Coli-Coola rządzi!

2010-06-16 06:02

 

/będę mieszał mity z rzeczywistością, ale dziś każdy manipuluje…/

 

Ktoś bardzo złośliwy, na kogo niewątpliwie rzuciłbym się z pazurami, mógłby zauważyć, że wybory prezydenckie w Polsce zmierzają do ostatecznej rozgrywki pomiędzy myśliwym chwalipiętą, co to jest posthrabim ciągle, ten-tego, mylącym się co do szczegółów Państwa, którego ma być Głową – a byłym młodocianym gwiazdorem szklanego ekranu, właścicielem jednego z bardziej popularnych kotów, z którym bywa śmiesznie, ale bywa też strasznie, jak to z tygrysem.

 

Towarzyszą im – w grupie pościgowej – kapłan w cywilu, buntownik gminny, narwany związkowiec, luzmen-bikiniarz, wiecznie niezaspokojony antykomuch, powiatowy cyborg, i paru innych „egzemplarzy”. Oczywiście, dałbym w pysk każdemu, kto będzie te bzdury powtarzał po mnie, ale przyznajmy, że takie lub podobne oceny Kandydatów – zdarzały się w tej kampanii.

 

Jak wiadomo, człowiek o zawołaniu Caligula, uchodzący za zbereźnika i szajbusa, człowiek o osobowości co najmniej złożonej, ale kierujący się znakomitym wyczuciem i trzeźwym osądem rzeczywistości – był połączeniem Janusza Korwina Mikke (żelazna logika, bezwzględność), Andrzeja Leppera (nieobliczalność, zamiłowanie do imprezek) oraz dowolnego polskiego polityka średniej klasy (pogarda dla Ludu, Wyborcy, czy jak zwał). I był niezrównanym performerem, żadna impreza zakładowa, żadna biesiada telewizyjna nie obyłaby się dziś bez niego! Człowiek miał – jak to się dziś powiada – „parcie na szkło”, niczym się nie krępował, zaś Wojewódzki mógłby przy nim co najwyżej terminować!

 

Spójrzmy choćby na pomysł podreperowania budżetu (otworzenie burdelu, gdzie za „dziewczęta” robiły żony senatorów, które i tak były najbardziej puszczalskie w Imperium), albo wyborów uzupełniających do Senatu (mianowanie zaprzyjaźnionego konia, co skwapliwie w demokratycznych procedurach zaakceptowali koledzy wałacha z ław senatorskich), na ustawiczne nacjonalizacje (czytaj: konfiskaty zasilające cesarski budżet), na jeden-za-drugim procesy polityczne, eliminujące konkurencję, na wieczne igrzyska dające Ludowi tanią rozrywkę i dostęp do „michy na krzywy ryj”.

 

Proszę państwa, ja mam od ładnych kilkunastu lat wrażenie, że żyję w Cesarstwie Rzymskim, gdzie duch Coli-Coola rządzi w najlepsze: niektóre rozwiązania z „tamtych” czasów stosowane są u nas wprost, jakby przez kopiarkę (wstawianie swoich wiernych druhów na wysokie stanowiska), inne zaś a’rebours (zamiast nacjonalizacji – prywatyzacja z niespotykaną w Rzymie pasją).

 

Najśmieszniejsze jest w historii Rzymu, że choć nader często u szczytów władzy mieliśmy tam do czynienia z Imperatorami o wątpliwym zdrowiu psychicznym (np. Neron) oraz z klikami oraz koteriami polityczno-biznesowymi wciąż podsuwającymi Cezarom jakieś papiery do podpisu – imperium to wytrzymało jeszcze w dość dobrej kondycji kilkaset lat, wciąż rozszerzając swoje wpływy, nie bacząc na to, że nawa rządząca przeistaczała się w związek szalbierzy z pomyleńcami.

 

Nie chcę być nazbyt surowy i dosłowny, ale w jakimś sensie owo doświadczenie ludzkości dobrze wróży współczesnej Polsce. Byleśmy tylko przetrwali, byle nas samych nie sprywatyzowano, byle naszym paniom nie kazano pracować na „nocną zmianę” dla podratowania budżetu, byle nasze stajnie, obory, psiarnie, chlewnie i kurniki pozostały najwłaściwszym miejscem dla rogacizny, drobiu i wszelkiej innej hodowli.

 

A nasze głosy obywatelskie?

 

Co tam, i tak przyjdzie nam tylko przyklepać to, co Coli-Coola nam przedstawi do pokwitowania!

Kontakty

Publications

Coli-Coola rządzi!

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz