Entropia w gospodarce – mrzonka

2019-01-11 06:46

 

Kiedyś – jako pasjonat niektórych zagadnień z dziedziny fizyki, zwłaszcza takich, które dadzą się „aplikować” do opisu procesów społecznych – obstukiwałem zagadnienie entropii – tak jak dziś lemniskaty Bernoulliego i w ogóle owali Cassiniego.

Nie czuję się przez to nad-kompetentny – ale coś tam, coś tam, coś tam…

Tym którzy przysnęli w „ogólniaku” ten temat, podam podręcznikową definicję. Otóż entropia – to skłonność energii do samo-rozpraszania się, destrukturyzacji. Ktoś ją skupił w jednym miejscu (np. zagotował wodę w czajniku) – i pozostawił samą sobie, więc ona, pozbawiona „nadzoru”, poprzez parowanie, osmozę ciepła i inne oznaki zupełnej swobody – rozchodzi się po otoczeniu, aż się wszystko wyrówna i woda z czajnika przybierze temperaturę otoczenia, sama je „podgrzewając” (znikomo, bo gorącej wody litr, a chłodniejszego powietrza kilkanaście metrów kwadratowych).

Fejsbukowy kolega za pomocą samo-wyrównującej wszystko entropii podważył moje rozważania  zawarte w notce „Karta indywidualna”, gdzie postuluję, aby redystrybucja (formuła redystrybucji budżetowej) zeszła z poziomu „centrali” do poziomu „społeczności lokalnej”. Pisałem o tym, że społeczności lokalne – zamiast odsyłać odpisy do „centrali” i oczekiwać stamtąd kierunkowych dotacji – powinny zatrzymywać sobie walną większość przychodów, a to co „powyżej” (ponad możliwości lokalne) finansować składkami dobrowolnymi, a nie poprzez podatki, akcyzy i inne fiskalia. Równie dobrowolnie powinny w swoim łonie dzielić własne dochody .

Kolega akurat myśli niemal identycznie jak ja, ale wyobraża sobie, że ze mną polemizuje. Pisze (podam wymianę zdań): ON Stawianie na samorządność to rozwalanie wspólnotowości (narodowej), JA ??? ON Tak czytelniej: Stawianie na samorządność (lokalne) to rozwalanie wspólnotowości (narodowej), JA Słowa rozumiem, ale nie umiem powiązać za pomocą minusów obu tych spraw. Dlaczego one się wykluczają? ON Normalny to kraj, gdzie każdy traktorzysta zarabia tyle samo, gdzie każda kasjerka biedronki zarabia tyle samo. Dobra wspólnoty (kraju) dzielimy po równo, Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina. JA Przecież to niemożliwe, choćby ze względu na różnice w gospodarności. Jako ekonomista muszę podać przykład tzw. teorii kosztów komparatywnych (D. Ricardo). Jedni robią - tym samym wysiłkiem - więcej, inni mniej. Dochody muszą się różnić, dla mnie ważne jest, by pozostawały w społeczności, która je wytwarza, i dopiero za jej zgodą szły na ogólniejsze sprawy, ON Różny podział dochodu, to wynik stosowania siły, przemocy. Samo z siebie, bez przemocy, dąży do wyrównania. Tu takie ładne słowo, moje ulubione: entropia. To wyrównywanie poziomu szczęścia.JA Nie istnieje niewidzialna ręka rynku. Ze względu na przyrodzoną skłonność człowieka do monopolizacji, "zaklepywania". Entropię można widzieć jako "niepohamowaną skłonność do wyrównywania" wyłącznie w przestrzeni swobodnej (kiedy nie istnieją dobra rzadkie), a kiedy jest powód do rywalizacji - entropia zanika (bo monopolizacja).

Po przyjrzeniu się temu dialogowi zauważam, że on uznaje, iż możliwe jest „rynkowe” samo-rozpraszanie dóbr, wartości, możliwości (dochodów), a ja twierdzę, że monopole stoją na przeszkodzie tak pojmowanej entropii.

Monopole – to wielkie, sztuczne-syntetyczne, wytworzone przez człowieka konstrukcje, które przesłaniają „drobnicę i średnicę”, zmuszając je albo do przyłączenia się (rozrasta się wtedy monopol) – albo do wyginięcia w pojedynkę. Dopiero – pofantazjujmy – kiedy jeden ostateczny monopol będzie na świecie i nic poza tym – ustanie „entropia”, bo wszystko będzie krystalicznie zakute w zmonopolizowaną strukturę ogarniającą całą przestrzeń. W tej strukturze nad-beneficjentem będzie animator monopolu, a „doły” będą „dopłacać” do tego lub coś tam skubną, w zależności od swojej pozycji w hierarchii. Tak działają wszelkie korporacje: biznesowe, polityczne, religijne, itp.

 

*             *             *

Aby teraz „poprawić rzeczywistość” – postaram się zrobić to, co zapominalski kucharz: on pozostawił wrzący czajnik i sobie poszedł, pozostawiając sprawy samym sobie, czyli niejako „otworzył ścianki czajnika” i gorąca woda poczuła rynkową swobodę, zaczęła rozpraszać swoją energię gdzie popadnie i jak popadnie. Załóżmy że czajnik (woda) ma wielkość 10, a powietrze wokół ma wielkość 1000 (razem 1010). Jeśli początkowo wrząca woda miała temperaturę 100 stopni, a powietrze wokół 20 stopni, to średnia temperatura (podkreslę: to czyste obliczenia, bez drobiazgowych okoliczności) wynosi  (10x100 + 1000x20)/1010, czyli 20,79 stopni – i rzeczywiście po jakimś czasie wszystko się mniej-więcej wyrówna do tej temperatury.

Kto chce, ten uwierzy mi, że tak funkcjonuje najwcześniejszy model przepływów międzygałęziowych (a może naczyń połączonych) Boisquilberta (kilkadziesiąt lat przed Quesnay’em), współcześnie znany jako model Leontieva. Stąd czerpie koncept „kosztów komparatywnych” Ricardo. A sam model Quesnaya, potem Smitha czy Marksa (obaj uczyli się na tablicy ekonomicznej FQ) – to próby wskazania, że istnieją „monopolizujące” struktury działające wsobnie, monopolizująco, czyli strzegące kucharza przed pozostawieniem czajnika samemu sobie.

Więc odpowiadam swojemu koledze z FB: samo-rozpraszająca potencjały gospodarcze entropia (np. dochodowa) działa wtedy, kiedy rzeczywistość jest pozostawiona sama sobie, kiedy czajnik nie jest pilnie doglądany przez monopolistów, np. biznesowych czy politycznych. Ale – trzeba to powiedzieć wyraźnie, choć to oczywiste – odwieczna i ustawiczna walka wszystkich ze wszystkimi o wszystko kończy się zawsze monopolizacją, niezależnie od zabiegów mających nas chronić przed tym.

Dziś już – mam wrażenie – posunąłem się dalej. Rozróżniam między rzeczywistością rhizomalną (spontaniczny bezład) a rzeczywistością fraktalną (ustrukturyzowany reżim). I staram się znaleźć rhizomalne antidotum na budżetowe praktyki fraktalne. Wolę, by „doły” się samorządziły gospodarczo-budżetowo-funduszowo, a nie czekały, co w sprawie lokalnych nierówności zrobi rząd centralny.

Tak rozumiem swobody (wolność), rynkowość, demokrację, obywatelstwo, samorządność.

I kiedy kolega mówi, że to rozwala koncept „narodu” – to ja odpowiadam: ???