Dlaczego, Hanko?

2013-08-23 07:19

 

Paskudny teatr wokół HGW jest esencją tego, co myśli Władza nt. Ludu i jak z nim postępuje. Bez żadnych wstępów przytoczę i skomentuję najpoważniejsze argumenty aparatczyków wspierających Hankę.

  1. Referendum nie jest obywatelskie, tylko polityczne. Autorowi tego rodzynka intelektualnego (powtarzają go wszyscy ONI) należy się odebranie dyplomu za niezaliczenie podstaw nauki o społeczeństwie, polityce, życiu publicznym. Wszak im bardziej akcja obywatelska – tym bardziej będzie polityczna, bo obywatelstwo jest politycznym przymiotem człowieka, formą jego zaangażowania publicznego, wyrazem jego stosunku do Państwa. Ale podtekst jest inny: referendum to hucpa, tym samym zarzuty wobec Hanki upadają przez ich hucpiarstwo. To jest sztuczka z grupy „lokowanie produktu” albo „przekaz podprogowy”, sztuczka tania i wredna zarazem;
  2. Za czasów Hanki Warszawa kwitnie inwestycyjnie i estetycznie. No, to pytam: czy za innych rozgarniętych włodarzy to stałaby w miejscu? Przecież jak się ma budżetu 2 mld z okładem, to choćby się zapierał z całej siły – musi coś poprawić, zbudować, ulepszyć[1]. Ważniejsze jest pytanie, jakich wyborów dokonano. I tu już jest gorzej. Zaserwowano warszawiakom bilet komunikacji miejskiej w cenie – zależnie od rodzaju – bochenka chleba lub dwóch. Ulg nie mają nawet bezrobotni (ups, mają, raz na kwartał, kiedy jadą się zameldować do pośredniaka). Najbardziej dolegliwym wyborem jest jednak równoczesne zablokowanie głównych arterii i linii komunikacyjnych miasta (a ostatnio, w szczycie sezonu, Rynku Starego Miasta). Opóźnienia inwestycji kluczowych (niemal wszystkich: dróg, mostów, kolei, ważnych budynków) sięgają kilkunastu miesięcy – i tyle też warszawiacy mają czasu na codzienne komentarze kierowane do magistratu;
  3. Referendum kosztuje. To wstyd i podłość tak mówić. Zwłaszcza, kiedy kwoty o niebo większe przeznacza się na błahostki miłe aparatowi. Przypomnijmy, że warszawiacy referendują „za swoje”, podkreślmy: za 1 promille (1/1000) budżetu, czyli z każdych 100,-PLN poświęcają na referendum 10 groszy. Horror, prawda, Hanka?
  4. Referendują głównie „słoiki”, przyjezdni tymczasowi nie płacący podatków w Warszawie. Odpowiedź jest prosta: płacą, płacą co dzień, robiąc zakupy (podatek VAT), wspierając czynem instytucje i przedsiębiorstwa warszawskie, opłacając czesne, korzystając z biletowanych „darów”, żywiąc się i bawiąc w gastronomii. Sama teza o „słoikach”, przemycająca pogląd, że „prawdziwa Warszawa kocha Hankę” – jest mało wiarygodna. Poza tym – jakie to proste – wykluczcie „nie-warszawiaków” z list do głosowania, i zobaczymy, co się stanie…;
  5. Pokażcie, buntownicy, ewentualnego następcę. Odpowiedź: prawo o referendum tak skonstruowano (można było inaczej), że nie wymaga tłumaczenia, kogo się proponuje zamiast niechcianego urzędnika-polityka. Żądanie swoistego „konstruktywnego wotum nieufności” – to wpuszczanie referendystów w boczny kanał;
  6. Kto za Hanką – nie idzie głosować w referendum. Pomijając paradoksalność tej propozycji (Premiera, Prezydenta, wielu prominentów) jest oczywista: swoje opcje zwykło się wyrażać głosem „za” lub „przeciw”, a „wyjście z sali obrad” we wszelkich demokracjach traktowane jest jako obstrukcja powodowana strachem, bezsilnością, brakiem argumentów, lekceważeniem obowiązków. Ale intencja tego zawołania jest oczywista: np. ¼ warszawiaków pójdzie głosować, a niezależnie od wyniku tego głosowania „hankofile” ogłoszą: posłuchało nas ¾ warszawiaków, jesteśmy górą” – i to będzie powód do kontestowania obowiązku przeprowadzenia wyborów, ustawienia komisarza na okres do „kadencyjnych” wyborów za rok, czyli wykiwania warszawiaków „bez mydła”;
  7. Kadencja kończy się za rok, nie ma sensu teraz odwoływać. No, tak, obywatelem wolno ci być tylko w „planowych” terminach, kiedy my, władcy, odpowiednio przygotujemy się do kampanii wyborczej. A w pozostałych okresach – wara ci od nas;
  8. Guział kombinuje, jak zrobić karierę. A niech kombinuje. Jako burmistrz dużej dzielnicy nie ma wpadek, jest między ludźmi, potrafi zmobilizować warszawiaków. To nie są wady u polityka (żenująco próbuje się jego familiarność wobec mieszkańców przedstawiać jako zamiłowanie do picia i zabaw klubowych).

Panowie Władcy i Panie Władczynie! W Warszawie jest około 1000 osiedli mieszkaniowych (a w samym „city” – „kwartałów” ulicznych). Nadejdą czasy, kiedy każde z takich osiedli będzie sobie obierało „swojego” radnego, w pełni uzależnionego od mieszkańców, a nie od jakiegoś ugrupowania politycznego. Osiedle będzie sobie wybierało lub odwoływało „swojego” radnego w dowolnej chwili, zależnie od bieżącej oceny jego pracy w roli radnego. Tzw. kadencja będzie miała wymiar wyłącznie porządkująco-statystyczny. To będzie oznaczało, że nie ugrupowania partyjne, nie kliki, koterie, kamaryle, tylko mieszkańcy będą mieli wpływ na skład Rady Miasta (rad osiedlowych, dzielnicowych), na tematykę obrad, na decyzje. Ochłapy w postaci „budżetu partycypacyjnego” będą niepotrzebne i śmieszne. Administracja – zwłaszcza ta skoncentrowana przy Placu Bankowym – przestanie pełnić funkcje władcze, powróci do roli służebnej, zapisanej w Statucie Miasta. Radni – by nie zostać odwołanymi – będą wciąż przebywać pomiędzy wyborcami w celu rzeczywistego konsultowania decyzji planowanych w magistracie (dziś żartuje się gorzko, że konsultacje to w rzeczywistości wmawianie mieszkańcom decyzji już podjętych bez ich udziału). Policja i Straż Miejska oraz szpitale, szkoły, służby miejskie – będą reagowały na telefony interwencyjne tak, jakby dzwonił przełożony, a nie namolny petent. Infrastruktura (drogi, sklepy, telefony, wodociągi, kanalizacja, elektryczność, media, lączność”), tereny zielone (parki, akweny, obiekty sportowe), obiekty krzewienia kultury i nauki – będą służyły ludziom, a nie biznesom i władcom. Turysta i mieszkaniec będzie miał łatwy dostęp do łatwej informacji orientacyjnej, nie będzie skazany na skutki swojej dezorientacji i nie będzie ofiarą „warszawskich cwaniaczków”.

Bycie Prezydentem Stolicy – to nie tylko zarządzanie wielką maszyną budżetowo-ekonomiczną (tu poradzi sobie nawet Hanka, jeśli wisi nad nią Referendum). To właśnie wielka rola polityczna, ale nie oznacza to realizacji w Mieście polityki partyjnej któregokolwiek ugrupowania, tylko rzeczywiste współrządy Mieszkańców. Duma Warszawiaków ma opierać się na poczuciu, że mijane przez nas obiekty, ulice, skwery, instalacje, domy – mają w sobie naszą konkretną cząstkę, bośmy tu, popatrz, zadziałali, tam też, a jeszcze spójrz, to miejsce niedługo wedle naszej interwencji będzie wyglądało tak a tak.

Warszawa się zmienia, nowocześnieje z wyglądu. Brakowałoby jeszcze, by było inaczej. Udawanie, że „naturalny” rozwój jest czyjąś zasługą – to odmawianie ludziom rozsądku. Ale w rzeczywistości jest Warszawa wiecznie rozkopana, podtopiona, niebezpiecznie podkopana, za droga dla mieszkańców, niesprawna, niedrożna, pełna rozbójników niczym ciemny zagajnik, nieprzyjazna dla uboższych i przyjezdnych. I sprawia wrażenie przechwyconej przez jakieś lobby biznesowo-polityczne.  Które – widać naocznie – zrobi wszystko, z pomocą Premiera i Prezydenta – by Mieszkańcy spuścili głowy i odpuścili sobie Miasto, by czuli się w nim nadal jedynie gośćmi i „drogimi interesantami”.

I to jest powód, Droga Hanno, dla którego zebrano ćwierć miliona podpisów. Bo bilans wcale nie jest tak korzystny, jak to próbujesz – wraz z Wiodąca Siłą Narodu – wmówić teraz, kiedy Ci się pod bufetem grunt trzęsie. Poproś Ducha, by Cię rzeczywiście oświecił i poprowadził razem z Ludem – albo odpuść sobie, i tak Partia załatwi Ci jakąś popłatną fuchę.

 



[1] Eksploatowany propagandowo jest przypadek nieżyjącego już byłego Prezydenta Warszawy, za którego czasów nastąpiło znaczące zahamowanie wszelkich przetargów i konkursów. Nastąpiło to w wyniku gwałtownego odpływu zaufania tego Włodarza do procedur (podejrzewano, mówiąc najprościej, Układ na styku polityka-administracja-biznes). Sprawa pod tym kątem nigdy później nie była zbadana, być może trzeba było – nie wyhamowując tempa inwestycji – wzmóc inwigilację zakulisową;