Eurozjazmy

2014-05-02 08:13

 

Spośród rozmaitych powodów do majowego świętowania na czoło – jak dotąd – wybija się objęcie naszej republiki patronatem europejskim. No, i jak zwykle, uderz w stół – a zaczynają się rocznicowe dyskusje na temat wyższości nad niższościami, czyli: czy Europa daje, a którą ręką odbiera… Ukłony Millerowi L., który dzielnie przypomina wszystkim, kto gdzie składał podpis, ukłony JKM, który swoje hordy gromadzi ku Europie, by ją zamienić we wióry i kompost.

Ja też chcę podyskutować, ja też…!

Historia Europy – to również historia kolonizowania, oswajania ewentualnie eksterminacji barbarzyńców. Praojcowie Europy – i to zostało współczesnym – mieli poczucie zanurzenia swojej wzniosłości we wrażym żywiole niecywilizowanym – i ochoczo ratowała się pozyskiwaniem niewolników, ziem, kolonii zamorskich, prowincji sąsiadujących.

Najpierw rzecz odbywała się w basenie Morza Śródziemnego. Egipt Faraonów oraz kultury bliskowschodnie traktowano jako starszych braci, , którzy mieli jakieś pojęcie o cywilizacji, choć nie dorastali Helladzie donikąd. Gdzieś na wschodzie-wschodu kwitła wraża satrapia Persów, którzy od pokoleń nastawali na Najjaśniejszą Krainę Filozofii i Polityki, ta jednak dzielnie dawała odpór. Cały zaś zachód Mesogeios (Μεσόγειος) i wszystko co na północ od Hellady – to świat był barbarzyński, świat  człekopodobnych, którzy nawet ludzkim językiem nie władali. Stamtąd zatem pozyskiwano tanią, niewolną siłę roboczą, tam lokowano mityczne zdarzenia i postaci

Nie inaczej było, kiedy Hellada podupadła i rolę nosiciela kaganka przejęli od filozofów i polityków – republikanie i mistrzowie sztuk wojennych. Ich garnizonia – ustrój oparty na soldatesce podporządkowanej „kontroli cywilnej” – ostatecznie rozciągała się na ziemie daleko od Mare Nostra 

(Mare Internum), sięgając po Morze Gościnne i Morze Kaspijskie na północnym wschodzie, na południu anektując dziedzictwo Bliskiego Wschodu i Faraonii, na zachodzie i północy kolonizując Galię, Iberię i Brytanię. Źródeł zasilania gospodarstw patrycjuszowskich i gladiatorskich igrzysk, a także budżetu Imperium – nie brakowało zatem.

Opór stawili Germanowie (którym na wieki weszło w krew bycie alter ego dla Romy): ci całkiem świeżo rozprawili się z żywiołem celtyckim, który czmychał z samego serca kontynentu, rozpraszając się na północ, wschód i zachód, byle tylko nie drażnić Germanów.

Pierwsze zjednoczenie Europy przyszło ze strony chrześcijan, którzy z podłej roli prześladowanych innowierców wyrośli do roli krzewiciela wiary, oświaty i racji politycznych. Nawet odśrodkowe tendencje (pentarchia, schizma, protestantyzm) nie powstrzymał chrześcijaństwa przed trzema równoległymi misjami: nawróceniowej eksterminacji pogan (nowszy odpowiednik barbarzyństwa), uczenia moresu Saracenów i wyplenienia „wroga wewnętrznego” (tym zajęła się Święta Inkwizycja).

Potem (a może w międzyczasie) następowały po sobie takie próby zjednoczenia Europy, jak Święte cesarstwo Rzymskie (w „redakcjach” 962, 1034, 1181, 1378, 1548, 1648, 1740, 1789, 1806, patrz: https://pl.wikipedia.org/wiki/Święte_Cesarstwo_Rzymskie#mediaviewer/Plik:HRR.gif ), czy podboje Napoleona, nie bez znaczenia jest dla „integracji w dobrobycie” Europy okres kolonizacji całego świata, zrazu pod pretekstem misji religijnych, potem już otwarcie gospodarczych zaborów i konkurencji imperialnej.

Europa zatem w XIX i XX wieku osiągnęła apogeum swojej misji przeciw-barbarzyńskie, w czym wtórowały jej Rosja, Turcja, Chiny (same naciskane przez Europejczyków, podobnie jak Japonia).

No, i najnowsza redakcja europejska: składa się z metropolii Berlin-Paryż-Bonn, z „załącznikiem w postaci Rzymu – oraz z kilku kolonii.

 

Nie trzeba być „zaplutym antyeuropejczykiem”, żeby rozumieć cywilizacyjno-kulturową i polityczną drogę prowadzącą do dzisiejszego stanu „kontynentalizacji” Europy.

Jest faktem, że gdyby nie zaangażowanie polityczne i budżetowe Europy – Polska miałaby się dziś mniej nowocześnie, być może bliżej byłoby jej „ku Orientowi” niż „ku Paryżowi-Londynowi-Bonn”. Ale warto się zastanowić, czy fatalny stan polskiej gospodarki i polskich budżetów oraz nienajlepsza pozycja Polski w świecie i Europie – to zasługa wyłącznie zadufanych w siebie i skłonnych do „stylu satrapii” rządów rodzimych.