Czarneckiego to ja bym nauczać kazał. Duma i pycha

2018-02-08 08:20

 

Przetłumaczyłem kiedyś piękny utwór Nicka Cave’a. Od niego zacznę, żeby Czytelnik miał z całej historii jakąś korzyść.

Podobny obraz

 

https://www.youtube.com/watch?v=lDpnjE1LUvE

 

Ona:

Wołali mnie Dziką Różą

Choć po prawdzie – to Rozalia mi jest

Nie wiem, cóż imię to wróży

Dziką Różą – niech Rozalka więc jest

 

On:

Już przy pierwszym spotkaniu tą jedyną się stała

Zatrzymawszy swój uśmiech na dłużej

A jej usta pąsowe jak rzeka spływały

Dzika rzeka, kolor krwawy jak róża

 

Ona:

Gdy zapukał do drzwi, wszedł tu jak gdyby nic

We władanie swe objął mnie drżącą

Po czym otarł mi łzy, jak dotąd nikt

Chustką miękką, chusteczką pachnącą

 

Wołali mnie Dziką Różą

Choć po prawdzie – to Rozalia mi jest

Nie wiem, cóż imię to wróży

Dziką Różą – niech Rozalka więc jest

 

On:

Gdy nazajutrz jej kwiatów bukiecik wręczałem

Westchnęła, piękna jak nigdy

Mówię więc, że niedawno takie miejsce poznałem

Gdzie szkarłatnych  jest róż po horyzont

 

Ona:

Dał mi różę czerwoną gdy odwiedził mnie znów

I powiedział gdzie są tysiące ich

Moje smutki odegnał, i wszystko co złe

Pójdź ze mną tam jutro, skoro świt

 

Wołali mnie Dziką Różą

Choć po prawdzie – to Rozalia mi jest

Nie wiem, cóż imię to wróży

Dziką Różą – niech Rozalka więc jest

 

Ona:

Dnia trzeciego nad rzeką spędzaliśmy dzień

Pośród róż dzikich szczęcie nasze wdychałam

Odemknęłam powieki – on nade mną jak cień

Jego nagła pięść kamień ściskała…

 

On:

Ostatniego zaś dnia zabrałem ją tam

Gdzie do dziś rośnie róż dzikich gąszcz

U rzeki brzegu jakże muskał ją wiatr…

Uderzyłem, dopełnił się los…

 

On:

Wołali ją Dziką Różą

Choć po prawdzie – to Rozalia jej jest

Nie wiem, cóż imię to wróży

Dziką Różą – niech Rozalka więc jest

Dziką Różą – niech Rozalka więc jest

Dzika Różą – niech Rozalka więc jest

 

A teraz do rzeczy, czyli „o polityce”

 

*             *             *

Kilka nieformalnych zasad dyplomatycznych odwołuje się wprost do czegoś, co się nazywa obyczajnością. Na przykład:

1.       Mów kwieciście: im bardziej chcesz komuś przyłożyć – tym bardziej rafinuj eufemizmy;

2.       Kiwaj zawsze, odruchowo: Nie zdradzaj zamiarów, albo klucz w tej sprawie, rób dym;

3.       Łaskotaj próżność: kiedy zamierzasz zganić – najpierw pochwal, nawet za „nic”

4.       Myl tropy: jeśli stajesz się przewidywalny, to z myśliwego stajesz się zwierzyną;

5.       Nie przestawaj się dziwić: większy stawiają komuś (tobie) zarzut – bardziej się zdumiewaj;

6.       Nie pozwól, by cię rozumiano dosłownie: wstawiaj idiotyzm, by rozproszyć uwagę;

7.       Wpuszczaj w gąszcze: spowoduj, by „ten drugi” nazwał coś po imieniu – po czym zaprzecz;

8.       I tak dalej;

Miałem Europosła RC za jeden z wzorców dyplomacji: umiał pogodzić osobisty flirt z PRL-owską kosmonautyką z działalnością w – kolejno – kilku ugrupowaniach, nie zawsze „podobnych” do siebie: Niezależne Zrzeszenie Studentów, Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, Wyborcza Akcja Katolicka, Samoobrona, Prawo i Sprawiedliwość. Człowiek rozpoznawalny w licznych środowiskach – zawsze ma kapitał polegający na znajomości „kulisów”. Dlatego – choć nie jeden raz popełniał salonowe „fopasy” – zawsze był „do wzięcia” (żartowano o J. Oleksym”, że „wszędzie go potrzebują”, ale RC ma to samo).

Cytuję artykuł Jacka Harłukowicza:

>>Czarnecki wypracował już sobie mocną pozycję w PiS. - Jarosław ma do Ryszarda stosunek szczególny. Z jednej strony trochę go lekceważy, lubi z niego żartować, ale z drugiej - traktuje go trochę po ojcowsku – opowiada nam ważny polityk PiS. Na imprezie z okazji 30-lecia pracy byłego lidera ZChN (samą partię Kaczyński kiedyś krytykował, twierdząc, że jest "najkrótszą drogą do dechrystianizacji Polski") prezes komplementował jego pracowitość. - Znałem tylko dwóch takich ludzi. Oprócz Czarneckiego to świętej pamięci Przemysław Gosiewski. Dziś Ryszard Czarnecki należy do osób, z którymi rozmawiam najczęściej. Cenię go także za to, że przeszkody i porażki go nie załamują, zawsze idzie dalej<<

I taki człowiek – w mojej młodości mówiło się o takich „zawsze na służbie” – jak rzadko kto pasuje do funkcji, którą właśnie utracił. Cóż się zatem stało?

Poszło niby o „chamstwo” wobec europosłanki, która z trudem udaje, że spełnia swoją rolę reprezentanta interesów Polski w Europie. Wytłumaczę się z tego „niby”. Otóż w tej ponad 700-osobowej parlamentarzystów UE nie ma żadnej równości. Kto chce zaistnieć, a nie tylko pobierać tantiemy – musi zagrać „po całości” w którymś z „gangów”. Adam Gierek długie lata pracowicie zajmował się w Euro-Parlamencie sprawami energetyki czy innowacji. Nie wszyscy tak umieją. Rzeczona europosłanka wolała opanować język „poprawności medialnej” i buduje swoją „nieprzeciętność” przyłączając się do rozmaitych kampanii „wszecheuropejskich”. Wcześniej też była „blisko mainstreamu”. Pedia: >>Przekazywała m.in. zachodnim mediom informacje o sytuacji politycznej w Polsce, pomagała przebywającym na Zachodzie działaczom „Solidarności”. Współorganizowała i uczestniczyła w transportach humanitarnych do kraju, a także pomagała przy organizacji stoisk wydawnictw drugiego obiegu na Międzynarodowych Targach Książki we Frankfurcie. Z upoważnienia krakowskiego oddziału NSZZ „Solidarność” uczestniczyła w pierwszym (po 13 grudnia 1981) spotkaniu działaczy związku w Brukseli. Pełniła funkcję prezesa zarządu Polskiej Fundacji im. Roberta Schumana. W tym czasie była współorganizatorką sieci proeuropejskich organizacji pozarządowych. Wchodziła w skład Narodowej Rady Integracji Europejskiej istniejącej przy Prezesie Rady Ministrów, Grupy Refleksyjnej dla Przyszłości Unii Europejskiej przy Prezydencie RP. W 2005 objęła stanowisko dyrektora Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce. W PE VIII (aktualnej) kadencji. Objęła funkcję przewodniczącej grupy roboczej ds. jednolitego rynku cyfrowego. W Parlamencie Europejskim weszła w skład Komisji Rynku Wewnętrznego i Ochrony Konsumentów. Dołączyła również do Spinelli Group, inicjatywy działającej na rzecz federalizacji Unii Europejskiej<<.

Jednym słowem – oboje euro-parlamentarzyści niewiele się różnią. Tyle że „matczyzną” europosła jest aktualnie PiS, a europosłanki – PO. To pozwala rywalizować „szczerze i z dużym ładunkiem emocji”.

Ryszard C. użył słowa „szmalcownik”. Jego adwersarka – jeśli epitetów używa – to raczej w zamkniętym, zaufanym gronie. Ryszard C. przegrał z europejskim „salonem”, bo użył błędnego sformułowania. Adwersarka nie „wystawiała” nikogo konkretnego „salonowi” na odstrzał, natomiast czynnie „informowała” (nie ona jedna) „salon” o szczegółach zmian w polskim prawie, których ona nie akceptuje, więc też obiektywność „informacji” graniczy z „donosicielstwem”.

Należało – Ryszardzie – użyć słowa „donosiciel”, a jeśli chciało się „iść po bandzie nieelegancji” – można było użyć żargonowego słowa „kabel”, albo „ucho” (tak uczniaki określają skarżypytę” który „buduje się u pani”).

Gdybyś tak zagrał – połowa euro-parlamentarzystów wetknęłaby „końce w wodę”: wszak oni tam wszyscy „się budują” w różnych „salonowych” gangach.

 

*             *             *

Należało zakpić z „dobrze radzących” i przeprosić za „szmalcownika”, ale od razu „poprawić” na „kablowniczkę”. „Salon” świetnie zna angielski i odruchowo pojąłby to słowo jako „komunikowanie się telegraficzne” – i wtedy dopiero sama adwersarka musiałaby tłumaczyć, jak pierwsza naiwna, co takie słowo oznacza w Polsce. Słowo „szmalcownik” nie jest zaś wieloznaczne, więc i nie jest dyplomatyczne. Należał się klaps.

Ale nie ma tego złego…

Adwersarka dopiero teraz wyszła na tego, kim jest. Sytuacja wpisała ją w „szmalcownictwo”, czyli w „wystawianie” sępom salonowym konkretnego człowieka. Kiedy dopuściła do głosowania – stała się tym, kto dla własnego interesu gotów jest poświęcić „obcego kulturowo rodaka”. To na niej ciążył – niemal patriotyczny – obowiązek „wybaczenia”, nawet z szyderczą supozycją, że „mój adwersarz opacznie pojmuje historię okupacji Polski” (już się śmieję w duchu, bo to była przecież okupacja NIEMIECKA, czyli EUROPEJSKA!).

Gdyby „wybaczyła” – wyszedłby na gbura, a cała „historia” zapisałaby mu się po stronie „debet”. Jakiś czas w stołówce miałby wokół siebie pustkę. Ona zaś robiłaby za „sierotkę Rozalkę”, skrzywdzoną, ale szlachetną.

Nie wybaczyła – wyszła na mściwą jędzę, załatwiającą spory cudzymi rękami. On zaś jest teraz nieokrzesańcem, który jednak dla obrony swoich wartości gotów jest ponieść krzywdę linczu

Teraz ją masz, Ryszardzie, ale czy masz „cojones”?