Galop w nieznane

2014-11-22 08:58

 

Europa – ta sięgająca po założycielskie korzenie helleńskie, rzymskie i chrześcijańskie – ceni samą siebie jako globalnego pioniera postępu. Sądzi o sobie, że to ją wynosi ponad inne cywilizacje.

Powodem takiej dobrej samooceny jest przede wszystkim okres w jej dziejach, który ja nazywam Komercjalizacją, a który trwa do dziś i właśnie zastawia stół, by świętować swoje Tysiąclecie. Wielka Schizma odgrodziła murem Europę od jej matecznika, czyli Hellady, Bliskiego Wschodu i Egiptu. Na tak ukonstytuowanym „oriencie” rolę nośnika cywilizacyjnego zyskały IDEE, a w „okcydencie” – RACHUNKI. Na wschód od osi Adriatyk-Bałtyk ważne stało się to, co WZNIOSŁE, a na zachód od tej osi – to co OPŁACALNE. Na marginesie dopowiem, że Polska w tym sensie była i jest „ciałem obcym” Europie, choćby dlatego, że swój „zachodni” katolicyzm do dziś traktuje „wznioślo-misyjnie”, podobnie jak swoją rozpaczliwie podkreślaną europejskość.

Pozbawiona dostępu do swoich praźródeł Europa popadła w kulminację Średniowiecza (strażnicy Biblii i 10 Przykazań ustanowili miłe sobie i służebne Prawa i Rządy w dziedzinie nauki, gospodarki, polityki, edukacji, kultury, okraszając je fundamentalnym totalitaryzmem), a przegrawszy z wrzącą „podskorupą” komercyjną wycofali się do obszaru „przemocy teologicznej” czyli „rządu dusz”, trwającego gdzieniegdzie do dziś.

Od tysiąclecia Europa (Okcydent) dokonuje postępu miażdżąc ekologiczne podglebie swojej egzystencji: urbanizacja bez kanalizacji i wodociągów oraz term, rabunkowe karczowanie lasów, rolnictwo oparte na detergentach i przemysłowych paszach, rabunkowa eksploatacja kopalin, potężniejące decybele życia codziennego, coraz bardziej intensywna radiacja elektromagnetyczna, wszędobylski smog, syntetyzacja wpełzająca do domów, miejsc pracy, umysłów, drogi zajmujące coraz większe przestrzenie, pstrokacizna przesłaniająca zieleń i światło nieba, beton i plastic oraz metale zamiast gruntu i drewna czy cegieł, nienaturalne skupiska ludzkie w centrach i na obrzeżach miast, odpady „zwykłe” i promieniotwórcze, skażenie gleb i wód, medycyna chemiczna (farmakologia), chemiczny wsad do żywności, GMO, wojskowe środki rażenia coraz bardziej masowego, koszarowe formy pracy, edukacji i wypoczynku.

Ale piewcy postępu nie to zauważali, tylko nieustanny wykwit kolejnych rozwiązań technicznych i ich dyfuzję „do mas”. Inżynieria materiałowa, inżynieria konstrukcyjno-budowlana, silniki, pojazdy, elektryczność, AGD, RTV, komputery i IT, genetyka, nanotechnologie.

To nie wzięło się znikąd.

Platon (Arystokles) poprzez pojęcie „pleromy” objaśniał podstawy swojego idealizmu obiektywnego. Twierdził otóż, że Uniwersum nosi w sobie idealne formy wszystkiego co było i już przeminęło, wszystkiego co jest i wszystkiego co dopiero będzie. Gdziekolwiek. A nasz świat doczesny (bardziej uczenie: materia) jest zaledwie bardziej lub mniej niedoskonałym odbiciem, cieniem tych rozmaitych doskonałości. Zbiór doskonałych form, wszystkich co do jednej – to platońska Plaroma właśnie. Jego uczeń i zarazem „schizmatyczny antagonista”, Arystoteles, twierdził coś, co brzmi przeciwstawnie, ale w rzeczywistości dokumentuje koncept Platona: otóż twierdził on, że idea czegoś doskonałego rodzi się w człowieku w miarę, jak doskonali swoje dzieło w trybie doczesnym (dużo później Marks nazywa to momentem idealnym pracy, czyli uprzedzającym wyobrażeniem tego, co w procesie pracy zostanie wytworzone). Arystoteles nie odpowiada na pytanie: a co z tymi ideami, które człowiek nosi w sobie i-lub głosi, a są ulotne, nie zostały przekute w dzieło? Pojęciem „pleroma” w interpretacjach niechrześcijańskich zajmowali się liczni „późniejsi”: John M. Dillon, C. Jung, G. Bateson.

Pisałem o tym choćby TUTAJ.

Europa – okrasiwszy swoją „misję pleromalną” (TUTAJ) Komercjalizmem (TUTAJ) – zaczęła swój zjazd okrakiem po zębatej poręczy. Bo nie istnieje doskonałość zdeterminowana komercjalnie, choć piewcy wolnego rynku, swobodnej konkurencji i demokracji kamaryl głoszą myśl odwrotną. Doskonałość akurat w człowieku tkwi, śmiem twierdzić. I to o człowieka trzeba zadbać, tego pojedynczego i tego społecznego i tego będącego dzieckiem Opatrzności. A jeśli nie – to staje się to (patrz: TUTAJ):  

1.       Człowiek doświadcza prawdy o „pełni doskonałości” w paradoksalny sposób: oddalając się od niej, po „Wektorze Apostazji”. Zamiast starać się duchowo pojąć i naśladować Pleromę – daje się porwać doczesnościom magnum librum naturae rerum, co chrześcijanie nazywają Odstępstwem. Jezus – w przekonaniu wierzących weń – przyniósł siebie jako antidotum na Apostazję (prowadzącą do Kenomy, Oblivion, przeciwieństwa Pleromy): sakrament spożywania „ciała” i „krwi” obrazuje ludzkie pragnienie „współ-bycia” Jezusem, zespolenia się z pełnią doskonałości, Pleromą. Mówiąc bardziej ludzkim językiem: chrześcijanie przyjmując sakrament (nazywany „communia”) deklarują chęć porzucenia tego co złe, co oddala ich od Pleromy ku Kenomie;

2.       Bolesne jest to, co obrazuje rozterkę między doczesnością a duchowością: chodzi nie tylko o egzystencjalne rozdarcie między (ewentualnym) życiem pozagrobowym) a (pewnym) życiem doczesnym (przy czym, jak w naczyniach połączonych, nie da się „używać” do nasycenia obu naraz), ale też o rozpostarcie między ograniczonością rozumowej (wyrafinowanej) wiedzy opartej na badaniu magnum librum naturae rerum i mądrości opartej na duchowym wtopieniu się w Pleromę;

Instynktownie Europa zakładała różowe okulary, najpierw kolonizując świat, co pozwalało na wielki skok cywilizacyjny bez dalszego pogłębiania traumy ekologicznej (ponosząc zresztą straty w postaci oderwania się obu Ameryk), potem dokonując rewolucji technicznej (tu pożoga ekologiczna posadziła Europę na owej zębatej poręczy), następnie eksportując swoje formuły postępu (eksport kapitału), na koniec przewodząc globalnie rewolucji „naukowo-technicznej”. W tej ostatniej dziedzinie daje się Europa oszwabiać Ameryce, Japonii czy Indiom.

Sformułowałem kiedyś koncept „nie dialektyki” (TUTAJ), by jakoś sobie wyjaśnić, dlaczego Europa od tysiąclecia podąża „z impetem wstecz” (patrz: TUTAJ albo TUTAJ). I od tego czasu „widzę jaśniej”. Prorokiem się nie czuję, ale za to mogę sobie wyjaśniać do woli (i tak nikogo to nie obchodzi), skąd się wzięło oczywiste już dziś bankructwo „białej Północy” (TUTAJ).

Stoję przed pytaniem najpoważniejszym: jak będzie wyglądał świat, w którym Ameryka, Rosja czy Europa będą złym (tak, złym) wspomnieniem…