Debatofobia

2013-08-10 08:25

 

Z dysputami mamy zasadniczo do czynienia w dwóch przypadkach: kiedy jakiś ważny temat uwiera ludzi i środowiska o odmiennych spojrzeniach na rzeczywistość oraz kiedy pełnokrwistości nabiera jakaś gra interesów. W pozostałych przypadkach mamy do czynienia z dłużyzną, rutyną, odklepywaniem komunałów, trzy-po-trzy-bajaniem, no, może kiedy jakiś troll namiesza, to się dzieje.

Słownik krzyżówkowicza wymienia liczne znaczenia tego słowa i warto je przytoczyć: słowna wymiana poglądów, dyskusja, polemika, spór, rozmowa, szermierka słowna , pojedynek na słowa, dyskurs , waśń, wymiana myśli lub słów, starcie , kłótnia, konwersacja , dialog, debata , scysja, kontrowersja , utarczka, spór uczony, ustna rozprawa naukowa, prowadzona wobec grona słuchaczy (dawniej: dysertacja), publiczna debata, dialog na poważny temat, rozstrząsanie, dyskurs, kontrowersja. Łacińskie „disputatio” oznacza „rozprawiać, badać”.

Zwykłem dwa przypadki dysputy wskazane powyżej nazywać „naukową” (kiedy uczestnikom zależy na dojściu do prawdy) lub „polityczną” (kiedy uczestnicy przepychają się w celu postawienia na swoim).

Dysputa naukowa (uwierający nas ważny temat) zostaje zgodnie przerwana, jeśli interlokutorzy – szanując wzajemnie swoje stanowiska – nie mogą dojść ładu: słusznie zakładają, że czegoś jeszcze nie wiedzą, więc po indywidualnym przepracowaniu tematu wracają do dysputy po jakimś czasie. W tej dyspucie liczy się swoista „zawiesina intelektualna”: każdy wyczuwa „to coś”, ale dopiero po jakimś czasie nastąpi zredagowanie „tego czegoś”.

Dysputa polityczna (gra żywotnych interesów) najczęściej kończy się jakimś rozwiązaniem siłowym, z których najłagodniejszym są głosowania: jest nas jedenastu, sześciu opowiedziało się w tę stronę, zdania pozostałej piątki zostają wygumkowane. Rzeczywiste racje i sama rzeczywistość mają w tej dyspucie znaczenie drugo- trzecio-rzędne.

Do rzeczy zatem

Co najmniej od tak zwanego odzyskania niepodległości na początku ubiegłego stulecia trwa w Polsce dysputa ustrojowa. Ścierają się w niej racje narodowe z racjami dotyczącymi sojuszy, racje Kapitału z racjami Pracy, poglądy lewicowe z liberalnymi i konserwatywnymi, koncepty „wielkiej Polski” z konceptami „mesjanizmu pośród narodów”. Debata ta jest nadal – mija już prawie stulecie – nierozstrzygnięta, choć kilkakrotnie była ona „fiksowana” metodami politycznymi (zamach majowy Piłsudskiego, referendum „3 x tak”, Pluralizacja 1980, Okrągły Stół, akces do Unii Europejskiej jako gwarancja demokratyzacji i rynkowości). O „nierozstrzygniętości” tak rozumianej debaty świadczy fakt bezsporny, że żadne z „zafiksowań” politycznych nie okazało się – jak dotąd – ostateczne, wywołuje kolejne spazmy polityczne i kolejne odsłony dysputy (np. jeśli mam być szczery – nie uważam marchewki za owoc, a budżetu unijnego za parafkę demokratyzacji).

Pozostawiając nierozstrzygniętą (i daleką od jakiegokolwiek zbliżenia stanowisk) tę najważniejszą dysputę – oddajemy się pod-dysputom, przy czym wyraźnie unikamy debat „naukowych” (które prowadziłyby do „prawdy narodowej”), a z wybuchającą wciąż na nowo pasją godną lepszej sprawy „pielęgnujemy” polskie piekiełko, w którym każde 3 osoby spierają się wokół 6 poglądów.

Politycznego wymiaru nabierają już sprawy, które każdy rozumny zaliczyłby do techniczno-organizacyjnych, albo pozostawiłby zainteresowanym jako element ich przestrzeni osobistej, prywatności, intymności. Oczywiście, oznacza to regulacje, czyli przepisy, procedury, algorytmy, instrukcje, ich regulacyjne „dobro” chronione jest przez konkretnych urzędników i funkcjonariuszy wyposażonych w moce władcze i autorytet Państwa, po czym daje znać o sobie reguła Parkinsona: regulacje i ich strażnicy reprodukują się przez pączkowanie, żyją własnym życiem i dość szybko zapominają, w jakiej sprawie i w jakiej roli zostały(li) powołane.

Po pysku – co oczywiste – dostaje zdrowy rozsądek. Absurdologia (III RP nadal czeka na swojego Bareję) stanie się niedługo najmodniejszym polem dla doktoratów i habilitacji. Chyba że doprowadzi do powszechnej niemocy.

Polska jest obszarem kwitnienia akademickiego (uczelnia w każdym powiecie), wielkiej płodności think-tanków i zespołów eksperckich, miliona „przełomowych” narad odwołujących się do idei okrągłostołowych (sztuki godzenia tego co skłócone). Myli się jednak każdy, kto sądzi, że to się przekłada na realny poziom powszechnego wykształcenia czy na sprawność-funkcjonalność obszaru publicznego. Zdaje się, że w obu tych sprawach mamy regres, szczególnie jeśli uwzględnić, że co wybitniejsze jednostki wolą się realizować daleko od stron rodzinnych.

Jestem z tych, którzy lubią czytać (a do niedawna bywać). Biorę na siebie pełną, w tym prawną odpowiedzialność za następujące zdanie: ROCZNIKI, PÓŁROCZNIKI, KWARTALNIKI, MIESIĘCZNIKI, TYGODNIKI, RAPORTY NA ZAMÓWIENIE, ANALIZY „Z GRANTÓW”, STATYSTYKI URZĘDOWE, BADANIA SFERY SPOŁECZNO-PUBLICZNEJ, DZIEŁOLOGIA I PUBLICYSTYKA – NASIĄKAJĄ ZADZIWIAJĄCO ŁATWO RYTEM POLITYCZNYM NICZYM GĄBKI I NIE WIDAĆ NIGDZIE DOSTATECZNEJ WOLI, BY TE GĄBKI OSUSZAĆ. To oznacza, że nieważne, iż masz rację i jesteś blisko prawdy, a ważne, czy potrafisz ugrać swoją rację: jeśli nie potrafisz – wygra racja inna, choćby twojej nie dorastała do pięt.

To jest smutna konstatacja. Oznacza postępujący debilizm, przewagę nagiej siły nad rozumem, pięści nad wrażliwością, głosowania nad uzgodnieniami, pieniądza nad użytecznością, ugranego nad oczywistym, sztucznego nad naturalnym.

W kraju pełnym konferencji, sympozjów, debat, seminarium – ubywa społecznego rozumu i kurczy się zbiorowa kultura. I to jest nasz problem, a nie wina Tuska (co nie oznacza, że go zwalniam z odpowiedzialności za skutki zasiadania za sterami „pod wpływem” niewskazanych, odurzających racji).