Gawęda, czy-li retrospektywna obserwacja uczestnicząca

2018-07-16 21:32

 

Drugą część tytułu ukradłem Leszkowi Kamińskiemu, który takim eufemizmem okrasił książkę „Zrzeszenie Studentów Polskich w socjalizmie państwowym 1950-1973”.

Są ludzie tacy, których chce się przytulić serdecznie tylko dlatego, że są z tej samej gliny ulepieni przez Tego, Który Lepi. A jeśli się dostaje – jako danie główne – książkę historyczną (mowa o profesorskim profesjonalizmie) okraszoną wspomnieniami – to uściski tym gorętsze.

Do roli obywatela przygotowało mnie harcerstwo, ale tzw. aktywistą zostałem w organizacji studenckiej. Aktywistą bezinteresownym – chcę zastrzec – odmawiającym kariery i apanaży. Społecznikiem.

ZSP – przez jakiś czas z przedrostkiem „S” (i nie chodzi o Solidarność) – wychowało ładnych kilka pokoleń menedżerów, polityków, naukowców – „obstawiających” kadrowo wszystkie wyobrażalne dziedziny „normalnego” życia, w tym turystykę, kulturę, edukację, ochronę zdrowia, kierunki inżynierskie-techniczne, badania społeczne i ekonomiczne.

Ja czuję się ekonomistą, a w łonie organizacji ćwiczyłem ruch kół naukowych, wydawnictw, konferencji – no i turystykę oraz art jako dyscypliny dodatkowe. Sport uprawiam we własnym zakresie przez całe życie.

Ryszard Stemplowski – autor książki, inspirowanej i wydanej przez – a jakże – kolegów z ruchu studenckiego (dziś w osobach Wiesława Klimczaka i Jacka Raciborskiego) – dali wraz z kilkoma „osobami z sali” (bez obaw, sami swoi, kwiat aktywu z różnych pokoleń) – uraczyli mnie książką i – ekstra – gawędą. Miejsce zacne – Klub Księgarza przy Rynku Starego Miasta, grono jeszcze zacniejsze (trochę irytujące, że – Poza Wiesławiem – zabrakło przewodniczących np. Stow. Ordynacka).

Z trudem trzymaliśmy się „konwencji” i unikaliśmy familiarności. Ale – przynajmniej w moim przypadku – ciepełko dało się odczuć. Ładnie powiedział Adam Ludwiczak: w żadnym kontekście nie padły słowa tak łatwo dziś używane w roli epitetów w stosunku do ludzi będących „złogami PRL” i zarazem „wykształciuchami”. Powoli nastaje czas, kiedy odrzucamy sugestię zawieszaną często w powietrzu, jakoby winą ludzi aktywnych w latach 50-tych, 60-tych, 70-tych, 80-tych było to, że robili swoje, a niektórzy awansowali, tak jak robiliby(śmy) swoje i awansowali(byśmy) w każdym z wyobrażalnych systemów-ustrojów, bo na społecznikowski temperament nie ma lekarstwa.

Że się ktoś czasem zbyt angażował nie tylko w społecznikostwo – nie czyni go gorszym, skoro po drodze, albo przede wszystkim, robił rzeczy potrzebne studentom, uczelniom, krajowi, społeczeństwu. Niech ktoś – że podam przykład – przekona mnie, że należało wtedy bojkotować kluby studenckie jako „reżimowe”.

Ryszard Stemplowski – to zaznaczyłem w swoim głosie „do tygla” – w naszym imieniu niejako zagrał w popularnym „na dniach” klipie reklamowym: w kilkusekundowej scence klipu przy słowach „odnaleźć siebie” jakaś dziewczyna pociera zaparowane lusterko w łazience i w ten sposób „odzyskuje” swój wizerunek, wcześniej zamglony.

O to chodziło: dokonując swojej nieco osobistej „retrospektywnej obserwacji uczestniczącej”, podpartej solidną dokumentacją archiwalno-biblioteczną – odnajduje dla siebie swój wizerunek zapamiętany w zakurzonej wyobraźni i w archiwach przytrafiających się „planowo” albo przypadkowo. A my razem z nim, bo przewracając kartki widzimy siebie samych lub starszych kolegów.

Pewnie przyjdzie czas na „wydanie drugie poprawione”, albo na „tomy kolejne” – ale ja zapamiętałem sobie z dnia dzisiejszego, że ZSP działała nie na podstawie „pozarządowej” rejestracji” w sądzie-rejestrze – tylko na podstawie uchwały partyjnej. To oznaczało, że – na tak niepewnym gruncie – można było podejmować naprawdę szalone przedsięwzięcia, bo niczym (np. statutem) nie byliśmy ograniczeni, przynajmniej na początku.

W dzisiejszym świecie rejestrów, norm, standardów, przepisów, algorytmów, procedur, schematów, sprawozdań, skwitowań – działoby się to wszystko inaczej.

I komu to przeszkadzało…?