Faszyzm to on jest prawie na pewno, tylko gdzie

2016-01-14 06:20

 

Redaktora Stefana nie zaczepiam często, choć z własnej woli i z ważnego dla mnie powodu zrezygnowałem z pisania pod jego pieczą. Jestem po prostu zbyt niezależny. Tym bardziej szanuję Go za jego biografię, nierutynowe spojrzenie na sprawy publiczne, osobiste zaangażowanie dla Kraju. Ma słabość: nie z wszystkimi ma ochotę dyskutować, choć to niemal obowiązek dziennikarza, zwłaszcza tak wziętego. To zbyt mała słabość, aby przysłoniła mi to, czego się od Niego nauczyłem w ciągu kilkunastomiesięcznego obcowania.

Z takimi jak ja – Redaktor nie dyskutuje, choć wita z przemiłym uśmiechem. Jedno – że jestem niewielki, ale chyba przede wszystkim nasze różnice w pojmowaniu spraw przekraczają jego zdolność tolerancji. Tak przynajmniej twierdzi jego wieloletni przyjaciel, oddalając moje teksty. Może jest jeszcze trzecie wytłumaczenie: uważa mnie za głupca.

Ja otóż nie akceptuję tezy, przy której upiera się Redaktor Stefan, że Jarosław Kaczyński jest faszystą (in-spe?), a jego formacja jest faszystowska i tylko czeka, kiedy to ujawnić.

Przez chwilę będę pisał bez sensu, czyli sięgnę do źródeł faszyzmu-ideologii i faszyzmu-formacji.

Pod względem ideowym faszyzm oznacza „ważniejszość” wspólnoty wartości nad podmiotowością jednostki. To tłumaczy się na solidaryzm społeczny realizowany w formule korporacyjnej i syndykalistycznej, u zarania poprzez cechy, gildie – dziś byłyby to NGO czy izby. Byle zatrzeć antagonizmy klasowe redagowane przez marksistów. Dopełniały tego organizacje paramilitarne: sprawność i cnota.

Pod względem formacyjnym faszyzm oznacza kontynuację rzymskiej „garnizonii”. Imperium Romanum stało pod znakiem Legionów, sukces polityczny uwarunkowany był sukcesem dowódczym. Rozmaite kolegialności, a także napęczniałe prawo – to były imponderabilia i miscellanea ustrojowe, które nie stanowiły przeszkody w działaniu, jeśli jakaś wojskowa kamaryla dążyła do nowego „projektu”.

Świat bardzo zmienił się od tamtego czasu. Znaczy: od czasu Imperium Rzymskiego czy od czasu międzywojennego. Indywidualizm – choć podszyty skłonnością do owczego pędu – realizuje się w świecie internetu, wielkich akcji filantropijnych, flash-mobów, nie dającej się okiełznać przedsiębiorczości, w tym patologicznej. Każdy z osobna ma wielki wybór, w który owczy pęd się zaangażować, jakiej przedsiębiorczości się trzymać. To daje różnorodność tak niezbywalną, że trzebaby „czerezwyczajnej” kontroli, aby to inwigilować, a dopiero co ogarnąć władczo! Umówmy się, że Polska jest pod tym względem bantustanem, a potęgą – inny kraj, zarządzany przez pokojowego noblistę.

Nie bez znaczenia jest zarówno swoboda przemieszczania się, jak też łatwy i tani dostęp do możliwości „nadawania”. Wymiana dokonywana za pomocą tych dwóch narzędzi – to współczesna formuła debaty publicznej, i nie ma takiej możliwości, by ją powstrzymać, tym bardziej mocą ustawy. Przede wszystkim nie ma możliwości unifikacji (np. mundurowej), tak charakterystycznej dla faszyzmu.

Jednym słowem, faszyzm w (ortodoksyjnym) wydaniu, np. włoskim, niemieckim, hiszpańskim polskim, itp. – jest dziś niemożliwy. Za to możliwe jest wykorzystanie mechanizmów państwa powszechnie uznanych za demokratyczne (wybory, instancyjność, organy nadzoru i kontroli, media, polityka zatrudnienia, wymiar sprawiedliwości) – do ustanowienia mono-władzy. Tu akurat mistrzem świata okazał się Donald Tusk. Odnalazł on tę ścieżkę, która pozwala pośród demokratycznych, meandrujących „przeszkadzajek” realizować biznesowo-polityczne cele wąskich korpusów nastawionych na biznes i władzę. Ja to nazwałem kiedyś mega-neo-totalitaryzmem, ale Redaktor Stefan wyraźnie podkreślił: o tym w Studio Opinii nie będziemy dyskutować. Miał prawo, a ta odmowa nie czyni go w moich oczach mniejszym.

To, co Tusk (jeden z głównych bohaterów nocnej (sic!) zmiany rządu Jana Olszewskiego na inny) robił Polsce przez – powiedzmy – 8 lat – to Kaczyński próbuje zrobić w znacznie przyspieszonym trybie, zapewne sądząc, że „odkręca” dzieło Tuska. Ja tak nie sądzę. W ogóle mam wrażenie, że jeśli wyborca oddaje tuż po wyborach władzę dobrej woli znacznych mężów – to kręci sobie sznur na własne obywatelstwo.

 

*             *             *

Redaktor Stefan nie zauważa faszyzmu w kraju, gdzie wmówiono wszystkim, iż są częścią najfajniejszej demokracji. Tylko w USA profesjonalna inwigilacja (własnych obywateli i całego świata) przekracza ludzkie wyobrażenia, tylko w USA prawo stosuje się wedle widzimisię prawników, tylko w USA mamy unifikujący patriotyzm w stylu America, America über alles, tylko USA wszczyna jawnie nieuzasadnione intrygi i wojny rozbijając państwa i degradując ludność oraz instytucje społeczne, to w USA mieliśmy maccartyzm i to w USA mamy prawdziwą wojnę antyaborcyjną (z ofiarami), to w USA mieszkają (częściowo skoszarowani) pozbawieni swojego kraju niedobitkowie holokaustu, to w USA prawa wyborcze kobiety i Murzyni uzyskali całkiem niedawno, to Prezydent USA urządził światu medialne widowisko z polowania – bez sądu – na wodza terrorystycznej organizacji (niegdyś pupila Ameryki), to USA raz za razem używa dronów jako narzędzia ataku na obiekty całego świata, to w USA personalne związki elit władzy i elit biznesowych (zbrojeniówka, kwatermistrzostwo) są niemal rodzinne. Ja tam tego nie nazywam faszyzmem, tylko terroryzmem odgórnym, ale…

Redaktor Stefan nie zauważa, że kilku ojców-założycieli UE i kilka „przedwojennych” niemieckich marek mega-biznesowych związanych z chemią oraz z fizyką kwantową – to fundatorzy „ustroju” europejskiego, w którym organy wybieralne stanowią fasadę, a olbrzymim budżetem dysponują stosunkowo nieliczne grona niewybieralne. A ci wspomniani ojcowie-założyciele to takie nazwiska jak przede wszystkim Walter Hallstein, ale też Hermann Josef Abs, Hans Globke, Carls Fridrich Ophüls, Fritz Ter Meer, Arno Sölter, Kurt Georg Kiesinger, Aldo Moro, Jean Monnet. Warto poznać życiorysy szóstki przygotowującej traktaty rzymskie (poza Hallsteinem: Martino, Pinay, Bech, Beyen, Spaak). Można o nich wiele powiedzieć, np. że nasączyli swoją młodość ideą Wielkiej Europy, ale nie da się o nich powiedzieć, że stanowią wzorce demokratów. A mieli decydujące słowo przy powstawaniu wspólnot europejskich. Oczywiście, w „pamięci” mamy Roberta Schumanna, pełniącego wobec Europy tę samą rolę maskotki, co wobec „sportu” Pierre de Coubertin.

Ostatnim bastionem uzasadniającym podejrzenia Redaktora Stefana mogłaby być ponura trójca w Rządzie PiS, która dała się już kiedyś Polsce we znaki. Też się dziwię, że osoby tak skompromitowane w poprzednim rozdaniu pełnią kluczowe role „siłownikowe”. I nie będę się wymądrzał, nie wiem o co chodzi, ale daleki jestem od opierania podejrzeń o faszyzowanie na obecności tych trzech osobników w Rządzie. Zwłaszcza, że w tym samym rządzie są ludzie o niekłamanym autorytecie w środowiskach inteligenckich, i to z funkcjami wicepremierowskimi. Chyba, że za hetkę-pętelkę mamy zdolnego finansistę, profesora-socjologa zawiadującego niegdyś środowiskową gildią albo rasowego inteligenta z Krakowa.

To z kuźni Redaktora Stefana wyszła inicjatywa Komitetu Obrony Demokracji. Cokolwiek o KOD myśleć – jest to kolejny ważny wkład Redaktora do najnowszej historii Polski. Ja zresztą myślę, że trudno będzie w przyszłości bronić rozumności etosu, polegającego na tym, że inteligencja bliska nomenklaturze wyprowadza na ulicę dziesiątki tysięcy – przeciw dziesiątkom tysięcy wykluczonych. O tym warto rozmawiać, i szkoda, że Redaktor Stefan nie chce.

Dostęp do artykułu Redaktora Stefana: TUTAJ.