Dorzecza i niedorzecza. Wododziały

2012-04-24 05:47

 

/będzie o dorzecznościach i niedorzecznościach/

 

W czasach, kiedy dojrzewałem do czytania ze zrozumieniem, internet zalęgał się dopiero w Kalifornii (ARPANET), a stopień skomputeryzowania w naszym kraju nie przekraczał 1 promille. Co oznaczało, że „lekko szumi”.

 

Psułem więc oczy nie przed monitorem, tylko w bibliotekach (za dnia) oraz przy świecy (nocą, kiedy rodzina była pewna, że śpię).

 

Słowo drukowane miało tę zaletę, że zanim ktoś zdecydował się na uruchomienie całej wydawniczej maszynerii, kilka razy oglądał tekst, sprawdzając, czy warto go w ogóle upubliczniać. Takie gospodarskie myślenie było zresztą w tym czasie powszechne. A może tak było tylko u mnie na wsi i w pobliskim miasteczku?

 

Dziś każdy, kto otwiera usta, albo jakieś klapki w mózgoczaszce mu się poluzują – ma możliwość opublikowania swoich wynurzeń przed taką publicznością, jaką tylko uważa. Jedni to robią z otwartą przyłbicą, inni czają się za swoim Nickiem.  Ci drudzy muszą się czuć tak, jakby co dzień byli w innym obcym mieście, na tłumnym placu: wiecznie anonimowi, wciąż skorzy do wszystkiego. Na pewno można się od tego rozchorować.

 

Niestety, wziąwszy pod uwagę zarówno „dobrodziejstwa” internetu, jak też wszystkich innych mediów, nastąpiło wtórne wypiętrzenie wododziałow. Najważniejszy z nich oddziela świat polityki od świata realnego.

 

Głęboko wierzę w to, że przeciętny polityk już po kilku miesiącach „świecznikowania” traci kontakt z rzeczywistością, funkcjonuje w innym dorzeczu niż tak zwany elektorat. W świecie polityki liczą się jakieś sprawy, które w normalnym dorzeczu są niewyobrażalne, a w normalnym narzeczu nie mają właściwych słów, by je wyrazić. Niby politycy mają ten sam metabolizm, tę samą wrażliwość na kaprysy pogody, mówią nawet z podobnym nadwiślańskim akcentem – ale zachowują się, jakby żyli za górami i lasami.

 

I jeszcze nam wmawiają, że to my czegoś nie rozumiemy!

 

Ta polityczna słabość powoduje, że polityk przepoczwarza się stopniowo we własny Nick. To już nie ten człowiek, na któregośmy głosowali, który nas czymś tam ujął. To jest człowiek, który porusza się między nami, ale nie widzi tego co my, nie czuje jak my, nie czyni jak my byśmy zrobili. Co tu zresztą gadać: cały elektorat kojarzy się politykom z podsuniętym mu pod nos mikrofonem, z ustawioną kamerą en face, en trois quarts, a niekiedy sprytnie profil perdu. Wie, że przemawia do tłumu, ale widzi tylko sępa dziennikarskiego i operatora, a wyraz twarzy usztywnia mu się na skutek zapudrowania. W najbardziej „ludzkiej” wersji – siedzi przed komputerem i pisze ważkie słowa do milionów, które zaraz wrzuci na bloga, na twittera, na cokolwiek, byle istnieć w swoim niedorzeczu.

 

I jeszcze musi uważać na ciągłe ruchy tektoniczne w jego własnym, politycznym świecie, nieznanym szarakom z bliska. Powstają wciąż nowe wododziały, inne się wypłaszczają, dorzecza dziś są takie, a jutro będą inne, trzeba mieć dobry sejsmograf, by w porę wyczuć, w którym dorzeczu będzie cieplej i obficiej. Zaś kiedy nowe wypiętrzenie zaskoczy niektórych – widać masowe przepływy posłów i radnych oraz nomenklaturszczyków. Biegną szybko opalikować nowe złotonośne działki, porzucając bez żalu koryta, przy których jeszcze wczoraj się karmili, zapewniali miliony po drugiej stronie kamery, mikrofonu, komputera – że koryta tego będą bronić jak… mniejsza o to.

 

Kiedy po naszej stronie Wielkiego Wododziału, oddzielającego Ludzi od Nicków, ktoś co miesiąc ma inne poglądy, ktoś mówi jedno a czyni drugie, ktoś kradnie i oszukuje, ktoś na wydrę drugiemu odbiera, ktoś gardzi i wyszydza – wtedy ludzkie otoczenie takiego pacjenta izoluje, w celi, w psychuszce, w oślej ławce, na końcu kolejki. Po tamtej stronie Wielkiego Wododziału jest to zaś jak najbardziej dorzeczne.

 

Oczywiście, po naszej stronie też występują ruchy tektoniczne, też umiemy się różnić i dzielić, też pragniemy okopać się przy jakimś źródełku. Ale jakoś radziliśmy sobie przez tysiące lat, nawet kiedy jeszcze nie było ani internetu, ani mediów, ani komputerów, ani nawet polityków.

 

A teraz okazuje się, że cały ten nasz normalny świat narażony jest na rozmaite trzęsienia wywołane niedorzecznościami zza Wielkiego Wododziału, które tam akurat przegłosowano, że są dorzecznościami, i to takimi pisanymi Dużą Literą. Bez naszego w tym udziału, tym bardziej bez naszej winy, nagle nas dzielą i łączą jakieś wypiętrzenia, których nie rozumiemy: równy teren zamienia się w pochyły, więc toczymy się to tu, to tam, zależnie od tego, co w niedorzecznym świecie polityki zostanie przegłosowane jako dorzeczność. Od spraw, które jeszcze przed chwilą były naszą codziennością, teraz nas dzielą góry, rzeki, wąwozy, dano nam jakąś inną codzienność, nie naszą. Mosty się zawaliły, opłotki się zwichrowały, co robić, co robić…

 

…tu przerwę, lecz róg trzymam! Będzie echo grało…?