Dzikie Pola pod napięciem

2014-04-14 09:21

 

Ktokolwiek sądzi, że między Dnieprem a Donem dokonuje się po prostu rozbiór Ukrainy, a nie zauważa, że ten akurat konflikt jest wygenerowany od początku do końca przez trzy ośrodki „białego człowieka Północy” – ten poprowadzi swoje komentarze ku absurdowi. Wszelkie związane z Majdanami, Krymami i Putinami egzaltacje – to sprawa wtórna, choć medialnie wybita, bo się dobrze sprzedaje jako „wieszak na reklamy”.

Gdyby ktoś z globalnych decydentów potraktował wreszcie ONZ poważnie – to w Radzie Bezpieczeństwa zasiadaliby – po jednym – Chińczyk, Hindus, Arab, Rosjanin, Europejczyk, Brazylijczyk, Indonezyjczyk, Japończyk, Afrykanin z Interioru, Amerykanin – przy czym „członków stałych” byłoby trzech-troje, i reprezentowaliby największe potęgi finansowo-nuklearne.

Jak dotąd mieliśmy dwie wojny światowe, ale jeśli wziąć pod uwagę, że w czasach dawniejszych kontynenty były bardziej od siebie izolowane i stanowiły odrębne „światy”, a wraz z nimi kontynentalne interesy – takich wojen było nieco więcej. Wojną światową nazwijmy przeobrażenia-przegrupowania obejmujące cały znany stronom świat, na tyle głębokie, że definiują nowe, dotąd nieznane, ośrodki metropolitarne i łączące je megatrendy.

Pierwsza wojna światowa – ta z początków XX wieku – konsumowała procesy kolonizacyjne, rewolucję techniczną i ostatecznie ustawiła Kapitał (Własność) jako kluczową instytucję porządkującą interesy międzynarodowe (wypierając do lamusa instytucję Urodzenia, która przez około 1000 lat wcześniej – poprzez rody i dynastie oraz mariaże – stanowiła ostoję globalnego porządku).

Druga wojna była mniej ważna, choć bardziej spektakularna pod względem technicznym i humanitarnym: w jej wyniku powstała Konstelacja Imperiów Technicznych, co oznacza, że każdy polityczny dysponent globalnego potencjału technicznego (surowce, korporacje produkcyjne, militaria) stawał się liderem w światowym Panelu Równowagi. W tym sensie II Wojna stanowi(ła) korektę I Wojny.

Trzecia wojna światowa jest faktem wieńczącym stuletnią trój-wojnę. Tak przynajmniej wynika z lektury, jaka jest mi dostępna. Śledzę uwagi wygłaszane po rosyjsku, angielsku, ukraińsku, niemiecku, francusku (jak każdy inteligent z Europy Środkowej wiele rozumiem w tych językach, choć niektórych nie znam w rozumieniu edukacyjnym). Komentarze polskie, jako skażone nieodzownym „ustosunkowaniem” się do tego, co się mówi po angielsku i po niemiecku – śledzę z dystansem. Śledzę jednak…

Trzecia wojna światowa – to spazm białej Północy, która akurat teraz przechodzi do archiwum Historii, a nie chcąc się z tym pogodzić – podzieliła się „na troje” i pośród wzajemnej podejrzliwości wojuje z nowymi globalnymi żywiołami metodą „ratuj się kto może”. Do obecnej sytuacji prowadziło kilka krętych ścieżek politycznych, które schodzą się właśnie między Dnieprem a Donem, a wcześniej „wyschły” niczym rzeki wpływające na „suszę”, nie dostające wystarczającego zasilenia.

Po pierwsze: o ile po każdej większej zawierusze europejskiej spisywano racje stron konfliktu i w ten sposób ustanawiano „ład” – o tyle po drugiej wojnie tego akurat nie zrobiono. Bo uznano, że wojenny wysiłek ZSRR – to obowiązkowa danina „bolszewików”, podczas gdy wszystkie inne plemiona mają prawo czuć się bohaterskimi zwycięzcami. Gołym okiem w końcówce wojny widać było, że Niemcy „puszczają na skróty” armie zachodnie, Włochom i Francuzom oraz Hiszpanom wybaczono faszyzm, niemiecki przemysł i myśl wojskowo-zbrojeniowa natychmiast zostały „zatrudnione” w Ameryce, a Churchill raczył z Fulton nawyzywać sojusznikowi od imperialistów. No, kurczę, tak się nie fetuje zwycięstwa…!

Jak to na wojence ładnie. Kilkadziesiąt lat tak zwane Zachód i Soviety podpatrywały się, podkradały sobie rozmaitości, budowały swoje demokracje (liberalną i socjalistyczną) – aż w końcu udało się rozmontować Sovietów, i to od środka (głasnost’, pieriestrojka, solidarność, okrągły stół, aksamitność, mur berliński). „Obronne” działania NATO w Europie Środkowej, „rynkowa” penetracja tego obszaru przez mega-biznes i finansjerę, „demokratyczny” dyktat europejsko-amerykański – wszystko razem obliczone było na izolację „ruskich”, których ratowały właściwie trzy sprawy: kopaliny (rzadkie i energetyczne), infrastruktura (w większości „zmilitaryzowana-umundurowana”) oraz mocno stojące dokonania w Kosmosie (pozwalające kontrolować „zaziemia”). Świat „demokratyczny” ogłosił, że te obszary dowodzą, iż Soviety to nieładna cywilizacja, paskudna, grożąca rozmaitymi chorobami zakaźnymi. Bo świat uparł się, że Rosja to jest „patologia Zachodu”, a nie odrębna cywilizacja, jak Chiny, Indie, Arabia (zresztą: tamte też są besztane i pouczane, jak „powinny” się prowadzić). Na tym tle Zachód „pękł”: Europa i Ameryka to już nie to samo.

Nie trzeba było zatem dużo czasu (pokolenie wystarczyło), by – kto używa zwojów – pojął, że biała Północ jest siebie warta: Ameryka, Europa czy Rosja – dziś już są jawnie na równi pochyłej, każdy nieco inaczej.

Walczą o życie, jak umieją: Ameryka rozsiewa swoją rabuśną soldateskę, Rosja uzależnia kogo się da od swoich dostaw, Europa zaś rozpowszechnia budżetowo-solidarystyczny model kolonizacji.  Te różnice wystarczają, by „maluczcy” rozróżniali, kto jest kto. Skoro zaś jasne jest, że te trzy formuły nie mieszczą się w niepisanej umowie powojennej – nadszedł czas na nowe rozdanie. Zatem trzej bankruci szukają powodu do „relokacji wpływów”. Jak nie Bliski Wschód, to okolice Persji, jak nie Kaukaz, to Indochiny, jak nie Arabia, to Ukraina. Kiedy się szuka – to się znajdzie.

Ukraina – jak inne miejsca zapalne – to (jeden z licznych lokalnych) konflikt wywołany sztucznie: tu poszło o Janukowycza, który sobie zakpił w Wilnie z Europy. Majdan już był gotowy na tę okoliczność. To co się tam wyprawiało w wymiarze „cybernetyki społecznej” – nadaje się na powieść fantastyczno-kryminalną. Przez następne dziesięciolecia będą odkrywane tajniki w rodzaju: kto kogo gdzie ostrzelał, przekupił, wyprowadził na manowce.

Dziś wojna trwa. Biorą w niej udział najlepsze formacje Północy: drony, fantomy, rurociągi, dotacje budżetowe, inwigilatornie gospodarcze i policyjne oraz wojskowe, monopole, Państwa Stricte (manipulujące „widomymi” rządami sztaby armii, policji i służb, infrastruktur krytycznych, wymiarów sprawiedliwości, dyplomacji). Biorą w niej udział „po słusznej stronie”  – w różnym stopniu, niektórzy w pierwszym szeregu – wszyscy przegrani obu poprzednich wojen. Najlepszy to dowód na to, że obie poprzednie wojny nie zakończyły się rzeczywistym rozstrzygnięciem.

Karmą, nie pozwalającą wyschnąć wodom ścieżek prowadzących dziś na Dzikie Pola, są takie elementy jak tradycja kozackiej „demokracji hulaszczej”, krańcowo zaawansowana „kolonizacja wewnętrzna” (oligarchowie), niesłabnąca atrakcyjność kompleksu surowcowo-energetycznego  (jego częścią jest Donbas, kulturowo Донщина).

 

*             *             *

Ukraińcy – mówię o Ludzie – już powoli odpluszczają oczy i widzą, w jak głębokiej są d…ie. Ale już jest dla nich o pół roku za późno. Teraz to już nie „majdany” rządzą w polityce Dzikich Pól.

Siedząc w epicentrum polskiego szumu informacyjnego, generowanego przez USA, dla którego popiskiwania pro-europejskie i pojękiwania pro-rosyjskie nie stanowią żadnej konkurencji – trudno jest prawidłowo wyregulować busole, złapać GPS, wyznaczyć azymut orientacyjny.

Polska dyplomacja ledwo skrywa, że jest na służbie amerykańskiej. Polski rząd – podporządkowany dziś niemal jawnie dyplomacji – wcale nie skrywa, że jest kuszony europejską ofertą budżetową. Polska opozycja wyśpiewuje płomienną rusofobię, choć 1000-letnia historia Polonii wskazuje na inne źródło zagrożeń dla polskiej suwerenności. W tych warunkach naprawdę trudno jest o to, by szary konsument przekazów medialnych miał jakiekolwiek, choćby blade pojęcie o tym choćby, co dzieje się tuż obok.

Znaczy to, że i u nas przydałaby się korekta.