Dotrwalniki i mobilizatory

2011-11-21 15:12

Rozgorzały dyskusje w gronie najbliższych znajomych. Moja pierwsza profesja – to „matematyzujące” modele gospodarcze. Szukamy w budżecie, w expose, w Strategii Rozwoju Kraju, we wszystkim, co rządowe – takich momentów, które pozwolą ruszyć Przedsiębiorczości, tym samym zwiększyć podatkowe wpływy do Budżetu.

 

I nie znajdujemy.

 

Nie, nie jestem liberałem. Dla mnie dyrdymały o tym, że przedsiębiorcy obniżenie podatków wykorzystają natychmiast na stworzenie miejsc pracy – pozostają dyrdymałami. Że ich ulubionym zajęciem jest sumienne płacenie podatków – tak samo. Przedsiębiorca to ktoś, kto umie korzystać z każdej możliwości dorobienia do tego, co już ma, a jego plany zagospodarowania dodatkowych uzysków rzadko są zbieżne z planami Państwa.

 

Chwilka teoryzmów.

 

Jeśli rentowność (zyskowność) biznesu jest na progu wytrzymałości (3-5%), to przedsiębiorca drży. I kiedy mu Państwo dołoży jakiś obowiązek czy opłatę – wynosi się z Rynku na amen albo do szarej strefy. Polskie zaś Państwo w ostatnich latach niejedno zrobiło, by w ten sposób „skopać” drobną przedsiębiorczość, a tę dużą i nomenklaturową – dopieścić, bez efektu dla Budżetu, bo wielcy rzadko płacą (pozytywny przykład Gudzowatego).

 

Jeśli rentowność jest nieco większa – to zakusy Państwa na dodatkowe obciążenia są zmiękczane większym obciążeniem załogi: więcej obowiązków, większa dyscyplina, większe wymagania codzienne.

 

Obciążenia dodatkowe dla Budżetu sprawdzają się, kiedy w gospodarce mamy rentowność rzędu 10% i więcej. Ale taką rentowność mają w Polsce tylko ci „nomenklaturowi”, którzy mają dobre kontrakty dzięki „silnej marce” u urzędników i w służbach. Tacy też nie płacą podatków proporcjonalnie do odnoszonych korzyści, choć ponoszą inne „koszty uzysku”.

 

Cała więc donaldo-vincentowa zabawa budżetowa skierowana jest przeciw ludziom, którym trudno uciec spod noża: drobna przedsiębiorczość, załogi oraz emeryci.

 

Tak doświadczana gospodarka musi się zwijać, choć tzw. pierwszy efekt będzie dobry. Za rok, za 18 miesięcy – procent ucieczek z Rynku i wyjazdów „na saksy” znacząco podskoczy.

 

Budżet jest dotrwalnikowy. Byle zdążyć, zanim się wszystko zawali z próchniejącej, gnijącej, pleśniejącej starości.

 

Bywają jednak mobilizatory, za które nikt w naszym kraju się nie zabiera. Na przykład takie typu „keynesowskiego”: inwestycje w drogownictwo, budownictwo, roboty publiczne. Wtedy wokół inwestycji moderowanych przez Państwo grupuje się naturalna żywotność ekonomiczna, rzeczywista przedsiębiorczość – i ona zatrudnia pracowników, a po jakimś czasie ona płaci podatki, zaczyna być dobrze i Budżetowi, i Rynkowi.

 

Bywają też mobilizatory socjalne, np. mieszkaniowe: uzyskane na łatwych warunkach mieszkania powodują, że ludzie „trawę gryzą”, aby wokół tych mieszkań zbudować coś, co nazywamy Domem, co ma wymiar nie tylko ekonomiczny (wyposażenie, opłaty za tzw. media, gromadzenie nadwyżek), ale też kulturowy i terapeutyczno-psycho-mentalny.

 

Dwa powyższe sfery mobilizacji gospodarczej są silnie powiązane nomenklaturowo, nie spełnią swojej dynamizującej roli.

 

I jeszcze bywają mobilizatory typu „inkubator”: w okresie amatorsko-niemowlęcym przedsiębiorstwa są dopieszczane „pod kloszem”: na to idą wzrosty obciążeń gospodarczych, ale już „za chwilę” wychodzące z niemowlęctwa firmy staną się podatko-płatnikami.

 

Ten trzeci rodzaj mobilizatorów próbuje się u nas uruchamiać za pieniądze unijne – ale od kilkunastu lat nie wychodzi nam to.

 

Czwartej kategorii mobilizatorów, czyli „polskiej Nokii” – raczej nie można oczekiwać, bowiem starą tradycją Polski jest „dołowanie” najbardziej postępowych wynalazco-przedsiębiorców, przez co raj drenażowy ma Ameryka i Europa, a nawet Rosja.

 

 

*            *            *

Polski Budżet – jak cała polityka gospodarcza – jest raczej ekstensywny. Zachowuje się niczym czarny kot z pieśni Okudżawy, który siedzi w ciemnej sieni i każdy mu podsuwa miskę, byle nie zaatakował znienacka. Taki Budżet, nie zmieniając niczego w strukturze i kierunkach strumieni finansowych – składa się z samych dotrwalników, jest prawie w całości zależny od uzgodnień politycznych i przetargów kuluarowych.

 

Podstawowym zaś pytaniem jest takie: czy kamaryle polityczne są w stanie odwikłać się od koteryjnych powiązań, zakleszczy, zatrzasków, a tym samym zaś gromadzone „nie wiadomo gdzie” nadwyżki nomenklaturowe skierować do Budżetu?

 

Jeśli nie – to szykujmy się do zapaści gospodarczej, i nie wierzmy państwowemu bankrutowi, że to wina Greków, Włochów, Portugalczyków, Islandczyków, Hiszpanów.