Demokracja serdeczna

2010-12-11 12:53

 

Arystoteles pisząc o demokracji zauważał, że wolny może być ten tylko, kto jest w stanie zapewnić sobie godne warunki materialne, pozostali raczej obywatelami być nie mogą, powinni wspierać tych pierwszych swoim trudem i oddaniem. Ale mam pośród przyjaciół myśliciela, który argumentuje, że w rzeczywistości „służący” niewolnicy zza kulis rządzili swoimi panami, zwłaszcza w starożytnej Romie.

 

Adam Smith, uchodzący za ojca ekonomii, w rzeczywistości zajmował się etyką, a jego najważniejsze dzieło to „Teoria uczuć moralnych” (a uwielbiane przez ekonomicznych apologetów „Bogactwo narodów” stanowiło coś w rodzaju załącznika do „teorii uczuć moralnych”). Smith rozumiał, że działalność gospodarcza oparta na nieludzkim traktowaniu otoczenia (współpracowników, pracowników, klientów, środowiska) nie prowadzi do niczego dobrego, choć przyśpiesza wzrost gospodarczy.

 

Edward Abramowski, uchodzący za lewicowca (a będący konserwatystą ziemiańskim), po wielu próbach przekonania flibustierskiej, skrajnie roszczeniowej lewicy, że prawdziwy postęp społeczno-gospodarczy tkwi w samorządności i spółdzielczości (kooperatywizmie) – rzucił w diabły szaleńców dążących tylko do rozróby i objął katedrę w Krakowie, gdzie badał duchowe wnętrze człowieka. Stawiał na przemianę duchową człowieka, zwłaszcza maluczkiego, na jego mentalne przygotowanie do współodpowiedzialności za swój los, i za los otoczenia.

 

Monteskiusz w „Listach perskich” opisuje hipotetyczny lud Troglodytów. Radzący sobie bez jakiejkolwiek państwowości, w pełni samorządny lud chce najbardziej cnotliwego spośród siebie ustanowić swoim zarządcą, ten jednak im wyjaśnia: normy moralne, które nas czynią ludem szlachetnym, które też sami sobie narzucamy, widać są dla was zbyt ciężkie, wolicie znosić ciężar jakiegokolwiek zarządcy, byle nie musieć sami przed sobą odpowiadać za własne czyny, postanowienia, byle nie pokutować sumieniem za złe skutki swojego postępowania.

 

Kant powiada, że zróżnicowanie statusu między ludźmi, jako pochodna ich cech naturalnych oraz działań realizowanych w ciągu życia, nie jest niesprawiedliwe: niesprawiedliwością byłoby jednak sankcjonowanie tego w postaci prawa dającego jednym pierwszeństwo, innych zaś trzymającego w „kolejce” do dobrodziejstw i błogosławieństw. Kto nie posiada warunków do godziwej egzystencji (np. własności) – musi zaprzedawać swój los w ręce innych, i to jest sprawiedliwe do czasu, kiedy „godni” nie zaczną „niegodnym” narzucać tego samego.

 

Rousseau, opisując człowieka wędrownego nie wchodzącego z napotkanymi w trwałe więzi i nie gromadzącego zbytniego majątku, mówi o naturalnym instynkcie samozachowawczym (amour de soi-meme), który to instynkt każe nie szkodzić drugiemu, by przeżyć w szczęściu i względnym dostatku. Ale kiedy człowiek napotyka konkretną organizację społeczną wadliwie rozprowadzająca prawa i obowiązki oraz koszty i korzyści, kiedy kooperacja, podział pracy, konkurencja i hierarchizacja wtłaczają ludzi w gęsta sieć wzajemnych zależności – rodzi się w nim chorobliwy egoizm, wet-za-wet (amour propre), poddaje się działaniu sił zewnętrznych, zamiast tego co dobre wybiera dla siebie to co mają inni.

 

Tenże autor w „Ekonomii politycznej” pisze, że zorganizowanym w społeczeństwo ludzie biedni zawsze mają mniejszy dostęp do korzyści niż bogaci, a krystalizująca się na tym paradygmacie umowa społeczna (zaprowadzająca ład) utrwala ten stan rzeczy jako „sygnowany przez wszystkich”.

 

 

*             *             *

Nawet pobieżna analiza – na przykład stu – dzieł najwybitniejszych pisarzy społecznych, ekonomicznych, politycznych – ujawnia, że podstawowym zagadnieniem Demokracji jest Kwestia Moralna! Z jednej strony dotyczy ona naszej samorządnej zdolności do powszechnie korzystnej współpracy społecznej, z drugiej zaś strony skłonności Władzy do kierowania się dobrem powszechnym i zdolności Ludu do minimalizowania niecnotliwych zapędów tejże Władzy.

 

Życie w cnocie serdeczności dla innych, samoograniczenie w trosce o pozostałych, kooperacja dla harmonii a nie dla żądzy bogactwa – to niezwykła odpowiedzialność, która przeciętnemu człowiekowi ciąży ponad to, co jest w stanie znieść. Mimo, że intuicja i doświadczenie pokazują, że „bezpaństwowa cnotliwość” wszystkim służy – wolimy aby kierowało nami Państwo, które przymusem i przemocą wymuszało na nas te wszystkie cnoty, które w sobie i tak mamy, ale wolimy, by odpowiedzialność za nasze postepowanie pozostała „gdzieś” poza nami.

 

A kiedy już takie – jakieś – Państwo się pojawia, dużo społecznej energii poświęcamy na krytykę jego niedostatecznej demokratyczności. Robimy wszystko, by żądając demokracji nie być samorządnymi, a tym samym dajemy Państwu argument: lud jest niedojrzały, zbyt głupi, by sam się sobą rządził, musi być w karby wzięty, wtedy się nie zbisurmani.

 

Polecam notkę: „Pokaż mi swoją demokrację, a powiem ci kim jesteś” (tutaj).

 

Polecam też książkę „Niespełnione obietnice demokracji”, autorstwa Ursa Marti.