Czy dewiacje można leczyć? O wychowaniu w kulturze smaku

2010-09-02 05:03

 

Rzecz będzie o hitleryzmie, ale czytajcie uważnie, bo nie tylko o tym.

 

71 lat temu Polska znalazła się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Za wschodnimi rubieżami, jeszcze dalej niż Kresy, dybał na nas Rusin, Moskowita, Bolszewik – którego zawsze uważaliśmy za romantycznego, ale nieobliczalnego barbarzyńcę (uwaga, piszę o stereotypach i tylko o nich). Od niego mogliśmy się spodziewać wszystkiego, każdej podłości i okrucieństwa. Cokolwiek nas spotka od niego – będzie boleć, ale nie zdziwi.

 

Po zachodniej stronie naciskał żywioł cywilizowany, który jednak od pokoleń nie mógł sobie poradzić z „wrodzoną” skłonnością do zaborczych agresji. Po prostu tak ma, że jak nie podbije sąsiadów, to czuje się nieswój. Ale podbijanie to chwilowe słabości tej wielkiej europejskiej kultury, która wydała setki wybitnych postaci, a do tego sławna jest ze smykałki technicznej, ze sprawnej struktury państwowej i z psycho-mentalnej gospodarności, solidności, zamiłowania do ładu i porządku.

 

I oto Germania – wpatrzona w Helladę i Romę – wydała na świat i wypromowała na Fuhrera człowieka nijak do siebie niepasującego, ewenement, który całym sobą przeczył kulturowemu i cywilizacyjnemu duchowi germańskiemu. Mam głębokie przekonanie, że w każdym Niemcu, gdzieś w trzewiach, tkwiło hipnotyczne przekonanie, iż hitleryzm to jakiś fotoplastykon, za chwilę się skończy i wrócimy do normalności.

 

Zanim jednak tak się stało, zanim Germanię wybudzono z hipnozy twardymi razami w policzki i w d---ę, okazało się, że tysiące ludzi wykształconych i wrażliwych, humanistów, pobożnych, prawych, szanowanych obywateli – pragnie zamienić się w szalone bestie i spełnia te marzenia na rachunek pomyleńca z wąsikiem, dołączając do dzikiej, wściekłej, oszalałej hordy, biorąc na siebie straszne fotoplastykonowe role, niemożliwe w „realu”.

 

II wojna światowa to już nie był wyłącznie świat żołnierski, Wehrmacht był jedynie tłem i wykonawcą podrzędnych, „zwykłych” zadań operacyjnych, a esencjalna „uciecha” stała się udziałem SS, SA, jakichś Oberkomando i nawiedzonych, zdehumanizowanych rasistów-eksperymentatorów. Idzie taki po ulicy okupowanego miasta, nudno mu, zaczyna się zastanawiać, jak upadnie chłopiec idący 50 metrów z przodu, kiedy go trafię z el-ka-emu. Strzela. Chłopiec upada nie tak, jak sobie wyobrażał strzelec. O, idzie kobieta, powtórzymy. Ta upadła „prawidłowo”. To zaczyna wciągać…

 

Podobnie wciągały hitlerowców inne zabawy. Gdyby nie ochrona, a nawet „podszepty” i „zachęty” zwariowanego Państwa-Rzeszy, które odstąpiło od swoich normalnych, cywilizacyjnych funkcji – tym tysiącom szajbusów do głowy nie przyszłyby zbrodnie, które popełniali z lubością i seksualnym niemal podekscytowaniem. Psychologia zbadała wiele przypadków, kiedy normalni, typowi osobnicy w wyreżyserowanych warunkach zamieniali się w bestie i samo-nakręcali. Niezależnie od wykształcenia, wykonywanego zawodu, wieku, doświadczenia, wskazań religijnych, sposobu wychowania.

 

Można powiedzieć, że w każdym człowieku tkwi uśpiony zarodek „nie-ja”, który od czasu do czasu ożywa. Potrafimy go powstrzymać w sobie.

 

Często powyżej używam pojęcia „normalny”. Nie będę definiował. Normalny człowiek niemowlęctwo spędza w bezpiecznym kokonie najbliższych, dziecko z rodzinnych pieleszy wychyla się poznając dopuszczalne granice, młodzież próbuje odciąć pępowinę albo szuka alternatywy, dojrzali reprodukują normy etyczne, społeczne, państwowe, religijne, prokreacyjne, ekonomiczne, starcy zaś dożywają w powolnym odłączaniu się z głównego nurtu.

 

W fazach „dziecko” i „młodzież” łatwo jest przegapić moment, w którym osobnik samodzielnie albo z „pomocą” dorosłych wdaje się w zajęcia nieprzystojne. Ot, widzimy ciężarowca, wybitnego sportowca, który przed każdym podejściem do sztangi wącha coś z kapsułki trenera. Przecież to nie jest nic zabronionego, bo inaczej komisja sportowa zdyskwalifikowałaby takiego. Może to zapach jaśminu albo coś takiego? Skoro działa mobilizująco – niech wącha.

 

Człowiek wymyśla co dnia setki takich „kapsułek z jaśminem”: na przeciętnego osobnika to nie działa, zwłaszcza jednorazowo, ale jeśli cały czas powtarzać w jakichś okolicznościach – mamy odruch Pawłowa czy jakoś tak. Potem już nie jesteśmy w stanie się powstrzymać. Tak rodzi się alkoholizm, narkomania, seksoholizm, zabawy sado-maso i rozmaite inne przejawy zblazowania. Wchodzimy w to albo urzeczeni jednorazowym efektem, chcąc go infantylnie powtórzyć, albo nie mając siły pokonać w sobie „grzechu”, którym nie my już zarządzamy, ale on nami.

 

W swej alternatywnej wersji Prawda jest jeszcze głębsza: gdzieś w genach, albo jeszcze głębiej, tkwią w nas zapalniki zachowań i skłonności, które „odpalają” nie wiadomo kiedy i w sposób przeciwny normom biologicznym, społecznym, kulturowym, cywilizacyjnym. Posuwamy się w swoim humanizmie daleko w stronę zrozumienia tego fenomenu dewiacji, unikając nawet owego dyskryminującego słowa „dewiacja”.

 

Dłubanie w nosie czy „beknięcie” po posiłku są naturalnymi, niemal wrodzonymi odruchami. Jednak umiemy stworzyć normy, uzasadnione humanistycznie, w wyniku których powstrzymujemy się od takich odruchów. Kiedy jednak ktoś nadmiernie interesuje się małymi chłopcami albo z lubością ogląda godzinami „różowości” – reagujemy z opóźnieniem przy pomocy machiny prawnej. A przecież wystarczy na co dzień reagować przywołując na pomoc przyzwoitość. Nie wolno ani dziecka, ani młodzieży „luzować” poza normy, nie wolno pozbawiać się przyrodzonego Człowiekowi przywileju wychowywania i prawa do wychowania. Bo grozi to obfitującym w rozmaite eksperymenty „przedłużonym infantylizmem”, ten zaś w dorosłym życiu kończy się przed sądami.

 

Kiedy dziecko i młodzież, mając jeszcze niedojrzały psycho-mechanizm rozpoznawania rzeczywistości, odróżniania dobra i zła, ma wokół przykłady złe w nadmiarze, a wychowawcze normy nie mogą dojść do głosu pośród zgiełku – to w oczywisty sposób będzie próbować „z każdego drzewa”, aż kilka z tak wypróbowanych owoców okaże się „kapsułką z jaśminem”, i wtedy będzie już za późno.

 

Dlatego jestem za tym, aby palenie tytoniu, picie wódki, narkotyzowanie się, homoseksualizm, pedofilię, pornografię, urzeczenie ogniem – i szereg innych dewiacji osobniczych i społecznych – wyciszać z życia publicznego, nie czynić tych wzorców powszechnie dostępnymi. Co znaczy: wyciszać? Nie, to nie jest trudne pytanie. Jestem za tym, by każdemu dorosłemu, z kogo zdjęto społeczne okowy wychowania, pozwolić na to, aby prywatnie używał sobie do woli. Ale jeśli owo używanie wiąże się z czyimś zarobkowaniem na tym (palenie, narkotyki, alkohol, pornografia, prostytucja), albo wiązałoby się z przemocą, tym bardziej z manipulowaniem osobami nieletnimi – tępić z korzeniami. Nawet jeśli trzeba by zlikwidować spirytusowy czy tytoniowy monopol Państwa. Nawet jeśli wiązałoby się to z ograniczaniem praw mniejszości rozmaitych.

 

Lubisz wypić albo „wciągnąć ścieżkę”? Interesuje cię osobnik tej samej płci albo podglądactwo? Baw się dobrze (o ile ci Duch Święty pozwala). Ale nie wolno ci zarobkować na tym, że inni lubią! I nie wolno ci afiszować swoich ulubionych zabaw, tym bardziej nie wolno ci w nie wciągać nieletnich, albo kogokolwiek siłą. I nigdy, przenigdy nie wolno ci „samorealizować” się kosztem innych osób, choćby one wyrażały na to zgodę.

 

Żadnym usprawiedliwieniem, a tym bardziej uzasadnieniem, nie są argumenty w rodzaju „to nie zboczenie, tylko przyrodzona, naturalna skłonność, do której mam ludzkie prawo”. W przyrodzie, oczywiście, zdarzają się dewiacje, nie mylić ze zboczeniami, ale przez to, że są one przyrodzone, nie przestaną być dewiacjami, czyli przeciwieństwami tego, co biologicznie, społecznie, kulturowo, cywilizacyjnie bliskie jest Normalności.

 

Nie ma takiej fabryki, gdzie nie pojawiają się „mutacje” produktu, odstępstwa od tego, co życiodajne, zwane potocznie „brakami”. Braki się po prostu odrzuca. Mutacje Człowieka czeka bardziej humanitarna „eksterminacja”: po prostu ich nie propagujmy. Ale eksterminacja, zakaz włączania w ofertę dostępną dzieciom i młodzieży.

 

A może pokażmy o co chodzi, absurdalnie przerysowując? Wyobraźmy sobie świat, w którym wszyscy, co do jednego, są „genetycznie” złodziejami, homoseksualistami, mordercami, alkoholikami, brakorobami. Jak długo taki świat potrwa? Oto sens dewiacji! I jeszcze raz podkreślam, nie mylę dewiacji ze zboczeniem. Zboczenia trzeba leczyć obowiązkowo. Dewiacje trzeba wyciszać w życiu publicznym, aby nie „wzbogacały” oferty powszechnie dostępnej. Ich afiszowanie nie służy nikomu.

 

Jeśli Ludzkość wypielęgnowała w sobie, na własną chwałę, tę szczególną normę, którą możnaby nazwać Dobrym Smakiem – to owa Ludzkość wie co robi.

 

Hitleryzm jakimś szatańskim sposobem spowodował, że Niemcy część Dobrego Smaku odwiesili na haku: za drugą częścią ganiali po całej Europie – i nie dogonili, zanim nie wylądowali na kozetce w Norymberdze. Bo Smak – to coś wyrafinowanie kompletnego i zupełnego.

 

PS:

Ocena dewiacji-zboczenia zależy od konkretnego przypadku. Alkohol można „uprawiać”, bo „mnie to pociąga” (pijaństwo) albo dlatego, że „mam to w genach” (alkoholizm). Zatem zamiłowanie do spirytualiów może być przyrodzone albo nabyte. Podobnie wszelkie inne „słabości”. Teraz już rozumiemy: ciągotki trzeba leczyć, dewiacje – nie są przypadkami medycznymi. Ale nie oznacza to, że mają być afiszowane. Propagowane. Można założyć, że duża część homoseksualistów to ludzie zblazowani, albo skrzywieni w młodości, z własnym udziałem albo w wyniku potwornej krzywdy. Niepotrzebnie obciążają rachunek tych, którzy homoseksualizm mają wrodzony, jest ich genetyczną konstytuantą. 

 

Nie będąc medykiem – przyjmę z pokorą każdą profesjonalną krytykę.

 

Przeczytaj też – postulat.

 

 

 

Kontakty

Publications

dewiacje można leczyć? O wychowaniu w kulturze smaku

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz