Daję Polityce szansę

2018-11-03 17:11

 

Z polityką mam do czynienia od „takiego, panię, knypka”.  Kiedy moja koczownicza rodzina przeniosła się z podlęborskiej Nowej Wsi do równie podlęborskiego Drętowa – ja już odróżniałem Polaka od Niemca i Ruska. A jeszcze do szkoły nie chodziłem. Na Drętowie mieszkały trzy rodziny: Niemcy (autochtoni) Tworkowie, Polacy Nowakowie oraz my, repatrianci Polscy, którzy dotarli na Kaszuby z Kresów poprzez Opolszczyznę i kto wie którędy jeszcze.

Mam niemieckie nazwisko, które po łacinie brzmiałoby Arminius, ale bolało mnie (i w myślach tłukłem do krwi każdego rówieśnika), kiedy mnie nazywano Goering. Nie, jakąkolwiek swoją niemieckość odrzucałem, bo nawet Ojciec mnie wychowywał jako Polaka, a sam był Polakiem z Lwowszczyzny (Mama z Wileńszczyzny).

Mój pierwszy polityczny wybór – to harcerstwo. Jestem harcerzem nadal, bo to jest natura, a nie organizacja. Jako harcerz nie palę i w ogóle zachowuję się w miarę przyzwoicie, choć kiedy ma się kopę lat z okładem – trudno opowiadać o swojej lelujowatej niewinności.

Przy polityce byłem całe dorosłe życie – a kiedy spojrzę wstecz – z czystym sumieniem opowiadam o swojej uczynności na rzecz tego co ekonomicznie i społecznie sprawiedliwe, bez naiwnej filantropii (tym bardziej bez egzaltacji). Ale też dużo miejsca w moim sumieniu zajmuje patriotyzm, i piszę to jako miłośnik Azji Centralnej, odrębnie Krymu (Taurydy), globtroter „po wsiej Rasiiji”.

Jako wychowanek PRL, niekoniecznie z tych naiwnych – przyjąłem na wiarę, jak swoje, idee samorządności (radzieckości), obywatelstwa, sprawiedliwości społecznej, pogłębiałem swoją polonofilię. Oczywiście, inaczej to wyglądało w „podstawówce”, inaczej w „ogólniaku”, inaczej w wojsku, inaczej w czasach studenckich. Ale zawsze podkreślę, że jestem „złogiem PRL”, zaś Transformację nam wmówioną uważam za wcielone zło, serwowane nam „pod płaszczykiem” Wolności, Rynku, Demokracji – których nikt nie uświadczył po 1989 roku, choć podobno „o to nam teraz chodzi”.

Szczęśliwie udało mi się zachować odruch krytyczny i nie wdać się ślepo w rozmaitości patriotyczno-lewicowe. Co prawda, poważnym kosztem jest „odesłanie mnie na margines” w rozdaniach polityczno-nomenklaturowych (czyli nie doznałem dobrodziejstw Transformacji) – ale nic się nie stało, mam dziś pod tym względem sumienie czyste.

Jako obserwator i komentator polityki polskiej i „światowej” – czuję się spełniony, choć nie zamożny. Od kilku miesięcy dojrzewa we mnie polityczność czynna. Staram się wykorzystać moje skromne możliwości i takąż rozpoznawalność – do tego, by wprowadzić do polskiej rzeczywistości moje wyobrażenie o świecie idealnym (polskim świecie idealnym), sprawiedliwym moralnie i społecznie, pełnym szans nie obwarowanych koniecznością sprzeniewierzania się wzorcom, ideałom, autorytetom.

To świat Swojszczyzny-Obywatelstwa, Gminowładztwa, Zrzeszenia Zrzeszeń Wolnych Wytwórców, świat Twórców doświadczających wszelkiej Swobody – byle nie szkodzić innym.

Taki świat chcę teraz współbudować, nie tylko komentować (bez przesady, słowo „uczestnictwo-uczynność” nie jest mi obce). Przede wszystkim chcę postawić pod wielkim znakiem zapytania „odruch polityczny”, na mocy którego „wszystko co bezpłatne ma być takie jak chce władza” (czyli kamaryla rządząca). Bezpłatność – konsekwencja pęczniejącej redystrybucji – to w moim pojęciu domena samorządnych obywateli, a nie urzędów, służb czy organów. Tak rozumiem – uwaga – socjalizm.

Socjalistyczne polskie doświadczenie datuję – mowa o „poważnych” przedsięwzięciach – na czasy Staszica i wiąże z jego dziełem pod nazwą Rolnicze Towarzystwo Wspólnego Ratowania się w Nieszczęściach) – fundacja o charakterze spółdzielczym założona w 1816 roku przez Stanisława Staszica na ziemiach ówczesnego powiatu hrubieszowskiego. Widzę wielką analogię tego konceptu – z nieco przerośniętą, zdemutualizowaną formułą baskijskiej Mondragon Corporation, istniejącej od 1956 roku (140 lat po Staszicu). Zastanawia mnie, czy to przypadek, że polskie, baskijskie, latynoskie pomysły na obywatelska samorządność-spółdzielczość są zawsze dziełem duchownych. A skoro sam jestem w jakimś sensie duchownym – może się udać…!

Jestem autorem koncepcji Spółdzielni Komunarnej (środowisteczko pod „rządami”spółdzielczości socjalnej i samorządności pozarządowej) – oraz licznych prób o charakterze sieciowym. Skoro mam się przerodzić w polityka – tędy moja droga.

Wiem niemal na pewno, że takie moje myślenie prędzej czy później stanie się nielegalne w Polsce, gdzie bezkarnie sieje się „antykomunistyczna” Inkwizycja, Oprycznina, Maccartyzm – mające się świetnie mimo, że nikt nie próbuje nawet dociec, cóż to jest ten komunizm (i jego bardziej cierpliwa społecznie wersja, socjalizm).

Takie osoby jak Rosati, Święcicki, Miller, Czarzasty, Nowacka, Biedroń, Zandberg – to 1/100 mojej „listy przechrztów” – uważam za szkodników sprawy, dla której chcę żyć. Za męczennika tej sprawy uważam – bez szczególnego nabożeństwa, politycznie – Dra Mateusza Piskorskiego, którego ciemiężą wszyscy beneficjenci Transformacji – a ideowi przyjaciele zdradzili w najpaskudniejszy sposób: odwróciwszy się plecami, niedowidząc.

Więc – do dzieła.