Eksperyment prawie się udał

2019-01-06 16:57

 

Zapewne większość moich FB-znajomych szeroko otwierała oczy, czytając mój „hejt” w sprawie WOŚP wczoraj i dziś. Pora zacząć „rozkminiać”, o co chodzi(ło).

Jerzy Owsiak nie jest dla mnie punktem odniesienia. Jestem ulepiony z zupełnie innej gliny, ani lepszej, ani gorszej, jednak zupełnie innej. Właśnie ta inno-gliniastość powoduje, że taki rodzaj aktywności publicznej, jaki jest udziałem Jerzego – moim nie będzie nigdy.

Oczywiście, że jestem równie łasy na „rozpoznawalność”, na mikrofon (taki do mówienia), nawet czasem myślę sobie, że powinienem być choć odrobinę zamożniejszy. A już na pewno obaj lubimy podróżować to-tu, to-tam.

Wczorajsza notka „Ikona z owsem, czy sianem” (uważam że tytuł mi się udał) – nie była planowana. Zwłaszcza w okresie „tuż przed zbiórką styczniową”. Napisałem o Jerzym i jego „dziele” kilka notek, i – właśnie sprawdziłem – daty tych lepszych są nie tylko styczniowe, ale też listopadowe, lutowe, wrześniowe. Nie uruchamiam się w okolicach Finału, by się hibernować na rok.

Mnie drażni – i dlatego jako bloger reaguję – coś innego:

  1. Zachowanie się państwa o nazwie Rzeczpospolita Polska wobec ludzi ewidentnie „dojących” potencjał publiczny: RP reaguje nie z inspiracji prawnych, tylko z inspiracji politycznych, a Jerzy i jego inicjatywy są – jakby to tu rzec – przykładem;
  2. Zachowanie się środowisk biznesowych, którym – tak myślę – powinno zależeć na wizerunku – np. staszicowskim, czy „wokulskim” (kompetencje, umiar, etyka, dobroczynność z nadwyżek) – a wydaje się nie zależeć;
  3. Owczy pęd i lemingowatość „mas szerokich”, które dają się nie tyle uwieść, ile wodzić za nos niewątpliwe charyzmatycznym obwiesiom, którzy jak przysłowiowy sprzedawca używanych samochodów - tak nas oskubią, że jeszcze ich będziemy wielbić;

Może jestem „jakiś inny”, ale rozróżniam wyraźnie takie elementy biznesu jak użyteczny produkt/usługa, logistyka, marketing, załoga, środowisko, target. I okazuje się, że wszystko to w okresie polskiej Transformacji okazało się „nowe”, i prawie na pewno gorsze w skutkach doraźnych oraz społecznych. Stąd ukułem – dość wcześnie – pojęcie Rwactwa Dojutrkowego.

Przedstawiłem biznes (liczne podmioty prawne) kontrolowany przez Jerzego Owsiaka właśnie w tym kontekście. Użyłem – aby dotrzeć do dużej rzeszy Czytelników – figury retorycznej, nazywając go kryminalistą. Oczywiście, nie jestem straceńcem, spodziewając się reakcji prokuratorsko-sędziowskiej starannie dobierałem słowa, używając tylko tych, które dadzą się bronić w procedurach sądowych. Nie zmienia to faktu, że opisałem owsiakowe Rwactwo Dojutrkowe – nowa, patologiczna formuła łże-przedsiębiorczości – w miarę kompletnie, zupełnie.

Reakcja publiczności blogerskiej była przewidywalna, natomiast zupełnie nie zrozumiałem ani reakcji portalu Salon24 (tam mam jeden z adresów swojego bloga, główny to publications.webnode.com), ani braku reakcji inteligenckich środowisk FB. Otóż Salon24, który mnie nie rozpieszczał od dawna – zrobił wiele, bym pobił rekordy odwiedzin (domyślam się, że wstrzeliłem się w politykę redakcji), natomiast „cichość” inteligencji – zapewne związana jest z szokiem, bo przecież na dużo mniej „ambitne” teksty dostawałem śmielsze odzewy.

No, i to, czego najmniej się spodziewałem. Otóż ktoś, kto głosi światu, że jest charytatywnikiem-filantropem i obraca rocznie ponad setką publicznych milionów – powinien wbić mnie na pal i nosić po portalach oraz sądach choćby za słowo „kryminalista”. Jak wyglądają miliony filantropijne, skoro ich organizator nie reaguje na takie słowo? Reagował, i to niewąsko, na dużo mniej przemyślane „glosy” do swojej działalności.

Możnaby sądzić, że od 8-mej rano do 17-tej nie zauważył tego tekstu, ale wątpię, i nie chodzi tu o mój narcyzm. Na wszystkich „adresach” tekst kliknęło kilkanaście tysięcy aktywnych „nautów” różnych zapatrywań, w tym ludzie najpoważniejszych mediów. Wątpię, by „cichość” w tej sprawie wynikała z niechęci promowania „byle kogo”, kto „chce się ogrzać” przy Orkiestrze.

Dziennikarka prowokująca Jerzego po 19-tej do oświadczenia, że dobierze się do tyłka takim „hejterom” – jakoś nie wymieniła ani Łukasza, który skupia się od dawna na udowadnianiu, że akcja Owsiaka to kropla w morzu potrzeb zaspokajanych mniej spektakularnie niż orkiestrowo, ani mnie, który przecież opublikował „notkę procesową”. Nie musiała po nazwiskach, ale pytanie w stylu „co pan na to, że są tacy, którzy umniejszają pańskie zasługi dla służby zdrowia”, albo „co pan na to, że są tacy, którzy widzą pana jako podejrzanego w prokuraturze” – samo się nasuwa. Przypuszczam, że to nie był przypadek: żurnaliści (ta ich „rasa”, którą nazywam „mediastami”), nie przepuszczają dobrowolnie takiej okazji. Chyba zatem nastąpiło porozumienie z Orkiestrą: nie podbijajmy, niech samo zdechnie.

Tak właśnie sprawę przeanalizowawszy, ponowiłem dzisiaj. Liczyłem na to, że skoro „się milczy” – to może gromy od publiczności „netowej” coś załatwią. Ta bowiem nie zawiodła. Ponowiłem główny epitet (kryminalista), opisałem zgrubnie schemat „przepływów” (najsubtelniejszy wymiar każdej „afery”, ulubiony przez śledczych”), nacisnąłem na ambicję i honor Dyrygenta – i dalej nic, choć frekwencja czytelnicza znów niczego sobie…

Tylko jakiś bełkot: znajdziemy hejterów i udusimy ich miłością. Noż, gdzie ja jestem?

 

*             *             *

Nie uważam swoich obu tekstów za wzorce elegancji, kto mnie zna, ten wie, że biorę przykład z naprawdę grzecznych osób (nie zawsze wychodzi), więc kto chce ten zrozumie, ile mnie kosztowała akurat taka forma publikacji. Są też tacy, którzy obserwowali „z bliska czytelniczego” moje potyczki pewną Prezes Sądu, z kilkoma „figurami” politycznymi, ostatnio z Państwową Komisją Wyborczą, która w przestępczy sposób potraktowała kandydata na funkcję Prezydenta Warszawy (powtórzymy w euro-głosowaniach). Kto jeszcze nie ma jasności, temu powiem jasno: kiedy czuję za plecami Rację – to nie mam hamulców i koszt osobisty nic dla mnie nie znaczy.

Spokojnie, nie jestem nawiedzony, tak rozumiem robotę blogerską...

Żadna z potyczek nie skończyła się sądem „nade mną”, choć ku temu „zmierzałem”. Bo? Bo można człowieka zamilczeć, obśmiać, sponiewierać, obmalować – ale kiedy dochodzi do konkretów – trzeba odpowiadać na owe konkrety. Jedyny, którego zaczepiam pośmiertnie – to „przegapiony przez zwycięzców” wybitny nazista Walter Hallstein – zamiast Norymbergi – redaktor naczelny Traktatów Rzymskich, lider dwóch pierwszych kadencji Zjednoczonej Europy. Ktoś mógłby się za nim ująć…

Najwyraźniej tu mamy do czynienia z podobną sytuacją. Kawaler wielu poważnych odznaczeń, idol połowy inteligencji i połowy młodzieży, gość najpoważniejszych kongresów (np. noblistów), partner luminarzy, milioner którego stać na najlepszych prawników – pozwala na to, by go byle kto zaczepiał grubym słowem – i nie reaguje… A przecież słowo „kryminalista” jest chyba łatwe do sfalsyfikowania…? Już bym się zwijał i czołgał pod seriami pytań mistrzów adwokackich… Zdeptanie takiego robala jak ja – zamknęłoby gęby wszystkim podskakiewiczom… Żaden wysiłek, zero promocji dla mnie, kłamcy i zazdrośnika, efekt zdeptanej pluskwy murowany! Chyba, że…

No, więc eksperyment udał się chudo. Publika użyła sobie, kryminalista udaje, że jest ślepy i głuchy, media zachowują się jakby Owsiak miał w nich pakiety kontrolne, inteligencja przeżuwa.

A ja tu wymyślam rozmaite projekty społeczne, obliczone na to, że coś tam z tej obywatelszczyzny się w nas telepie…