Czas Ziemi Szemranej, w miejsce Obiecanej

2020-05-18 08:43

 

Polską naszą teraźniejszość da się jakiemuś cudzoziemcowi z daleka opowiedzieć w trzech prostych memach: Wrangler, Tanajnada, Namordnik.

  1. Wranglerem nazwałem najnowsze mamidło polityczne, misiewicza a’rebours polskiej polityki, który z wygodnej pozycji zarządcy stołecznego próbuje przejąć inicjatywę w kampanii prezydenckiej. Sama kampania kisi się w zagadkach konstytucyjno-prawnych, której najlepszym wyrazem jest powszechna absencja wyborcza w dniu, kiedy te wybory były wyznaczone: po prostu nie otwarto tego dnia lokali wyborczych, i „obywatelska” rzesza przyjęła to ze stoickim spokojem. Trudno, nie ma – to nie ma. W to miejsce publika dostała widowisko sondażowe: tak jak kiedyś Kwaśniewski na scenie we Wrześni dał taniec-baletaniec, tak teraz Duda w „domowym” studio dał „ostry cień mgły”, w ramach jakiegoś challenge’u rapowego, a wyzwanie podjęli inni politycy, w tym wspomniany Wrangler, tyle że on nie rapuje, za to straszy, że Dudzie ostały już tylko ostatnie godziny. Dużo gadać – nic nie powiedzieć, a przede wszystkim nic nie robić, bo to ryzykowne – oto najważniejsze przesłanie większości kandydatów do polskiego żyrandola;
  2. Mieliśmy w Polsce Transformacyjnej trzy znaczące zapowiedzi Intifady: tyminiada, lepperiada, kukizonada. Każda zakończyła się porażką, taką samą jak porażka „matki wszelkiej Solidarności”. Zawsze coś stanie na przeszkodzie, by nadzieja rzeszy maluczkich okazała się karmą frajerów. Nauki techniczne znają pojęcie Shape Memory Alloys (stopy metali pamiętające kształt pierwotny) – i polska dzielność okazała się takim właśnie stopem, powtarzalną przegraną rewolucją, która mimo szumnych zapowiedzi poprzewracania wszystkich nieprawości świata – po jakimś czasie wraca w wypróbowane koleiny rutyny zniewolenia i wyuczonej bezradności. Tym razem polską intifadę próbuje uruchamiać facet nijaki i żałosny w swoim samo-zadufaniu, za to pozbawiony skrupułów: pozoruje fajny społecznie przekaz, że przedsiębiorcy tworząc miejsca pracy ratują gospodarkę – a wychodzi z tego zadymiarski festiwal kibolskiego rwactwa, totalna rozpierducha, w której racje pracownicze nie są nawet na ostatnim miejscu: ich po prostu, nie ma, zwyczajnie;
  3. Zarządzanie zaraźliwym strachem ludzkim – tym razem nie jest wynalazkiem polskim. W ramach amerykańsko-chińskiej wojny pojawił się na świecie wirus, jakich wiele, ale którego nadzwyczajna zjadliwość poraża, choć mija najczęściej po kilkunastu dniach. Zamiast zaserwować „elektoratowi” instrukcję postępowania w warunkach plagi – serwuje się to co najłatwiejsze politycznie: ćwiczenia z totalitaryzmu. Ich symbolem jest namordnik, jeszcze pół roku temu skupiający na sobie podejrzenia służb patrolowych, a teraz wmuszany w naszą codzienność jako wybawienie, zresztą budżetowo niezwykle kosztowne i do tego będące okazją do niezliczonych przekrętów, a co najważniejsze – nieskuteczne wobec wirusa, przepuszczalne, dające jedynie zewnętrzną, wizerunkową atrapę robienia czegokolwiek „w sprawie”. Najśmieszniejsze (z podkładem tragizmu) jest w tym wszystkim to, że skala toksyczności tego pomoru jest i niebo niższa niż skala wielu innych zwykłych plag rzeczywistych, a „naród” dał sobie wmówić jakąś jej nadzwyczajną, diabelska wręcz moc;

Wszystko to znakomicie szpeci, paskudzi nasze życie codzienne i nasze uroczyste wyobrażenia o fajnej Polsce. A szkoda…

Do tego ktoś nieudolnie sobie poczyna z radiową Trójką (rozgłośnią, redakcją), która od lutego 2009 roku ma już dziesiątego dyrektora, a spośród nich niemal każdy zaliczył część kadencji w roli „pełniącego obowiązki”. W lata Transformacji Trójka weszła jako wehikuł młodej inteligencji, przepoczwarzając się z czasem w KOD-ownicze miejsce anty-kaczystowskie, ale też wchodzące w politykę w stylu słonia w składzie porcelany (niesławna akcja czekoladowa pod hasłem Orzeł Może).

Mówiąc grzecznie i taktownie (jakem od lat szczenięcych słuchacz): redakcja ta w ostatnich miesiącach poddana jest bolesnemu (kultura ma swoje pazury, którymi się wczepia w dusze ludzkie), ale potrzebnemu przewietrzeniu pokoleniowemu wydmuchującemu tłuste koty, choć dowolny „nowy-młody” będzie tam robił za „docenta marcowego”, a co najmniej kilkanaście wakatów się tam pojawiło. Na wirtualny piedestał wypchnięto KLULT-owego Kazika – i oby sobie poradził z misją, o którą się przecież nie prosił.