Decentralizacja a dekoncentracja. Zdjąć własność z piedestału

2014-05-08 17:52

 

Najbardziej soczystą dziś treścią własności jest nie tyle formalny zapis w rejestrach, brzmiący mniej-więcej „to coś należy do tego kogoś”, tylko uprawnienie do czerpania korzyści z zaistnienia czegoś. Samo posiadanie rodzi niewątpliwie obowiązki wobec przedmiotu posiadania (system-ustrój, szczególnie prawo, przepisy, urzędy, organy, służby – pełnią nadzór nad wykonaniem tych obowiązków), ale korzysta się z własności wtedy, kiedy ma się ustanowiony (ugrany) tytuł do dochodu (kapitał) związany z tym, że przedmiot własności istnieje (niekoniecznie jest produktywne, wystarczy niekiedy że istnieje).

Nauczeni myśleniem „przemysłowo-rolniczym”, że kapitalizm polega na tym, by ktoś pozbierał w jedno rozmaite czynniki biznesu i tak je uruchamiał, że owoc ich synergicznej pracy służy przede wszystkim jemu-kapitaliście – tkwimy z tym myśleniem w starodawnej nierzeczywistości.

Współczesny kapitalista kieruje się zgoła odmienną racjonalnością: zaangażować innych w obowiązki własnościowe, koncentrować u siebie korzyści, tytuły do dochodu. Dlatego wielką pomyłką jest poszukiwanie kapitalistów wyłącznie w sferze biznesu, zwłaszcza że łatwo jest odkryć, iż najskuteczniejsi z kapitalistów biznesowych zachowują się jak gracze polityczni.

Przy zupełnie innych okazjach piszę o takich sprawach jak Zatrzask Lokalny (sitwa, wobec której powszechnie „wiadomo”, z kim co załatwiać, komu się nie narażać), klika (grupa interesów partykularnych pasożytujących na dobru wspólnym), koteria („zarządzająca” zbiorami klik), kamaryla (lobby ukorzenione w koteriach pełniące rolę jemioły kosztem mega-dobra publicznego), Pentagram (mega-polityka, mega-biznes, mega-służby, mega-media, mega-przestępczość).

Pojęcia te znakomicie nadają się do opisu zjawiska – nazwijmy go DE-KO – towarzyszącego wszelkim „ulepszeniom, racjonalizacjom, modernizacjom”, polegającego na podstępnej DECENTRALIZACJI OBOWIĄZKÓW połączonej z jednoczesną KONCENTRACJĄ BENEFICJÓW.

Decentralizacja obowiązków polega na tym, że na wszystkich szczeblach zarządzania (od szaraka po super-sztabowca) wymaga się działań nacechowanych postawą właściciela (rób tak, jakbyś robił „na swoim”), oraz na tym, że wewnątrz struktury zarządzania odpowiedzialność jest spersonalizowana (wiadomo kto za co dostanie po łapach) a na zewnątrz (wobec klienta, kontrahenta, urzędu, kontrolera) jest ona rozmyta, grupowa, kolektywna, proceduralna. To ustawia każdego pracownika-załoganta w gimnastycznej roli prestigitatora. Mało wdzięcznej, poza tym zupełnie nieodpłatnej, bo przecież tego procederu nie da się zalegalizować.

Koncentracja beneficjów jest prostsza: wewnątrz każdego systemu zarządzania wskazane są „komórki” i osoby, do których zbiegają się wszelkie strumienie dochodowe, sprawozdawczość (agregowana „po drodze”), uprawnienia nadzorczo-kontrolne. Menedżerowie niższych szczebli mają jeszcze ten niewdzięczny „obowiązek” (również niepisany), że swoim przychodem muszę się dzielić niczym lennem: nie chodzi oczywiście o „odpalanie działki” szefom (choć i to się zdarza), tylko o wzespolenie się (to nie błąd, chodzi o słowo „wzespolenie”) tak krępujące, jak to się dzieje w organizacjach przestępczych, gdzie „zakres obowiązków” to jedno, a „dyspozycje szefa” i tak stanowią najwyższeprawo.

Czyż nie tak działają dziś urzędy, organy, służby, korporacje, rządy, kluby parlamentarne, zarządy administracji terytorialnej, szpitale, teatry, itd., itp.?

Decentralizacja – powtórzmy – oznacza w praktyce rozproszenie odpowiedzialności i koncentrację korzyści.

Jesteśmy naocznymi świadkami przenoszenia tzw. instytucji kluczowej z Własności na Kompetencję. Instytucja kluczowa – to społeczne, polityczne zwieńczenie tygla niezliczonych instytucji społecznych, swoista wypadkowa tego tygla.

Pierwszą – domyślamy się – instytucją kluczową było Przywództwo. W oparciu o charyzmę, przemoc, pomocniczość, opiekuńczość – ktoś okazywał się najlepszym z przewodników, tym bardziej, jeśli swoje przywództwo opierał o kolektyw „równych” sobie samemu.

Kolejną chronologicznie instytucją kluczową było zapewne panowanie, wywiedzione ze zniewolenia-poddaństwa. Panowanie polegało na tym, że Przywództwa stawał się panem losu, w tym życia i śmierci swoich poddanych.

Dość dobrze rozpoznaną instytucją kluczową było Urodzenie, objawiające się tytułami szlacheckimi i związanym z nimi rytuałem: wystarczyło należeć do arystokracji czy magnaterii a choćby i szlachty, aby zawiadować Krajem i Ludnością, np. poprzez sieć lenną (lenniczą).

Współcześnie instytucją kluczową w obszarach europejskich i wszędzie, gdzie Europa zdołała zapłodnić inne kultury, jest Własność, która organizuje pozostałe instytucje i „porządkuje” status pojedynczego człowieka oraz jego konstelacji.

Wschodzącą instytucją kluczową jest Kompetencja, przy czym nie chodzi o rzeczywistą wiedzę, rozum, zdolność prognozowania, zasób danych i informacji – tylko o swoistą „markę” osoby (konstelacji) kompetentnej, a to nie zawsze idzie w parze z uczonością i roztropnością.

Jeśli kolejnymi etapami instytucjonalizacji są: powtarzalność, oczekiwaność, przyzwyczajenie, nawyk, obyczaj, reguła, przepis, kanon, prawo (formalne) – to można powiedzieć, że współcześnie Własność jest krańcowo sformalizowana, a nawet „prze-formalizowana” (przypisuje się własność nawet tam, gdzie to niczemu nie służy), a Kompetencja jest na poziomie obyczaju, reguły, niekiedy przepisu czy kanonu (obowiązkowe ekspertyzy, biegli, certyfikaty). W tym sensie Własność przeistacza się w Fundusz, a realne działania i zdarzenia gospodarcze coraz częściej opierają się i wywodzą z Kompetencji.

Chcemy zatem czy nie chcemy – rewolucja ekonomiczna stoi u wrót, a w niektórych miejscach już się tli.