Demokracja leninowska

2015-08-20 10:21

 

Jak wiemy, Lenin wniósł do debaty o demokracji wiele twórczych i nośnych pojęć: dyktatura proletariatu, komunizm wojenny, kapitalizm państwowy, kto nie pracuje ten nie je, komisarz ludowy, kułactwo, jednomyślność, pas transmisyjny partia-związki-lud, współzawodnictwo socjalistyczne. Bo demokrację pojmował Lenin jako walkę klas, w której obowiązkowo tu-teraz zwycięża klasa robotnicza wsparta przez chłopstwo i żołnierstwo.

Imperializm jako wyższe stadium kapitalizmu, Tezy kwietniowe, Państwo a Rewolucja, Wielki czyn, Dziecięca choroba „lewactwa”, Co to takiego „władza radziecka”, O lewicowym niewolnictwie i drobnej burżuazji – to dzieła Lenina pisane już wtedy, kiedy był wodzem Rewolucji, a więc miarodajne dla oceny fundamentu ustrojowego ZSRR. Tam znajdujemy pojęcia, wymienione powyżej.

Trzeba dać tu uwagę objaśniającą (na wszelki wypadek, wierzę w Czytelnika). Rosja na początku XIX wieku – to rozległy do nieprzytomności kraj pozbawiony jakiejkolwiek techniki (poza dużymi miastami), zamieszkały przez ludzi pozbawionych (rzetelnej) oświaty elementarnej (poza miastami), żyjących z tego, na co „się zezwoli”, zarządzany na co dzień przez lokalnych watażków carskich, bojarskich i gubernialnych. Te trzy upoważnienia (kremlowskie, magnackie i biurokratyczne) różniły się od siebie skrajnie, a kraj przenikał wielki „groch inwigilacji”, mającej służyć przepychaniu się nosicieli tych zróżnicowanych upoważnień (słowa „groch” używam, by nie użyć sformułowań „sieć, struktura, system”, bo nie są adekwatne, sugerują skuteczność centralnego kierownictwa). To lokalni watażkowie decydowali, kto ze wsi, osady, przysiółka chutoru pójdzie do wojska i na ile lat, decydowali też o innych sąsiedzkich sprawach, więc mieli władzę realną. Lokalna władza przypominała tę z westernów, gdzie źli, chciwi ludzie na czele niewyżytych nierobów trzymali za twarz lokalną społeczność, z tą różnicą, że rosyjscy zakapiorzy opłacali się (niczym dzierżawcy) swoim mocodawcom, przymykającym oczy na wszystko poza podważaniem carstwa (porządku) i „wartości cerkiewnych”. Wyłącznie agentura i pusta, zupalska przemoc dawała aparatczykom carskim przewagę nad bojarskimi i gubernialnymi. Lenin, wychowany w miasteczku rzędu 40 tys. ludzi (wtedy to było dość duże miasto), z dala od miast kremlowskich (w Rosji takich miast było kilkadziesiąt), mający tak skomplikowane pochodzenie rodzinne, że chyba sam się pod tym względem nie ogarniał – może nie widział na co dzień, jak rządzona jest prowincja rosyjska – ale cokolwiek widział, czyniło z niego gimnazjalnego rewolucjonistę (dziecięco chorego na lewactwo), a potem, szczególnie w Szwajcarii, dosztukował do swojej wrażliwości lekturę pism rozmaitych marksistów.

 

Niełatwo jest w zapyziałej, nędznej, zapuszczonej, lichej, niedomytej Rosji zaprowadzić porządki, na mocy których sąsiedzi (dotąd rozsądzani przez hersztów) mają się samorządzić i kolektywnie współgospodarzyć. Stąd pojawia się instytucja komisarza ludowego, który miał zastąpić watażkę, ale często był tym starym watażką, „przechrztą” ideologicznym. Nierzadko „tutejszy” herszt przenosił się w inne miejsce, a tu przybywał ktoś skąd-inąd, co ułatwiało nowy język komunikowania się władzy z ludem.

/prawda, że sympatyczny? Tyle że w przebraniu.../

Zadaniem komisarzy było tłumaczenie „z rosyjskiego na nasze” tego, co Lenin zapisał w swoich książkach i co obowiązywało. Oczywiście, komisarze to nie byli wrażliwi lewicowo humaniści, tylko watażkowie. W najlepszym przypadku reprezentowali coś jak oficerowie wychowawczy w wojsku czy innej skoszarowanej sieci. Szary lud nadal więc funkcjonował w formule podszytego strachem posłuszeństwa, co najwyżej obserwując, jak się komisarze zamieniają z białych w czerwonych i odwrotnie, mających mocne i słabe upoważnienia, pośród intryg, jakie uchodzą wyłącznie pośród watażków.

Rozpisałem się o Rosji – bo łatwiej będzie pojąć zapewne istotę Transformacji polskiej, uwzględniwszy, że Polska jest krajem mniej rozległym, bardziej obytym z przemysłem i gospodarskim rolnictwem, bliżej mającym do Europy.

Tu jednak też mamy – od wyłonienia się na nowo państwowości polskiej – z zarządzaniem Krajem i Ludnością opartym na Zatrzaskach Lokalnych (patrz na przykład: TUTAJ), a w większych ośrodkach zurbanizowanych – na klikach, koteriach i kamarylach (patrz na przykład: TUTAJ).

Okres Transformacji – to czas szczególny w warstwie politycznej (w warstwie gospodarczej mamy do czynienia z kolonizacją). Otóż – tak jak nie udało się Leninowi – nie zaprowadzono w Polsce tego, co jest esencją demokracji: rzeczywistej samorządności obywatelskiej i „głastnosti”, czyli przejrzystości procesów sprawowania władzy politycznej. W Polsce zdarzyło się, że podważanie rozwiązań transformacyjnych i ich skutków ogłaszane jest jako oszołomstwo i marudzenie. Karierę robi ten (aktywista, publicystta), kto odgadnie, „jak trzeba mówić” i „jak trzeba czynić” – i wykonuje to z talentem.

Demokratura polska premiuje zatem konsekwentnie postawy skłonne zmieniać się w kierunku od Piszczyka (a jakie statystyki pan dyrektor uważa za słuszne?) do Wodzireja (to nic, że są lepsi, ja będę tym, który dostanie najlepszą fuchę). Carami zaś są…

Pogratulować!