Część trzecia i ostatnia

2018-07-28 23:21

 

Ta część ma odpowiedzieć na proste pytanie: dlaczego w największym sporze przedwyborczym (przed-głosowaniowym) o lewicy, nawet koncesjonowanej, słychać tak niewiele, że oba żarna zastępczo obrzucają się wzajemnie epitetami „ty lewaku”. Przecież nie komplementuja się, nieprawdaż?

Przypomina to zabawę podwórkową, w której jakimś sposobem zmuszano niektórych graczy, że będą udawali hitlerowców. Nikt nie chciał, ale każdy rozumiał, że bez hitlerowców zabawa w wojnę nie ma sensu.

W Polsce nikt z graczy nie chce robić za lewaka, komucha, a choćby socjalistę, ale główne strony konfliktu wyznaczają się wzajemnie do tej roli. Paskudnej marketingowo – dodajmy.

Ja to wszystko wyjaśnię i będą Państwo zadowoleni.

 

*             *             *

Istotą kapitalizmu – tego podręcznikowego, opisującego „życie fabrykantów”, i tego żywego, ukorzenionego dziś w obszarach patentów, firm, marek i mega-tytułów finansowo-majątkowych – jest gra o to, by maksymalnie wielka liczba uczestników gry wszystkich ze wszystkimi o wszystko STRACIŁA ZDOLNOŚĆ AKUMULACJI.

Gra ta ma dwa podstawowe wymiary:

  1. Przedsiębiorców „rynkowych” (mających co najwyżej niewielką tezauryzację, którzy muszą pracować, by pozostać przedsiębiorcami) osacza się takimi rozwiązaniami legislacyjnymi, by ich możliwości tezauryzacji skurczyły się do minimum: wtedy dowolne przedsięwzięcie biznesowe musi korzystać ze wsparcia dysponentów patentów, firm, marek i mega-tytułów finansowo-majątkowych (popularnie mówi się, że tacy przedsiębiorcy sa zniewoleni przez „kredyt obrotowy”);
  2. Pracowników zmusza się do takich formuł zatrudnienia, przy których tylko wyjątkowe okoliczności mogą uczynić z nich „inwestorów”, bo jakimś szczęśliwym trafem odłożyli sobie „zapasik” pozwalający przetrwać kilkumiesięczny, może nieco dłuższy kryzys życiowy, na przykład redukcję w pracy, chorobę w rodzinie: tacy pracownicy z konieczności wpadają w tryb „kasowania samorozwoju”, skupienia się na oczekiwaniach pracodawcy;

Utrata zdolności akumulacji – to podstawowa zmora „mondialnej” gospodarki. Egzaltujemy się tym, że kurczy się – do wąskiej grupy – liczba multimiliarderów, do których należy 90% globalnych zysków, majątków, władzy gospodarczej. Nie może być inaczej: „na dole” pracownicy oddają swoją krwawicę przedsiębiorcom „rynkowym”, ale ci niewiele na tym korzystają, bo całą swoją przedsiębiorczość (innowacyjność, dobre praktyki, itp.) oddają krezusom redagującym ustrój gospodarczy „pod siebie”, gdziekolwiek są.

Jest w Polsce taka partia, która zauważa drugi z wymienionych problemów (szerzenie się konwencji pracowniczych umów śmieciowych), ale unika spostrzeżenia oczywistego dla każdego, kto myśli kategoriami ekonomicznymi, że to dopiero początek „składki wszystkich na sukces nielicznych”.

Kiedy Rozalia Loewenstein, córka kupca pochodząca z Zamościa, przemianowana potem na Różę Luksemburg, pisała swoje główne dzieło „luksemburgizmu” – uznała za stosowne zwrócić uwagę właśnie na aspekt nierówności w szansach podmiotowej akumulacji. To ona pierwsza – nie będąc pod urokiem Lenina – zauważyła, że „ szarzy wyzyskiwacze też są wyzyskiwani”.

Kiedy przyjrzymy się Edwardowi Abramowskiemu, to widzimy, że jego myśl biegła równolegle, choć innym traktem.

Czymże jest bowiem postulat kooperatywizmu? Oczywiście, przede wszystkim projektem socjalistycznym. Ale zauważmy, że w ten właśnie sposób Abramowski wmontowywał w gospodarkę mechanizm obnażania istoty kapitalizmu, opisanej powyżej: żadna spółdzielczość, dobrosąsiedztwo czy wzajemnictwo i „kasy” nie przetrwają, jeśli w ustrój gospodarczy wmontowany jest „zakaz akumulacji”.

Jeszcze raz, punkt po punkcie:

A

Każda przedsiębiorczość, czy to prywatna (spółki) czy to kolektywna (spółdzielnie), czy to państwowa (nomenklaturownie) – nastawiona jest na MAGNIFICENCJĘ, czyli rozrastanie się poprzez „odkładanie tłuszczyku” biznesowego.

B

Tak się składa, że najzaradniejsi przedsiębiorcy skupiają się (z czasem) nie na rentowności uzyskiwanej własnym trudem, tylko na ustawianiu sobie „okoliczności legislacyjnych”, które ich „promują” w rywalizacji z innymi.

C

Uzyskawszy specjalne prawa gospodarcze – ci najzaradniejsi robią wszystko, by pozostali cała swoja akumulację oddawali im, najzaradniejszym, więc ich rozwój jest podporządkowany interesom najzaradniejszych, poprzez haracz (dla banków, ubezpieczalni, funduszy, budżetów).

D

Tak strzyżeni „niezaradni” przedsiębiorcy – strzygą swoich pracowników, aby odzyskać choćby minimalną zdolność akumulacji, przez to nie pozwalają pracownikom akumulować zwyczajnych zapasów-oszczędności.

E

Zaradnością nazywam tu umiejętność wpisania się przedsiębiorców w struktury i mechanizmy budżetowe, co oznacza czynne uczestnictwo w polityce, grze o własne nadwyżki kosztem innych, przy czym to są nadwyżki „ugrane”, a nie „zapracowane”, więc mowa o wyzysku.

 

*             *             *

Postulat upowszechnienia formuł spółdzielczych obnażałby knowania „tuzów”, bo strzyżeni przedsiębiorcy prywatni albo padają, albo Graja jak im tuzy zagrają, natomiast strzyżeni spółdzielcy podnieśliby raban samorządny. Uwaga: nie mylmy spółdzielni (kolektywów przedsiębiorczych pracujących na własne środowisteczka) prywatnymi lub nomenklaturowymi biznesami udającymi spółdzielnie, przyjmującymi dla jakiejś wygody te formułą prawną, podmiotową.

 

*             *             *

Zbliżamy się do istoty lewicowości, co nam się przyda w kampanii nazywanej – jakiż to przypadek – samorządową.

Jest taki projekt społeczny, który osadza się na trzech zobowiązaniach kandydatów:

  1. Budżet partycypacyjny-obywatelski – jak największy (a nie żałosne kilka procent na „huśtawki”);
  2. Stopniowa likwidacja bezrobocia poprzez spółdzielnie wspierane przez administrację w każdej gminie, miasteczku, dzielnicy;
  3. Restauracja jordanowskiej koncepcji ogrodów samokształceniowych, gdzie każdy może odbyć „dokształt ustawiczny” i spożyć posiłek;

Generalnie projekt wpisuje się w inny, nazywany roboczo „5 + 2”. Liczba „pięć” oznacza symbolicznie Podłogę, Posiłek, Koszulę, Bilet, gazetę (czyli minimum, na które pracują spółdzielcy), a liczba „dwa” oznacza opiekę zdrowotną i edukację (czyli standard cywilizacyjny dostępny dla każdego).

 

*             *             *

Nawet gdyby władcy Polski traktowali poważnie art. 20 Konstytucji (ten o społecznej gospodarce rynkowej) – to i tak jest to o wiele za mało, bo SGR (produkcji, przypomnijmy, niemieckiej, powojennej) – to zaledwie łagodzący obyczaje ukłon liberałów w kierunku tych, których nieuchronnie spotykają wykluczenia. Liberalny ukłon, a nie jakiś socjalizm, jak raczą krakać maccartyści.

A Osada Obywatelska – to w rzeczywistości bufor społeczny odgradzający ludzi pracy od strzyżenia przez przedsiębiorców, jednocześnie pozwalający na przedsiębiorczość kolektywną.

To jest właśnie robota dla lewicy, zwłaszcza jeśli zapewnia ona, że tradycja PPS jest „całkiem w porzo”.

Łatwo jest taka robota zamknąć gębę krytykom: projekt ten nie oznacza dodatkowych podatków, tylko przekierowuje rolę budżetów lokalnych z geszefciarskiego rwactwa na przedsiębiorczość kolektywną. Liberalne zawołanie „komuchy chcą nas okraść” – zamienia na bardziej prawdziwe: „komuchy nie chcą dać się strzyc”.

 

*             *             *

Mam być szczery, to przyznam: adresuję te uwagi do lewicy koncesjonowanej, ale ze względu na jej skład personalny (przedsiębiorcy i nomenklaturyści) – nie obawiam się, że „zwędzą” mi te pomysły. Prędzej wyszydzą. Niemal słyszę konkretne szyderstwa przywódców, których osobiście znam ponad połowę życia.

Cóż innego mogą zrobić „komuchy”, które jawnie idą ścieżką wytyczoną przez Wilczka, Kwaśniewskiego, Millera, Belkę, Rosatiego, wielu innych „przywódców”, skoro przyświeca im jakże światła myśl, iż „najpierw trzeba zarobić, by dzielić co zarobiono”. Trzeba być niespełna czegoś tam, by uwierzyć, że ten kto „strzygł” – nagle zajmie się troskliwie owieczkami, ostrzyżonymi gołodupcami. Prędzej zadba o swoją Magnificencję, by nad poziomy wyrastać, a maluczcy niech sobie radzą.

Taka jest dziś postawa lewicy koncesjonowanej, przez to dowolny łach liberalny czy konserwatywny jest w stanie ją obejść z lewa, dając zasiłki przedwyborcze, z budżetów wcześniej ostrzyżonych.

Niech się koncesjonowana lewica uczy zarówno ekonomii (skąd się bierze dochód), jak też polityki (kto kogo ograć może). Inaczej będzie gulgotała jak indory o jakichś wydumanych problemach, albo o całkiem realnym zachwycie opieką NATO przed agresją rosyjską czy terroryzmem.

Już tylko dla porządku powiem: potężniejszego animatora terroryzmu jak USA długo będziemy szukać – i nie znajdziemy. A Rosja – inicjując dekadę temu BRIC(S) – poskromiła swoje ambicje, przyjmując rolę „tego drugiego”. Niech nikogo nie myli Krym (uratowany w ostatniej chwili przed sprezentowaniem go Ameryce).

 

*             *             *

Przyspieszyłem artykułowanie trzech ostatnich notek, więc przyznaję się do skrótów i niedociągnięć.

Odpocznę i napiszę „wydanie łączne-poprawione”. O którym będzie można powiedzieć wszystko, co obelżywe, ale odmówić mu lewicowości – nie sposób będzie…