliwości, gdzie rolnictwo – czyli dojrzałe gospodarzenie darami Natury – jest w rzeczywistości intensywnym wyjaławianiem zasobów, a wizerunek takiej gospodarki ratują wąskie, niemal pokazowe enklawy „wybitnego” przemysłu, związane z kosmosem i zbrojeniami, które jednak nie kształtują codziennego życia „człowieka radzieckiego”, żyjącego siermiężnie, co najwyżej dają mu powód do dumy, kiedy ogląda defilady na Placu Czerwonym i pomnik Gagarina.

Mogłem tak uczynić, bo słupki i tabele w tej książce pokazywały, ile wydobyto węgla, ropy, gazu, metali, ile zebrano zbóż i dostarczono mięsa czy mleka, telewizorów, maszyn, mebli, itd., itp. Zestawienie tych liczb wyraźnie wskazywało, że najlepiej się miały w ZSRR te działy gospodarki, których rozkwit wzmacnia Państwo, a nie Społeczeństwo, nie gospodarstwa domowe. Oczywiście, nie miałem wtedy i nie mam teraz zamiaru potępiać w czambuł ani gospodarki planowej (wręcz przeciwnie, byle to nie był reżim nakazowo-rozdzielczy), ani planowania „poziomu życia” w ZSRR (mieszkalnictwo, artykuły gospodarstwa domowego, zabezpieczenie minimum). Ale zaszydziłem sobie z samochwalstwa radzieckiego, nie przeciwstawiając statystyk skąd-inąd, tylko używając tych, którymi się chwalono.

Dodam, że poza epizodem elektronicznym, moje dorosłe nauki pobierałem w SGPiS na specjalności „ekonometria”, gdzie od „pierwszej klasy” mieliśmy tygodniowo 26 godzin różnorakiej matematyki: statystyka, analiza matematyczna, rachunek prawdopodobieństwa, programowanie matematyczne, modele i schematy rozwiązywania zagadnień gospodarczych, algebra, metoda reprezentacyjna, itp., itd.

Każdy, kto cokolwiek wie o gospodarce i statystyce, ten wie, że najważniejszym etapem przetwarzania danych jest tzw. interpretacja wyników. Ja mam 100, ty masz 10, statystycznie obaj mamy po 55. Jawne szyderstwo. Każdy dysponent takich słupków i tabel wie, że dopiero kiedy dysponujemy bukietem statystyk „kontrapunktowych”, tworzonych z „różnych pozycji naświetlenia” – ujawnia się Prawda. Jeśli do wskaźnika „średnia” przyłożymy wskaźnik „zróżnicowanie” – nasze dochody „100” i „10” w zestawieniu „zagregowanym” zaczynają smakować prawdziwiej. A jeśli mówimy o dynamice?

Często operuje się dynamicznym wskaźnikiem „stopy wzrostu”. Ja mam 100 i rokrocznie rośnie mi o 2%, czyli (upraszczam) o 2. Ty masz 10 i rokrocznie rośnie ci o 5%, czyli o 0,5 (w uproszczeniu). Czyli w rzeczywistości rokrocznie przybywa mi cztery razy więcej niż tobie, chociaż mam ponad dwukrotnie mniejszy wskaźnik wzrostu. Budowanie na tym poglądu, że ten kto ma 10 i duży wskaźnik dynamiczny” kiedyś „dogoni” tego, kto ma 100 i niski wskaźnik wzrostu – to bezczelność i manipulacja, choć w liczbach wszystko się zgadza. Ile razy trzeba dodać 2 do 10, by przegonić kogoś, komu przybywa do 100 każdorazowo 0,5? Odpowiadam, zastrzegając, że to duży skrót, a dane wyjściowe wzięte z sufitu: potrzeba na to 50-70 lat. Czy ktokolwiek wierzy, że przez choćby 10 lat jakaś formacja będzie cały czas zarządzała uczciwie i „w sedno” sprawami publicznymi, a zewnętrzne okoliczności (np. globalne) nie ulegną zmianie?

Oczywiście, skoro tobie rośnie tak szybko, masz większe poczucie zmian i rosnącą z tego satysfakcję. Ali nic nie zasypie rowu skrajnego przeciwieństwa zamożności mojej i twojej. I różnicy w tzw. potędze.

Jeszcze jeden przykład: nie uwzględniamy – podając statystyki – argumentu własności. Jeśli mamy w Polsce wielką nowoczesną fabrykę czy bank albo ubezpieczalnię, ona „wypracowuje” znakomite parametry, ale właścicielem „pakietu kontrolnego” jest tam znający się na biznesie podmiot zagraniczny – to oczywiście, notujemy rozmaite świetne wskaźniki, ale ostateczną korzyść z tego ma ów podmiot zagraniczny. Fakt, że mamy w Polsce setki, jeśli nie tysiące dobrze prosperujących podmiotów gospodarczych – daje nam co najwyżej radość, że nasz znajomy tam się zatrudnił, może jeszcze to, że konkretna gmina (a nie urzędnicy) korzysta z podatku, zaś wszelkie inne dobrodziejstwa są raczej udziałem zagranicznego podmiotu. Fakt, że gościmy w naszych progach globalnego przedsiębiorcę, nie czyni nas bogatszymi, a często wręcz odwrotnie, ubożejemy z tego powodu, bo taka jest biznesowa „natura” gościa.

Na kondycję gospodarczą składa się kilka ważnych elementów:

1.       Struktura gospodarcza (ile wydobycia, ile rolnictwa, ile przemysłu, ile usług – oraz konkretne, szczegółowe objaśnienia tego „ile czego”);

2.       Zasoby początkowe (naturalno-ekologiczne, infrastruktura, spójność „łańcuchów” od surowca do wyrobu gotowego, konkretne „imienne” zasoby);

3.       Naukowo-technologiczny poziom procesów wytwarzania;

4.       Zagadnienia demograficzne;

5.       Edukacja ogólna i zawodowa;

6.       Potencjał kulturowy i jego bariery;

7.       Rola Centrum (np. czy jest służebne, czy „okupacyjne”);

8.       Megatrendy regionalne, kontynentalne, globalne;

9.       Skłonności inflacyjne i i skłonności zadłużeniowe (budżetowe);

10.   Itd., itp.;

Oczywiście, kiedy „władca”, albo jego apologeta, chce dotrzeć do szerokiej opinii, nie będzie każdego wskaźnika, parametru, indeksu, słupka czy tabeli opatrywał analizą wedle tych punktów, ale jeśli konsekwentnie, wielokrotnie dobiera tylko takie dane, które wynoszą pod niebiosa kompetencje i zasługi „władcy” – to znaczy że łże jak pies.

„Dialog społeczny”, wydawnicze „biennale” Janusza Czapińskiego, jest tego najlepszym przykładem. Od samego początku kolejne raporty dowodzą, że nasz byt się poprawia, demokracja szaleje, a szczęśliwość rośnie. Ostatnio wreszcie ktoś w mediach poszedł po rozum do głowy (zbliża się zmiana władzy?) i zaczął dociekać, dlaczego z liczb wynika, że 30% z nas nie ma co do gara włożyć (przerysowuję celowo), a mimo to na pytania o stopień zadowolenia ze swojej sytuacji odpowiada, że jest OK albo u lepiej. No, i mamy feerię mądrali, z których żaden nie zauważa: kiedy twoja społeczna i ekonomiczna dojrzałość wyrasta na poziomie „10 poniżej dostatku”, to kiedy osiągasz „7 poniżej dostatku” – odczuwasz to, bo mniej się boisz o przyszłość. To poprzednie zdanie – to jedno zaledwie ze stu zdań, które należałoby powiedzieć.

Tabele, słupki, wykresy, wskaźniki, parametry, indeksy – to fasada: za pomocą tych danych trzeba dobrać się do tego, co podskórne: do procesów, zjawisk, nieciągłości, do wnętrza rzeczywistości. Statystyk-kłamca przypomina zalotnika: może on jest niezbyt piękny, może niezbyt dostatnio się ma, ale zakłada „kościołowy” garnitur, kropie się perfumą kolegi, zalicza pierwszego od lat fryzjera – i wdzięczy się za pomocą wyuczonych formułek. I kiedy wybranka wyrobi sobie zdanie „od razu” – taka ściema może okazać się skuteczna. Doprawdy, trzeba trochę „pochodzić”, poobcować z zalotnikiem, by przebić się przez pierwsze wrażenia.

Kiedy pod przykrywką „obowiązującej prawdy” zaczynamy widzieć choćby te słabości, które wskazuję TUTAJ i w wielu innych notkach – to wystarczy, by oszacować rzeczywisty stan gospodarki, kondycję kraju i ludności, sprawność Rządu, itd., itp.

W notce „Gra w pomidor” (TUTAJ) wskazuję na przedwyborczy przekaz jednej ze stron (plebiscytu wyborczego), złożony z trzech kroczących tez:

1.       Transformacja to jeden wielki sukces Polaków, bez dwóch zdań;

2.       Formacja akurat rządząca jest twórcą i nosicielem tego sukcesu;

3.       Gdy nastanie „ta druga” formacja – wszystko przepadnie;

Taki też przekaz płynie z pojawiających się lawinowo (w blogosferze i na portalach społecznościowych) statystyk, porównań i innych narzędzi kształtowania opinii publicznej, czyli wyborców.

Nigdy nie wdam się w bijatykę choćby tego typu:

1.       Za komuny każdy miał pracę, nawet ten, komu władza podstawiała nogę odmawiając etatu (takich było może 10 tysięcy);

2.       Za komuny budowano masowo mieszkania spółdzielcze i komunalne (choć ich standard…);

3.       Za komuny trudno było zarobić na wysoki standard życia, ale nikt nie przymierał głodem i bezdomnością;

4.       I tak dalej;

Powtarzam: powyższe cztery punkty to przykład bijatyki na statystyki, nie mój poziom. Na moim poziomie mieści się dociekanie, skąd bierze się kosmiczne zadłużenie publiczne, skąd biorą się masowe wykluczenia, w tym te najbardziej dolegliwe, jak bezdomność i bezrobocie, skąd bierze się masowa emigracja zarobkowa, skąd biorą się pęczniejące ruchy i organizacje „indignados”, skąd wzięła się oczekiwana zmiana formacji politycznej w rządzie. Czyżby to był wynik zielono-wyspowego cudu? Czy to jest może wyraz błogosławieństw demokracji i wolności osobistej dla każdego? A może ktoś upiorny ogłupił wyborców? Bez odpowiedzi na te pytania – a poważnej debaty na ten temat wciąż nie widać – można uprawiać szermierkę dobranymi wedle pragnień liczbami i procentami, z której nic nie wynika, poza wrażeniem, że ktoś chce nas wpędzić w propagandowe maliny.

Nie mogę powstrzymać się od uwagi natury politycznej, czyli dania wyrazu moim poglądom: jeśli pod rządami którejkolwiek formacji funkcjonują miliony ludzi, dla których nie ma miejsca w gospodarce, jeśli gęstnieje nawis przepisów, standardów, norm, które z istoty muszą stać się wzajemnie wykluczające, a to otwiera pole do decyzji uznaniowych (urzędniczych), jeśli z jednej strony „wszystko rośnie”, a z drugiej pęcznieją długi rozmaite – to mamy do czynienia co najmniej z niekompetencją, zaś wiele wskazuje na to, że „komuś” zapomniało się o służebności, w to miejsce wmontowała mu się prywata i łupiestwo. Społeczeństwo może i jest niedouczone (mimo najlepszego w Europie wskaźnika edukacji licencjackiej i magisterskiej) – ale czuje bzdurność takich sytuacji, tak jak flora i fauna czyje zbliżające się trzęsienie ziemi.

I owo „niedouczone” społeczeństwo wystawia rachunek za swoje życiowe niepowodzenia. Komu, zgadnijcie.