Dialog społeczny, umowa społeczna

2013-06-27 18:42

 

Nie ma co filozofować, Polska przeszła od fazy „kolejkowo-ulicznej” do fazy „wojny pałacowej”. Wyrazem tego jest wczorajsze rzucenie rękawicy przez związkowców, którzy odmówili dalszego firmowania konstytucyjnej instytucji dialogu społecznego, oskarżając Rząd o to, że w komitywie z Pracodawcami ogrywa Stronę Pracowniczą, czyniąc z instytucji Dialogu Społecznego atrapę.

W fazie „kolejkowo-ulicznej” dochodziło do sarkania i szemrania między ludźmi, do strajków, manifestacji i ogólnie dawania znać, że MY chcemy by ONI nas uwzględniali w swoich planach i działaniach. Faza ta trwa właściwie od początku, od 25 lat.

W fazie „wojny pałacowej” nastąpi proces krystalizowania „rzecznika mas”, który w NASZYM imieniu będzie się IM przeciwstawiał i odzyskiwał dla NAS podmiotowość, pole prezentowania Racji, ochronę przez deklasacją.

Oba procesy – to dopiero uwertura. Ale już teraz warto o poważniejszą refleksję na ten temat. Zacznijmy od pojęć elementarnych. Sięgam do rządowej strony internetowej https://www.dialog.gov.pl/, z której będę cytował. Zauważam, że stronę tę firmuje zaledwie kilka podmiotów: NSZZ Solidarność, Pracodawcy RP, BCC, Lewiatan, Forum ZZ, OPZZ i Związek Rzemiosła Polskiego. Nawet, jeśli sygnatariuszami Dialogu Społecznego są liczniejsze podmioty – wyróżnienie tylko tych daje do myślenia. Zwłaszcza, że w innym miejscu tej strony lista ta przedstawiona jest jako wykaz „reprezentatywnych organizacji partnerów społecznych”. Zauważmy: rządowa strona setki pozostałych reprezentacji społecznych uznaje za niereprezentatywne, odsyłając je do drugiego szeregu. Skutek jest taki, że szary obywatel ma kiepski wybór: albo wesprę niezbyt pasującego mi wielkoluda, albo będę postrzegany jako warchoł.

KONSTYTUCJA NIE ZNA POJĘCIA „DIALOGU SPOŁECZNEGO”. Rządowa strona internetowa przytacza kilka artykułów Konstytucji, które wskazują na legalność „oddolnej” drogi dochodzenia przez Proletariat swoich racji: Art. 20 (o społecznej gospodarce rynkowej), Art. 12 (o swobodzie zrzeszania się związkowego i pozarządowego), Art. 59 (o formach dysputy między związkowcami i pracodawcami), Art. 57 (o zgromadzeniach).

Dodatkowo wskazanych jest kilka ustaw uszczegółowiających te zagadnienia:

  • Ustawa z dnia 23 maja 1991 roku o związkach zawodowych;
  • Ustawa z dnia 23 maja 1991 roku o organizacjach pracodawców;
  • Ustawa z dnia 23 maja 1991 roku o rozwiązywaniu sporów zbiorowych;
  • Dział Jedenasty Kodeksu pracy dotyczącym układów zbiorowych pracy;
  • Ustawa z dnia 6 lipca 2001 roku o Trójstronnej Komisji do Spraw Społeczno-Gospodarczych i wojewódzkich komisjach dialogu społecznego;
  • Ustawa z dnia 5 lipca 1990 roku Prawo o zgromadzeniach;
  • Inne ustawy powołujące zinstytucjonalizowane formy dialogu społecznego (Naczelna Rada Zatrudnienia, Krajowa Rada Konsultacyjna do Spraw Osób Niepełnosprawnych, Rada Nadzorcza Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, Rada Nadzorcza ZUS, Rada Ochrony Pracy, Rada Statystyki).

Przytoczone są też międzynarodowe deklaracje i akty prawne w tej sprawie.

Mój komentarz jest taki: obywatel lub grupa obywateli, którzy chcieliby – w formule wzajemniczej, samopomocowej, gromadniczej walczyć o prawa pracownicze i prawa człowieka – nie mają bezpośredniego wsparcia w wymienionych ustawach, nie mają go też w Konstytucji: ktoś uparty mógłby te prawa wywieść z Konstytucji (patrz: Artykuły 1 i 4 mówiące o tym, że Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio, a pojęcie „przedstawiciel” nie wymusza na Narodzie, by był to koniecznie parlamentarzysta lub radny) – ale pokażcie mi sąd w Polsce, który uznałby legalność działań samoistnych, spontanicznych liderów (jak dotąd taka działalność interpretowana jest najłagodniej jako „zakłócanie porządku”).

Czytamy w innym miejscu: Dialog społeczny nie ma przyjętej krajowej definicji. DS jest pojęciem obejmującym całokształt wzajemnych relacji pomiędzy związkami zawodowymi i organizacjami pracodawców. Obejmuje także ich stosunki (dwustronne lub trójstronne) z organami państwowymi, jak rząd i jego agendy, samorząd lokalny i inne instytucje państwowe.

Mój komentarz: sprowadzenie instytucji „dialogu społecznego” do przepychanek między związkami zawodowymi i organizacjami pracodawców – krańcowo okastrowuje tę instytucję. Dobrze, że dalej jest wzmianka: „Dialog społeczny może mieć charakter zinstytucjonalizowany (sformalizowany)”. Może, czyli nie musi. I znów warto zapytać: który sąd, jaki urząd, organ, służba uzna za partnera dialogu inicjatywę niesformalizowaną, spontaniczną?

Zastanawiająca jest „lista negocjatorów”, https://www.dialog.gov.pl/dialog-krajowy/spory-zbiorowe/lista-mediatorow/, zawierająca spis nazwisk osób, którym (rządowo!) potwierdza się prawo do znajdowania „złotego środka” w sporach. Zapewne są to osoby „bez zarzutu”, dysponujące „najwyższym zaufaniem”. Tylko dlaczego mam w swoim Grodzisku szukać takiej osoby z listy? Jest to kolejny wyraz pogardy dla Proletariatu: przecież jeśli strona silniejsza wskazuje-narzuca „arbitrów i rzeczników” – to stawia na ostrzu noża poważne pytania ustrojowe!

UMOWA SPOŁECZNA – O CO CHODZI

Zagadnienie umowy społecznej, w każdej kulturze nieco inne (stąd nazwy tego pojęcia są właściwie nieprzetłumaczalne), znane jest w Europie „od zawsze”:

  1. Zgodnie z teorią, którą jako pierwszy wyłożył Platon w dziełku „Obronie Sokratesa. Kriton”, członkowie społeczeństwa podświadomie zgadzają się na warunki umowy społecznej poprzez pozostanie w tym społeczeństwie. Zatem, związana ze wszystkimi formami umowy społecznej, wolność poruszania się jest fundamentalnym lub naturalnym prawem, dlatego społeczeństwo nie może wymagać od jednostki zamiany go na suwerenną wolę (cytowałem Pedię);
  2. T. Hobbes zauważył, że gdyby człowiek żył w sposób absolutnie naturalny, z nieograniczonym prawem czynienia dobrego i złego, to owego „złego” byłoby zbyt wiele (bellum omnium contra omnes), dlatego umowa społeczna sankcjonuje i legitymizuje rozwiązania, na mocy których następuje przewaga działań pożądanych (Leviathan, 1651). W moim przekonaniu Hobbes „nie zauważył”, że poza człowiekiem na świecie przebywa mnóstwo gatunków stadnych (roślin i zwierząt), których efektywne „uspołecznienie” obywa się bez kontraktów;
  3. J. Locke zgadzał się w części z Hobbesem – tzn. że ludzie zazwyczaj kierują się interesem własnym – ale jednocześnie zauważał, że czasami jednak zdolni są do zachowań altruistycznych, wynikających z poczucia wspólnoty i że proporcje działań czysto interesownych do altruistycznych zależy od siły poczucia wspólnotowości. Siła poczucia wspólnotowości zależy zaś od stopnia utożsamiania się ze wspólnotą. Opisał to w swoich pracach społecznych: Two Treatises of Civil Government (1690), Letters Concerning Toleration (1689) oraz Some Thoughts Concerning Education (1693), Essay Concerning Toleration (1667);
  4. JJ. Rousseau natomiast zauważał, iż rozwój umysłowy prowadzi do degradacji moralnej przez stłumienie naturalnych instynktów, które czyniły człowieka dobrym: "ludzie żyliby dobrze, gdyby postawa zewnętrzna była zawsze obrazem skłonności serca. Człowiek był niegdyś istotą na wskroś dobrą, bo irracjonalną. W wyniku postępu racjonalności, czyli kultury, człowiek stracił swoją naturalność, opancerzając się warstwami ogłady, manier, konwenansów, ale pod ich powierzchnią rozum wzbudza zawiść, zazdrość, pożądanie, co wytwarza między ludźmi wzajemną nieufność i intencyjną wrogość. W swoim dziele (Du contrat social, 1762, ale też  Lettre sur la providence, 1758) dał upust pragnieniom i poglądom, które można skwitować jako „demokracja totalitarna” (jego apologeci nie zauważają apodyktyzmu w jego głównym dziele);

Pora na moją refleksję.

Wyobraźmy sobie, że jest w społeczeństwie jakiś PROBLEM. Można mieć do niego stosunek A-pozytywny, B-negatywny, C-obojętny. Niech będzie, że rozkład „głosowania” na ten problem będzie A=30%, B=60%, C=10% (nie uwzględniam w tym zestawie opcji czwartej, czyli „ale o co chodzi”). Przy obecnym stanie techniki można w kilka godzin rozpoznać aktualne, dzisiejsze zdanie Społeczeństwa na temat PROBLEMU.

Wyobraźmy sobie, że w społeczeństwie jest 1000 (tysiąc) spraw, które kwalifikują się jako PROBLEM ogólnospołeczny oraz sto tysięcy spraw, które są PROBLEMEM lokalnym. Przy obecnym stanie techniki nie trzeba więcej niż kilka dni-tygodni na to, by sporządzić rzetelną, sumienną SPOŁECZNĄ MAPĘ PROBLEMÓW.

Ważne: problemów nie musimy definiować abstrakcyjnie, jakimś „drewnianym językiem”. Znów odwołam się do obecnego stanu techniki: wystarczy, że ludzie – każdy po swojemu – zauważą, iż „u nas się dużo kradnie” – a da się to następnie zagregować w postaci wyników „głosowania”.

Nie ma żadnej poważnej przeszkody, by Społeczeństwo upoważniło (i odpowiednio wyposażyło) konkretne chętne osoby, organizacje, grupy nieformalne – do załatwienia PROBLEMÓW. Istnieją techniczne możliwości wskazania hierarchii i kolejności PROBLEMÓW do załatwienia. Jedyną przeszkodą jest – nieuchronna – sprzeczność, wzajemne wykluczanie się PROBLEMÓW. Jest to jedyny aspekt POLITYCZNY, który znajduje swoje społeczne uzasadnienie. Jednym słowem, znakomitą większość PROBLEMÓW ogólnospołecznych i lokalnych można załatwić metodami techniczno-administracyjno-organizacyjnymi. Poza jakąkolwiek polityką. Przy pozostałych – wystarczy instytucja oscylująca między WIECEM a REFERENDUM. Jest to instytucja „siłowa” (każde głosowanie jest rozwiązaniem siłowym, bo w miejsce uzgodnień wprowadza wybór, nieuchronnie poprzedzony kampaniami informująco-dezinformującymi).

UWAGA: właśnie tak funkcjonują, bez wielkich wynalazków technicznych, wszelkie stada, ławice, mrowiska, itd., itp. Głosowania „polityczne” są tam zastępowane przez „ustawki”, np. o przywództwo, o prawo do prokreacji, o pierwszeństwo dostępu do dóbr, o „tereny żerowania”.

A jednak Człowiek woli funkcjonować inaczej. Kiedy doświadcza PROBLEMU – to zamiast go zgłosić albo się zań zabrać, stara się go „zorganizować”, zamienić w „interes zbiorowy” i poprzez lobbing spiąć go w różnorodne Monopole. Dopiero z pozycji Monopolu człowiek gotów jest wchodzić w DIALOG z innymi Monopolami. Na tym tle powstają rozmaite „demokratyczne” koncepcje „umowy społecznej” i „dialogu społecznego”.

Proceder taki (bo jak to nazwać?) rozplenia się szczególnie wtedy, kiedy INTERESY  pospinane w MONOPOLE (wyrażone językiem racjonalności ekonomicznej, wręcz komercyjnej) staja się podstawową platforma Dialogu Społecznego, zagłuszając inne. W takiej „kulturze społecznej, politycznej” wymuszana jest postawa „nieważne czy masz rację, ważna jest twoja siła polityczna”, co oznacza, że powstają rozmaite „reprezentacje” (partie, stowarzyszenia, związki zawodowe, izby, kluby), które następnie prowadzą między sobą hobbesowską grę przed ogłupiałą widownią, niby walcząc o jej poparcie, a tak naprawdę odgrywając teatr, który i tak zakończy się uzgodnieniem-kompromisem pomiędzy monopolistami, lobbystami, interesami zagregowanymi bez społecznej potrzeby.

Jakakolwiek umowa społeczna, w której ukrytym założeniem jest zgoda na to, by dialog społeczny był zastąpiony przez teatr monopolistów nie odzwierciedlających swoimi Interesami społecznej mapy problemów – jest umową złą, szkodliwą, anty-społeczną i anty-ludzką.

Zapewne ciąg dalszy nastąpi, bo rzecz dotyczy ustroju-systemu.