Co możnaby polubić

2017-12-15 09:22

 

Podstawowa linia podziałów polskich przebiega między apologetami Transformacji i tymi, którzy uważają to przedsięwzięcie za zmorę polską.

Spróbuję wyłożyć swoje zdanie, ale – panie Paździochu – nie będzie łatwo, bo są rzeczy na świecie, które przyśnić strach – a trzeba.

 

*             *             *

Transformacja (czasem dodaje się: ustrojowa) – dokonała się podobno jako reakcja na powszechne społeczne pragnienie wyrażające się między innymi poprzez:

1.       Odrzucenie „komunizmu” i geopolitycznej przynależności do obozu firmowanego przez ZSRR;

2.       Pragnienie przyłączenia się do odwiecznie naszej przestrzeni europejskiej-zachodniej;

3.       Umiłowanie przez Polaków Demokracji, Wolności, Rynku, Przedsiębiorczości;

4.       Ponad wszystko – polskie pragnienie podmiotowości obywatelskiej, publicznej;

5.       Odraza powszechna wobec siermięgi konsumpcyjnej i organizacyjnej, pociąg do nowoczesności;

Pozwolę sobie zauważyć, że – jeśli tak opisane pragnienie społeczne jest odczytane poprawnie – to Transformacja nie zaspokoiła polskich ambicji, a właściwie cofnęła Polskę do czasów sprzed odzyskania Niepodległości.

Poniżej – krótkie akapity na ten temat

KOMUNIZM

Formacja ideowa-społeczna-polityczna nazwana „komunizmem” (od słowa „wspólnota-wspólnotowość”) – to przestrzeń „zrzeszenia zrzeszeń wolnych wytwórców”, czyli powszechnej, wszechobecnej samorządności obywatelskiej i takiejż kolektywnej przedsiębiorczości, opartej na wzajemnictwie, samoorganizacji, samopomocy, samodoskonalenia z nastawieniem na wszechstronny rozwój człowieka pośród przyjaznych mu instytucji społecznych kontrolowanych-autoryzowanych przez wspólnoty samorządne. Pod naporem dojrzałych inicjatyw obywatelskich obumiera Państwo (scentralizowane hierarchie urzędów, organów, służb i legislacji), a realną władzę społeczną sprawują – bez zadęcia i „władzy dla władzy” – samorządy.

Komunizmu nie było nigdzie na świecie (nawet Kraj Rad był swoim przeciwieństwem, nie mówiąc o „dżucze” czy „dżamahiriji”. W to miejsce instalowały się rozmaite totalitaryzmy, praktykujące mimikrę, ale wszystkie nastawione na umacnianie Państwa kosztem podmiotowości obywatelskiej, kosztem społecznego samostanowienia.

Było za to wielu komunistów, z których jedni rozumieli fenomen komunizmu, inni nie. Gdyby się ktoś uparł, to takie fenomeny jak dyktatura proletariatu, bolszewizm, stalinizm – możnaby uznać za „przejściowe okresy wdrożenia” komunizmu. Możnaby, gdyby akurat te fenomeny nie przeczyły wprost komunizmowi i nie oddalały nas o komunizmu.

W to miejsce – równolegle z komunizmem – wymyślono socjalizm-ludowość, którego praktyki polskie są (były) rzeczywistym postępem: spółdzielczość mieszkaniowa (ta bez kontrolującej i przechwytującej ją biurokracji), kasy chorych, towarzystwa ubezpieczeń wzajemnych, spółdzielczość pracy, spółdzielczość rolnicza, kooperatywy spożywcze i usługowe, towarzystwa samokształceniowe, mikrokredyty, kasy zapomogowe, ogrody działkowe i jordanowskie, publiczne składki na elementy infrastruktury-urbanizacji (wodociągi, elektryczność, ciepłownictwo, drogi, telefonia, itp.).

Socjalizm – to rady-kolektywy wypierające jednoosobową (sitwową) własność i zarząd w biznesie, sprawach publicznych, administracji, twórczości artystycznej-naukowej, działalności pozarządowej. To pochwała różnorodności i swobody myślenia, działania. To rzeczywista demokracja i kraina swobód oraz humanitaryzm w stosunkach społecznych. Walcząc z widmem nieistniejącego komunizmu – skutecznie zniesmaczono ludziom socjalizm i pozbawiono nas jego rzeczywistych, przyjaznych ludzkości osiągnięć.

Nie tak myślała nawet Solidarność, obalająca „komunizm”: koncept Samorządnej Rzeczpospolitej jest socjalistyczny, zresztą nie jest też antykomunistyczny. Natomiast Solidarność odrzucała „dożywotni” sojusz z ZSRR, czyli totalitarne niszczenie tradycji socjalistyczno-ludowej.

ZACHÓD

Polska od zawsze była „oswojona” Zachodem, pojmowanym zrazu jako przestrzeń włosko-francusko-niemiecko-brytyjska, a z czasem też amerykańska i dalekowschodnia (tzw. tygrysy gospodarcze). Oswojenie w sferze aksjologii – to wpisywanie obcych wartości (lub wyobrażeń o nich) wysoko we własną hierarchię i kulturę, kosztem wartości rodzimych. Oswojenie w sferze gospodarczej – to gotowość do wyprzedaży za bezcen własnych owoców pracy, aby pozyskać obce produkty i instalacje (techniczne, społeczne), nawet przepłacając za nie.

Jednocześnie Zachód – od czasów rzymskiego Limesu – traktował Polskę (Europę Środkową, Rosję) jako Barbarię, świat prymitywny, siermiężny, obcy, biedny, niebezpieczny. Potem żywioł niemiecki – który sam z siebie wygenerował nie-helleńską, teutońską demokrację (zamiast Symmachii różnorodnych „polis” – Reich, czyli związek-związków rozmaitych podmiotów ziemskich, miejskich, wyznaniowych, obierający Kaisera) – otóż ten żywioł sam, własnymi siłami  „opuścił” Barbarię, a z czasem przejął i tradycję Imperium Romanum, i wodze kierownicze współczesnej Europy.

Nie ma co szukać winnych tego, że przebogatą kulturę rosyjską-słowiańską czy chińską albo arabską czy indyjską – powszechnie uważa się za barbarzyńską, z rzadkimi wyjątkami ludzi wykształconych-zorientowanych-urzeczonych. A stało się, że – odrzuciwszy z oburzeniem autorytaryzm wszelki (zdarzający się każdemu, nawet Hellenom czy Niemcom) – przypisaliśmy go niemal wyłącznie, a na pewno symbolicznie „barbarzyńskim ruskim” i jako taki odrzuciliśmy, przy okazji odrzucając samych Ruskich.

Europejskość i zachodniość, którą w to miejsce przyswajamy – okazała się pełna pułapek, które sygnalizowało wielu myślicieli ekonomicznych i filozofów, ale że pośród krytyków zachodniości (ekonomiczno-społecznej) był również Marks – uznaliśmy tę krytykę jako „komunistyczną” i przestaliśmy się w nią wczytywać.

Ze skutkiem wiadomym: wraz z „europejskością” i „amerykańskością” Polskę nawiedziła po 1989 plaga nieszczęść dotąd nieznanych powojennym Polakom: bezrobocie, bezdomność, nędza, liczne wykluczenia, „dziewiętnastowieczny” dziki kapitalizm, rwactwo, pułapki szalbierzy gospodarczych, ucisk, wojny plemienne, patologie używkowe, doktrynalne rujnowanie wszystkiego co uspołecznione.

Okazało się poniewczasie, że ten Zachód, którym raczyliśmy się oswoić – w rzeczywistości składał się z legend, mitów, wyobrażeń.

A do tego ten Zachód potraktował nas jako gospodarczą, polityczną, militarną kolonię.

DOSTATEK, RYNEK, DEMOKRACJA, WOLNOŚĆ-SWOBODY, PRZEDSIĘBIORCZOŚĆ

Polacy zadziwiająco łatwo dają się nabierać na takie oto „hasło domyślne”, wedle którego po obaleniu ciemiężcy wszyscy będą żyć tak jak obaleni, czyli „powyżej średniej”. To jest oczywista nierealność, ale nie przeszkadza ona związkom zawodowym czy apologetom Rynku opowiadać tych bzdur. Nie przeszkadza też wielu „szarym ludziom” w tym, by w to uwierzyć mimo oczywistych faktów przeczących.

Nie ulega wątpliwości, że – wyzwoliwszy się spod autorytaryzmu „radzieckiego”, że oddawszy się z entuzjazmem Zachodowi – zyskaliśmy jako ludzie i jako społeczeństwo wiele. Bogactwo towarów i usług, swobodę podróżowania, jeszcze większą swobodę wypowiadania się i samo-organizowania.

Przypomnę-przepiszę jednak jeden z powyższych akapitów, bo ten cały dostatek umieścić we właściwym kontekście: Polskę nawiedziła po 1989 plaga nieszczęść dotąd nieznanych powojennym Polakom: bezrobocie, bezdomność, nędza, liczne wykluczenia, „dziewiętnastowieczny” dziki kapitalizm, rwactwo, pułapki szalbierzy gospodarczych, ucisk, wojny plemienne, patologie używkowe, doktrynalne rujnowanie wszystkiego co uspołecznione. A do tego ten Zachód potraktował nas jako gospodarczą, polityczną, militarną kolonię.

Bo bardzo szybko okazało się, że Polska przepołowia się, wyrasta w jej łonie „szklana przegroda”. Beneficjenci Transformacji żyją rzeczywiście „ponadprzeciętnie” – ale większość Polaków żyje gorzej niż „za komuny”. Mamy do czynienia nie tylko z powtarzającymi się poważnymi protestami przeciw Transformacji (symbolicznie: Tymiński, Lepper, Kukiz), ale też z kilkumilionową emigracja zarobkową oraz z tzw. trash-society (społeczeństwo śmieciowe), czyli z warstwą nieodwracalnie odrzuconą przez „zły los” poza jakokolwiek margines, która nie protestuje, nie walczy, nie ma nic do powiedzenia, nawet sobie samej.

Wszystko to jest świadomie, z rozmysłem i wyrachowaniem, wspierane przez Państwo, jego legislacje, jego elity-establishment, jego Decydenturę i Nomenklaturę, no, i oczywiście przez beneficjentów Transformacji oraz tych, którym wydaje się, że są beneficjentami albo liczą na awans materialny-społeczny.

Potrzebna jest tu uwaga profesjonalna, ekonomiczna: zachłystujemy się statystykami, wskaźnikami, tabelami, słupkami, indeksami, wykresami, parametrami – wypierając z tych statystyk to co oczywiste: pokaźna, coraz pokaźniejsza część niewątpliwych sukcesów gospodarczych jest osiągnięta W POLSCE, ALE NIE DLA POLSKI: to są osiągnięcia zagranicznych przedsiębiorców, czasem łupieżców-rwaczy, wywożone za granicę. Mowa o drenowaniu Polski nie jest tu bezpodstawna. Dlaczego zatem statystyki nie rozróżniają tego co „w Polsce dla dobra Polski” id tego co „w Polsce dla zagranicy”?

OBYWATELSKA PODMIOTOWOŚĆ PUBLICZNA

Jest prawdą, że podmiotowość obywatelska zaczyna się tam, gdzie na godnym poziomie zabezpieczony jest byt materialny, symbolicznie: dom, posiłek, koszula, podróż, gazeta. Jeśli występuje gdzieś niedostatek tych podstaw życia obywatelskiego – obowiązkiem solidarnym społeczeństwa (jego administracji-państwa) jest owo godne minimum przywrócić.

Tymczasem w Polsce nikt, dosłownie nikt z tzw. władz (centralnych i lokalnych) nie myśli tymi kategoriami! To stąd rośnie polskie trash-society!

No, i mamy efekt: lawinowo rosną trzy niekorzystne zjawiska. Te mechanizmy to lemingizacja postaw, areburyzacja obywatelstwa, autystyzacja zachowań.

1.       Słowo „leming” zrobiło w Polsce ostatnio karierę jako symbol „bezwolnego entuzjazmu” dla poczynań Władzy, która traktuje lud jak „karmę” w taniej jadłodajni i zarazem jak kocie łby nadające się do brukowania drogi karier. Przywołując mit o suicydalnych postawach lemingów trafiamy w sedno: lemingi zastępują, niczym proteza, klasę średnią, czyli przedsiębiorczość biznesową, społecznikowską, artystyczną.

2.       Obywatelstwo – to w powszechnym odczuciu zdolność do podmiotowego pełnienia roli suwerena politycznego poprzez mechanizmy samorządnościowe. W moim przekonaniu warunkiem takiego obywatelstwa jest rozeznanie (wystarczające) w sprawach publicznych i gotowość (bezwarunkowa) do czynienia ich lepszymi. Obywatel a’rebours – to obywatel rejestrowy, który zamienił powyższe na prostą, ale obezwładniającą formułę „informuj, płać, głosuj, pokornie słuchaj”.

3.       Autyzm to taka choroba, która jest bliska pojęciu „emigracji wewnętrznej”: osobnik nią dotknięty krańcowo ogranicza swoje kontakty z otoczeniem, zamyka się w czymś, co być może jest jego własnym światem, a być może pustką rozpaczliwą. Przez to wyhamowuje swój rozwój intelektualny i duchowy. Jego biologiczność nie przekłada się na jego role społeczne, których właściwie nie pełni. Autystyk społeczny zdolny jest jedynie do spazmów i wybuchów, a nie do racjonalnych zachowań.

Człowiek i mikro-wspólnota, naznaczona lemingizacją, areburyzacją i autyzmem społecznym – to nic innego, jak żywioł totalnie wykluczony, zamieniony w masę nierozpoznawalnych, anonimowych „bylektosiów”, mogących funkcjonować wyłącznie jako „ławica” reagująca odruchowo na bodźce zewnętrzne, których nie pojmuje, obawia się, nie potrafi przewidzieć, nie kontroluje w żaden sposób.

Trash-society jest, uzyskiwanym celowo i świadomie, produktem przemian zwanych „demokratycznymi”. Tak zwani decydenci „wycenili”, że łatwiej i taniej jest zdołować tych, którzy z trudnością sobie radzą oraz malkontentów – niż zawracać sobie głowę różnorodnościami, pluralizmami, wiecznie brykającymi i wiecznie marudzącymi egzemplarzami nie dającymi się „przystosować”. Wczoraj zamieściłem notkę opisującą, jak to ukarano grzywną człowieka, któremu na zebraniu wspólnoty wrzucono do czapki drobniaki, aby poszedł do sklepu i kupił jakieś drobiazgi. Chcieli sporządzić banner, transparent czy coś podobnego, w proteście przeciw urzędnikom. Jakiś pod-urzędnik, skrycie tam będący, doniósł o „nielegalnej zbiórce publicznej”, co skończyło się wyrokiem. Kara była większa, niż suma zebranych drobniaków. Tak właśnie produkuje się trash-society, penalizując jakikolwiek odruch obywatelski.

Trash-society nie korzysta z dobrodziejstw cywilizacji, a jeśli już – to w sposób opaczny, niepożądany, często przykry dla otoczenia. Nie szuka dla siebie asocjacji lewicowych, prawicowych, konserwatywnych, żadnych innych. Nie szuka swojszczyzny jako punktu zaczepienia socjalnego. Najwyżej sobie pojazgocze w tramwaju, w przejściu, w parku. Budzi wtedy niechętne politowanie ze strachem pomieszane. Nie cieszy się życiem, a nawet nie cieszy się tym, że w ogóle żyje. Nie masz tu ani samorządności, ani Rzeczpospolitej.

Jeśli nie jesteśmy na ścieżce szybkiej kariery majątkowej, kulturowej, cywilizacyjnej, towarzyskiej – to nawet nie wiedząc o tym jesteśmy powolutku wciągani w obszar „przygraniczny” trash-society. Patrząc zatem w górę ku celom świetlistym – od czasu do czasu zerknijmy w dół, oceńmy twardość gruntu pod nogami.

POCIĄG DO NOWOCZESNOŚCI

Nowoczesność – utożsamiana z postępem – to przede wszystkim świat bez wykluczeń, w którym każdy człowiek i jego możliwości „przydają się” ogółowi. Nie ma ludzi niepotrzebnych, nie ma inicjatyw nadających się do odrzucenia a’priori”, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wyglądają śmiesznie albo groźnie.

Wykluczenie stało się w Polsce pojęciem rozpoznawalnym przez każdego, a w swoich podstawowych postaciach: widocznej nędzy, bezrobocia i bezdomności – doświadczane jest wciąż (z niewielkimi wahaniami) przez kilka milionów mieszkańców Polski.

W moim (JH) przekonaniu wykluczenie ma cztery postacie (takie uporządkowanie pozwala na trafniejsze projektowanie „walki z wykluczeniem”:

1.       Utrata możliwości samorozwoju: człowiek pozbawiony „czasu do własnej dyspozycji” (nawet jeśli jest zamożny), ale przede wszystkim człowiek, którego „na nic nie stać” ze względu na niskie i niepewne dochody – ogranicza się tylko do finansowania swoich potrzeb „dojutrkowych”, wyłączony jest z procesów kulturowych i uspołeczniających;

2.       Utrata zabezpieczenia stałych i godziwych dochodów: w rzeczywistości, w której oddzielono cywilizacyjnie wkład człowieka do puli społecznej i jego uprawnienia do czerpania z tej puli – narzędziem dystrybucji dóbr, wartości i możliwości jest dochód, przeważnie pieniężny. Utrata stabilności takiego dochodu, połączona (lub nie) z jego obniżaniem i z odcięciem od realnego „wsparcia tymczasowego” – wyklucza człowieka skutecznie na wielu płaszczyznach;

3.       Utrata Domu: człowiek cofający się (zatrzymany) w samorozwoju, niestabilny ekonomicznie – to materiał rozsadzający więzi rodzinne. Dom – to miejsce, w którym wszystko co żyje od czasów „przedludzkich” odkłada i pielęgnuje swój dorobek życiowy i ćwiczy elementarne umiejętności społeczne: jeśli pogłębiająca się niezamożność pozbawia człowieka własnego kwaterunku, a frustracje prowadzą do rozbicia rodzin – to pojawia się bezdomność;

4.       Zmiażdżenie więzi społecznych: człowiek jest fenomenem stadnym, który źle znosi zarówno formułę zniewolenia „dla ratowania kondycji” jak też formułę „wyzerowania społecznego” jeśli wirująca rzeczywistość wyrzuci go poza nawiasy (patrz: „l’uomo senza contenuto”, człowiek, który nie ma nic do powiedzenia, nawet sobie samemu: taki ktoś ani nie głosuje, ani nie uczestniczy, ani nie prosi, za to kąsa ręce wyciągnięte ku niemu szczerze lub na niby;

Te cztery punkty wyznaczają nieodwracalną – w Polsce – ścieżkę wykluczenia. Istnieje w Polsce bogaty w formy ruch charytatywno-filantropijny, skierowany ku bezdomnym, ale nie zainteresowany rzeczywistym odwróceniem procesu wykluczenia.

Taki społeczny niedowład jest zarówno generowany, jak też – osobliwie – uświęcany przez ustrój społeczno-gospodarczy zainstalowany u zarania Transformacji. Nazywam ten ustrój Orphanią, bo czyni z nas – stanowczo i konsekwentnie – „inocentes”, czyli niewiniątka, frajerów, głuptaków. Nazywam nas – objętych tym ustrojem – Trash-Society, czyli zbiorowością demutualizowanych wspólnot, w których „obowiązuje” lemingizacja postaw, areburyzacja obywatelstwa, autystyzacja zachowań.

Oczywistym skutkiem tych trzech procesów jest wtórny analfabetyzm obywatelski: postępujący brak aktywnego zainteresowania sprawami publicznymi (odnajdywanie ich wyłącznie w formule widowiska medialnego), niezdolność do podjęcia trudu „przebicia się” z własnymi pomysłami, ideami, inicjatywami, przedsięwzięciami, abdykacja z jakichkolwiek elementów społecznej kontroli poczynań „władzy”, postępująca niezdolność do ujmowania się za prawami swoimi i cudzymi, nawet jeśli te prawa są zapisane w Konstytucji i w ustawach, psycho-mentalna niezdolność do reagowania na pogarszanie się prawa (i praktyk) na tym polu.

 

*             *             *

Powiedziałem na początku – i po przytoczonych dywagacjach upieram się przy tym nadal: bilans Transformacji jest niekorzystny dla Polski i większości Polaków, a najbardziej korzystny dla sił zagranicznych, pod oswojeniem których tę Transformację w Polsce zainstalowano.

To nie oznacza marzenia o powrocie do „komuny” (PRL), natomiast niewątpliwie oznacza wyzwanie dla wszystkich, którzy czują się obywatelami oraz dla wszystkich, którzy widzą, jak liczba obywateli (ludzi świadomych rzeczywistości i gotowych ją naprawiać) – maleje.

Można uczynić nadchodzące wybory samorządowe rzeczywistym świętem Demokracji. Ale najprawdopodobniej nie jest to możliwe, jeśli nie zdejmiemy z Transformacji skorupy mitów i przekłamań.