Demontaż społeczeństwa obywatelskiego?

2018-03-10 07:14

 

Ze społeczeństwem obywatelskim jest jak z sędziowską niezawisłością. Sędziowie są systemowo wystarczająco dobrze uposażeni i zabezpieczeni, od startu kariery, a zwolnić takiego z etatu to misja z tych niemożliwych. Nie da się więc sędziego zmusić do pracy „na zlecenie” wedle widzimisię przełożonych. Ale kiedy sędzia chce więce, kiedy marzy mu się kariera, kiedy sam chce być przełożonym i gwiazdoremj – no, to musi grać jak w każdej branży. Bezwarunkowo, czyli czasem ze szkodą osobistą, ale z zyskiem dla ogółu. Czyli sam w sobie wygasza niezawisłość, tak jak ja wygasza polityk, menedżer, nawet artysta.

Społeczeństwo obywatelskie – pal sześć tę nazwę – to wspólnota wspólnot ludzi świadomych tego co publiczne i gotowych bezwarunkowo poprawiać to co publicznie niedoskonałe. Czasem wychodzi, czasem nie. Nawet kiedy jakaś arogancka „władza” próbuje obywatelom mieszać szyki – to i tak wiedzą oni i i robią oni swoje.

No, ale kiedy taki obywatel – na przykład przedsiębiorca, społecznik, artysta, uczony, samorządowiec – uzależnia swoje działanie, a czasem myślenie, od swoich ewentualnych korzyści lub od tego co „władza” – to znaczy, że wybrał służbę aparatowi kosztem obywatelstwa. Zamiast robić swoje, zamiast uprawiać to co słuszne – pisze podania do rozmaitych decydentów. Przekracza granicę niewidzialną, ale oczywistą dla każdego. Staje się pionkiem, a nie animatorem.

Obywatelstwo kosztuje tyle samo co niezawisłość: albo masz systemowo-ustrojowe apanaże, albo działasz poza „układem”.

Nie piszę „z kapelusza”, ale „z pamięci”. Mam 61 lat i od 14 roku życia grałem w obu stylach. W stylu „układowym” wystarczało, że „góra” na mnie postawiła – i dowolna inicjatywa nabierała rozpędu, może trochę „podrasowana” przez „górę”. Ale w stylu „zosia-samosia” nawet najlepsze projekty zdychały (albo były bezczelnie kradzione), a ja zostawałem jak ten palant, zawsze na lodzie: jedni mówili „frajer” i wzruszali ramionami, inni „podziwiali” – ale lekko się odsuwając, bo z trędowatym zbyt blisko się nie da obcować.

 

*             *             *

Ktokolwiek ględzi o demontażu społeczeństwa obywatelskiego – ten naraża się u mnie na śmieszność. Po prostu zmienił mu się „układ” – tak to oceniam. I zamiast powiedzieć: o, kurczę, teraz po innemu będę musiał budować ponadprzeciętność swoich dochodów, pozycji, apanaży, przywilejów – to szuka winy w micie o złym sułtanie.

Niech taki, któremu ONI zdemontowali – pogrzebie w swojej biografii. IIe osób uznał w swoim życiu za bardziej godne kariery, którą on ma na koncie? Ilu takim osobom pomógł wykaraskać się z kłopotów zawinionych przez „układ”, w którym on sobie akurat poradził? Ile razy – kiedy komuś obok działa się krzywda i niesprawiedliwość – on sam zabezpieczał „swoje”, by nie doświadczyć tego samego? Ile razy udawał, że nie widzi tego, co zauważyłby ślepy. Ile razy nie przeciwstawił się ewidentnym paskudztwom?

 

*             *             *

Jeszcze raz powtarzam: demokracja to nie jest taka przestrzeń, w której NAM jest dobrze, tylko taka, w której WSZYSTKIM jest dobrze. Gdzie szanowany jest każdy: jego pogląd, inicjatywa, prawa. I jeśli demokrata widzi, że jednak jest „układ”, który NIE KAŻDEMU służy, tylko dzieli społeczeństwo na uprzywilejowanych i dyskryminowanych – to ujawnia ten układ i zwalcza go. Nie dekuje się pod jego pierzynką.

Inaczej to on demontuje społeczeństwo obywatelskie. Tłamsi go w sobie samym, dopieszczając układ i sam ów układ dopieszczając wzajemnie.

Więc niech nie szuka winy u NICH. Nawet jeśli ona tam jest.