Co nas czeka poza polityką (dotrwaj do drugiej części notki)

2019-02-23 15:00

 

Uwierzyć w to coraz trudniej, ale – zapewniam, młodzieży – istnieje świat dający sobie radę bez różnych takich „zjednoczonych”: niestety, tam akurat panuje bardziej chwast niż ewangelia.

Estymacja, aproksymacja, predykcja – to są te trzy słowa, których Czytelnik powinien się pilnować, kiedy przystępuje do lektury poniższego. Chyba że chce się pogubić między chwastem. Przytaczam definicje „z ręki”, bo nie chce mi się szperać w podręcznikach:

  1. Estymacja – to sztuka poszukiwania ładu (prawidłowości) pośród „dowodów rzeczowych”. Na przykład obserwujemy jakąś konkretną okoliczność (niech to będzie temperatura powietrza) i widzimy, że choć termometr wciąż skacze w górę i w dół, z godziny na godzinę oraz z dnia na dzień, do tego w zależności od położenia na mapie, itd. – to ostatecznie mamy do czynienia z „sinusoidą” w cyklu rocznym, czyli wiosną rośnie do lata, a jesienią maleje do zimy, po czym następują powtórzenia, i tak co rok. Najczęściej estymacja kończy się przypisaniem do zebranych danych jakiegoś wzoru matematycznego, a dla humanistów – wykresu;
  2. Aproksymacja (a może ekstrapolacja) – to ryzykowna zabawa estymacyjna, która polega na tym, że to co rzeczywiste, konkretne i opisane wzorem matematycznym (wykresem) – przenosi się na to, co dopiero nastąpi. Ryzyko jest łatwo opisać: jeśli przez pół roku, wiosna i latem, zbieraliśmy dane o temperaturze powietrza, to wyszło nam, że temperatura wciąż rośnie i łatwo jest wpaść w pułapkę przewidując, że jesienią i zimą też będzie rosnąć. A tu niespodzianka, planeta zmienia położenie wedle Słońca i temperatury zaczynają spadać. Trzeba będzie zatem zbierać dane o temperaturze nastepne pół roku, by zauważyć, że po 12 miesiącach „narysowała” się nam owa sinusoida;
  3. Predykcja – to sztuka wróżenia zarówno z doświadczeń, jak też z okoliczności-sił, które mogą mieć wpływ na dalsze, przyszłe doświadczenia. Jeśli zatem rolnik doświadczał przez 10 lat sinusoidy, a następnie przeczytał książkę o astronomii i rozumie, dlaczego temperatury oscylują wokół sinusoidy – będzie przekonany, granicząc z pewnością, że w jego kraju już na zawsze wiosną odżywa zieleń, która jesienią zaczyna ustępować przed ochłodzeniami, a to wpływa na jego decyzje dotyczące kalendarza prac, czynienia zapasów, selekcji roślin (jakości nasion, doboru gatunków) i zwierząt (w zależności od możliwości zabezpieczenia paszy), itd., itp.;

Mam nadzieję, że mniej-więcej wiadomo Czytelnikowi, dlaczego tysiące rozmaitych badaczy i obliczeniowców oraz zwykłych zaiwania czy musi wciąż pilnie podglądać rzeczywistość, aby w sklepach nic się przez cały rok nie zmieniało, aby półki wciąż uginały się pod podobnym towarem spożywczym, jakby w ogóle Ziemia nie kręciła się wokół Słońca, jakby nie było rocznej sinusoidy.

Oczywiście, podałem dalece uproszczony model wegetacji, świat jest tysiąc razy bardziej skomplikowany, a jeśli mam być całkiem szczery – to nadal sądzę, że Człowiek wie tyle o wegetacji, ile mrówka o oprogramowaniu komputera.

 

*             *             *

Kto jeszcze się nie domyślił, to tłumaczę: mój bazowy, pierwotny zawód – to ekonomista matematyczny, ekonometryk, czyli taki ktoś, kto myśli że umie budować zmatematyzowane modele gospodarki na podstawie doświadczenia zaklętego w statystykach oraz mądrości życiowo-historycznej wynikającej z odczytywania podpowierzchniowych mechanizmów przyrodniczych, społecznych, kulturowych. Napuszę się jeszcze bardziej: zrobiłem wiele, by uważać się za teoretyka ekonomii, a z czasem – filozofa tejże, czyli kogoś, kto odnajduje paradygmaty gospodarcze: tak jak filozof biologii odnajduje paradygmaty wzrostu roślin i zwierząt itp. – tak filozof ekonomii odnajduje praprzyczyny sukcesów i niepowodzeń w rolnictwie, przemyśle  i innych sposobach jednostkowego i zbiorowego zaspokajania Człowieka-Ludzkości.

 

*             *             *

Odkryłem coś, czego nie odkryli inni, a przynajmniej nie tak opisali jak ja opisuję. Mowa o historyczno-gospodarczym meta-mechanizmie, który wytycza ludzką naszą ścieżkę między takie punkty:

  1. Gospodarka autarkiczna, złożona z samowystarczalnych Gospodarstw, które jako „summa” skutecznie zaspokajają potrzeby własne (gospodarstw) i społeczne (regionu, kraju, kontynentu), jeśli są skupione na odtworzeniu i cierpliwym, rzemieślniczym rozroście areału upraw, stada hodowlanego, budynków gospodarczych i mieszkalnych, narzędzi, recept jadłodaniowo-przetwórczych, odzieżowych, budowlano-infrastrukturalnych, itd., itp.;
  2. Gospodarka zysku, w której wygasają Gospodarstwa, a królują Przedsiębiorstwa, nastawione na zysk, a to skłania człowieka do umasowienia, utaśmowienia wytwarzania: zamiast rzemiosła pojawia się produkcja, nie wystarczy współ-komponować się z Naturą, trzeba ją kształtować wedle własnych pomysłów (tzw. moment idealny pracy), a kondycję gospodarczą (jednostki i zbiorowości) wyznaczają nadwyżki finansowe (mały koszt, duża sprzedaż);
  3. Gospodarka Projektali, w której nastawione na zysk Przedsiębiorstwa okazują się anachroniczne, a siły żywotne człowieka skupiają się na przedsięwzięciach „efektu docelowego”: redagujemy sobie jakiś wycinek rzeczywistości i podejmujemy działania gospodarskie, przemysłowe i usługowe w dziedzinie społecznej, kulturowej, naukowej, edukacyjnej, artystycznej, politycznej, aby powstała „sztuczna” (syntetyczna) rzeczywistość, tak jakbyśmy świadomie bawili się w pomocników Opatrzności, zmieniali świat „pod siebie”;

I oto sedno mojego odkrycia: rzeczywistość Gospodarstw nieuchronnie, ale płynnie przechodzi w rzeczywistość Przedsiębiorstw, kiedy tysiące codziennych spraw przestaje wiązać nas z rolnictwem, skupiać naszą uwagę na uprawach i hodowlach – a przenosi nas ku towarowemu wytwarzaniu zarówno żywności, odzieży, gadżetów osobistych, wyposażenia mieszkań i pomieszczeń biurowo-produkcyjnych, infrastruktury. Ta zaś rzeczywistość Przedsiębiorstw ustąpi (patrz: predykcja) rzeczywistości projektami: jeśli WCZORAJ mówiło się „służę w gospodarstwie dziedziców Konarzewskich von Mostke”, DZIŚ jeszcze większość ludzi mówi „pracuję w fabryce samochodów” marki Boney – to przysłowiowe, symboliczne JUTRO stać będzie pod znakiem oświadczenia „nasze środowisko zajęte jest motoryzacyjno-transportowym modelem CX96VpL21”, pod który nagięto zespolone działania różnych fabryk, pracowni, laboratoriów, marketingu, federacji sportowych.

Co to wszystko oznacza?

 Przestaliśmy już niemal – jako społeczność ludzka – gospodarować (na swoim czy u kogoś) lub działać rzemieślniczo-kupiecko w otulinie Gospodarstw, teraz zanurzeni jesteśmy w produkcji Przedsiębiorstw i w urzędach, organizacjach, szkołach, placówkach kultury, bankach, formacjach-służbach wspierających przemysł. Żyjemy pośród zmierzchu „gospodarki dla zysku” a żyjemy w przedświcie „gospodarki konceptów”, w której ani „dobrostan” Gospodarstw, ani „zysk” Przedsiębiorstw nie będą już znaczyć tyle, ile będzie znaczyć „cel-zamysł” Projektalu.

W takiej rzeczywistości, którą mylnie (ale celowo) nazywa się „gospodarką opartą na wiedzy”, liczą się nie tyle kwalifikacje, umiejętności, predyspozycje pojmowane tradycyjnie (wyuczone i doskonalone, podrasowywane w „przemysłowo” zorganizowanym procesie produkcji absolwentów) – ile KOMPETENCJE, czyli politycznie ugrane, nadane, certyfikowane prawa do operowania jakąś częścią dobra wspólnego dla realizacji zaprojektowanych celów-zadań.

 

*             *             *

W świecie Gospodarstw najważniejszym człowiekiem był Gospodarz biorący na siebie odpowiedzialność za Dobrostan (i za tych którzy z niego korzystali), a wtórował mu Rzemieślnik, dostarczający Gospodarstwu tego, co uzbrajało je w dodatkowe sprawności gospodarskie.

W świecie Przedsiębiorstw najważniejszym człowiekiem jest Przedsiębiorca, mający zdolność takiego „montażu” czynników biznesu, by dawały jak najlepszy Zysk, a wtóruje mu Menedżer, dostarczający prestidigitatorskich rozwiązań podnoszących sprawność-efektywność produkcji.

W nadchodzącym świecie Projektali najważniejszym człowiekiem będzie Autorytet-Mistrz-Przywódca, który potrafi doświadczenia fenomenów Gospodarstw i Przedsiębiorstw przeistoczyć w Zamysły dalekosiężne czasowo o szerokim oddziaływaniu społecznym, a wtórować mu będzie Decydent (i jego pośledniejsza forma, Nomenklaturszczyk), umiejący przełożyć Zamysły na efektywne Projekty.

Każdy z tych trzech światów generuje inny społeczny System-Ustrój, a w jego ramach formatuje nie tylko podmioty „biznesowe”, ale też osobliwe, właściwe dla „swoich czasów” placówki oświatowe, artystyczne, naukowe, sportowe, rekreacyjne, socjalne, itd., itp. Osobliwe dla każdej z tych formacji systemowo-ustrojowych są też „gadgety” codziennego użytku, zarówno te osobiste, jak też te „domowe”. Warto o tym pamiętać, zwłaszcza w takim kontekście, że to nie one stanowią istotę procesu społecznego-gospodarczego, ale to one kształtują codzienna wyobraźnię masową.

Jaśniej się tego chyba nie da opisać.

Pierwszym znanym Projektalem był „Projekt Manhattan” powierzony Robertowi Oppenheimerowi: setki przedsiębiorstw amerykańskich i tyluż naukowców zebrano w jedno „combo” by opracować nowy, wydajny wehikuł energetyczny, a jego pierwszym efektem była tzw. bomba atomowa (nikt w tym miejscu nie pamięta o elektrowniach). Innym Projektalem, dużo poważniejszym co do skali, była niegdyś Stacja Kosmiczna Mir, a teraz jest nim np. NASA.

Kraje znane obecnie jako „nowoczesne” (cywilizowane) już wyhodowały po kilkadziesiąt średnich, dużych lub wielkich Projektali, największy z nich to chyba Nowy Jedwabny Szlak (One Belt, One Road), czyli miriada ośrodków postępu technologicznego wielkości Rzeszowa nanizana na sieć dróg, kolei, linii energetycznych, lotniczych, światłowodowych, morskich, rurociągów-gazociągów, itd., itp. (Polska jak zwykle sądzi, podobnie jak inne zacofane krajątka, że chodzi o owe sieci-linie, a nie o „rzeszowskie paciorki”).

Cechy projektami noszą (nosiły) koreańskie Czebole czy japońskie Keiretsu.

Ciekawostka: PRL-owskie Zjednoczenia również były Projektalami, podobnie jak osławione rosyjskie Grupy Finansowo-Przemysłowe, tyle że tam (wtedy) nikt nie miał wystarczającej wyobraźni decydencko-nomenklaturowej.

Projektalem jest – znów ciekawostka – Formuła 1 czy Kulczyk Holding, o ich „projektalowości” świadczy zaangażowanie dziesiątek przedsiębiorstw w „modele i przedsięwzięcia” na zasadach budżetowych a nie komercyjnych.

 

*             *             *

Dwa łyki polityki

Od lat twierdzę, że Biała Północ (Rosja, Europa, Ameryka) – to bankruci (w ujęciu cywilizacyjno-globalno-historycznym). Bankrutują każde po swojemu, ale mają cechę wspólną: ich Projektale są przesadnie upolitycznione (ZSRR-Rosja, USA) albo przesadnie ubudżetowione (wszystkie trzy przestrzenie, ale Europa jest najbardziej wpisana w biurokratyzm procedur).

Europa Środkowa, urzeczona zrazu fenomenem ZSRR, a teraz europejskim czy amerykańskim – ma szansę uciec spod dziejowego topora, ale w tym celu trzeba „zapomnieć” o tym fatalnym trój-bankrucie, wgryźć się w jego trzewia i zabrać ile się da – po czym zbudować nowe Projektale (pojedynczy kraj nie zawsze udźwignie taki temat)

Paradoksalnie, będąc socjalistą i politycznie nieprzyjacielem polskiej formacji parafialno-patriotycznej – doceniam wyobraźnię Jarosława Kaczyńskiego, który – choć przecież nie czyta moich blogerskich notek i aplikacji „unijnych”, wykazuje duże zrozumienie „w temacie” Projektali.

Kiedy krytykuję – niekiedy w ostrych słowach – autorytaryzm tej formacji – to doceniam zarazem jej instynkt cywilizacyjny (nie ma go – tak jak to widzę – NIKT w obecnym rządzie).

Niby wszyscy dziś są „lewicowi”, zarówno „kaczyści”, jak też „kodo-platformiści”, ludowcy (najmniej akurat „razemści”, „biedroniści”, „czarzaści”, „barbaryści”) – ale żadna z formacji, żadne ugrupowanie nie trafia w sedno z analizą procesów społeczno-cywilizacyjno-gospodarczych. Otóż Projektale nie powstaną w próżni, tylko karmią się Gospodarstwami i Przedsiębiorstwami. Te zaś w Polsce są jedynie karmą przyszłych Projektali zagranicznych, dlatego Polska (Europa Środkowa) pełna jest wykluczeń: kto nie ma zakotwiczenia w jakimkolwiek Przediębiorstwie-Gospodarstwie – nijak nie znajdzie miejsca w przestrzeni Projektali.

Kaczyści i podskakiewicze lewicowi zachowują się jak XIX-wieczni związkowcy: wkładają kij w szprychy mega-Przedsiębiorstw. Kodo-platformiści ćwiczą od dwóch pokoleń Pentagram (mega-polityka, mega-biznes, mega-służby, mega-gangi, mega-media). Ale Jarosław Kaczyński nie jest „kaczystą”: daje „socjal” wszystkim zagrożonym wykluczeniami (czyniąc innych „lewicujących” bezbronnymi i zaskoczonymi”, ale ciśnie Rząd w kierunku Projektali. NIKT INNY TEGO NIE (Z)ROBI.

Jak się rzekło nieco powyżej – Projektale zagospodarują wyłącznie tych, którzy funkcjonują w Przedsiębiorstwach-Gospodarstwach. Ale poza nimi jest w Polsce kilka milionów. Skazanych przez roz-egzaltowaną Europę na śmierć z braku dostępu do normalnego życia (coś jednak w tym teutońskim spadku Waltera Hallsteina jest, nieprawdaż?).

Można się z tym pogodzić i – w roli Homo-Sacer (mieszczańskiego żywiołu zdolnego do samo-zniewolenia byle tylko „przysługiwały” kęsy dostatku) – służyć beznadziejnym procesom bankructwa Białej Północy – ale też można zaaranżować kilkadziesiąt poważnych środkowo-europejskich Projektali (np. podczepionych pod giga-Projektal chiński) i ten odrzucony przez Transformację żywioł (he-he, kapitał ludzki) przebudować w korpus o mocy potężniejszej niż summa wszystkich czeboli i keiretsu.

Ale trzeba mieć wyobraźnię.

Kaczyński ją ma, w odróżnieniu od innych graczy. Tyle że woli podpinać się pod Projektale amerykańskie, które utoną w globalnej wojnie prowadzonej przez USA na naszych oczach. Ja bym „zmienił orientację” Kaczyńskiego, i wtedy – ktokolwiek będzie jego „spadkobiercą” – wyprowadził Polskę z topieli, jakiej doświadczamy od czasu „odzyskania Niepodległości”.

A ci wszyscy, którzy się jednoczą koniunkturalnie, byle tylko „odkaczyzować” Polskę – to są małysze, niezdolne do jakiejś ogólniejszej refleksji. Co widać w ich zamysłach ogłaszanych średnio raz na tydzień.

Przypomnę: jestem socjalistą, politycznym przeciwnikiem formacji „kaczystowskiej”. W życiu mnie jednak nikt nie namówi, bym obalał ów „kaczyzm”,  zwłaszcza w takim towarzystwie, choć mam z nim swoje porachunki (Dr Mateusz Piskorski), ale moja krytyka – mam nadzieję – jest konstruktywna i brzmi: „dobrze pan, panie Prezes, kombinujesz, tylko stoisz tyłem do bramki”.

A teraz idę oglądać narciarskie skoki i pisać aplikacje budżetowe: jakieś tam Projektaliki trzeba wymyślać, nieprawdaż…?