Co kilka lat jakiś niewypał

2020-06-15 08:17

 

Opiszę sprawy, w których brałem czynny udział, ale nie ugrałem nic dla „swoich” kandydatów, bo mieli lepszych podpowiadaczy.

Na przełomie tysiącleci Janusz Piechociński, prezes mazowieckich struktur PSL i członek władz centralnych, szef Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska w Warszawie, uzyskał obszerne wyjaśnienia w sprawie ewentualnego Ruchu na Rzecz Pokrzywdzonych. Nieco później zaczęła się lepperiada, tląca się w różnych próbach politycznych od dawna. A PSL w tym czasie wojował z Lepperem, zamiast wesprzeć jego projekt. Kilka lat potem Lepper w polityce stał się nadzieją ludzi doświadczonych skutkami Transformacji. A Janusz w 2012 roku został prezesem PSL – i zamiast realizować swój własny projekt ludowej „trójpolówki” (rząd , parlament, ruch ludowy) – połaszczył się na role prominenckie w rządzie – i po niedługim czasie wszystko mu opadło. Miał moce – i je roztrwonił. Politycznie dziś jest jak wypalona żagiew.

W 2013 roku rozpoczęła się kukizonada. W gdańskiej stoczniowej sali BHP spotkało się ponad setka stowarzyszeń i podobnych przedsięwzięć, a liderem spotkania zwołanego przez dwie wiodące centrale związkowe był muzyk znany z inklinacji politycznych. Powstała Platforma Oburzonych. Kukiz dwa lata później wystartował do prezydentury i zajął mocną pozycje w polityce. Kluczowe okazały się letnie miesiące 2015: złamał wtedy wszystkie nadzieje na przełom w polskiej polityce, jego ruch posypał się na drobne frakcje, on sam stanął na czele frakcji 42 posłów, która weszła na spadkową równię pochyłą. Stał się z bojownika – kunktatorem, nie panującym nad własną inicjatywą. Dziś już jest w punkcie wyjścia, ale plecami do sukcesów. Politycznie dziś jest jak wypalona żagiew.

Półtora roku temu PPS, najstarsza i zarazem najbardziej lewicowa partia w Polsce, dokonał w swoim łonie gruntownej przebudowy: nieco starego aktywu się ostało, ale weszli liczni nowi i zapalczywi, a zarazem centrala partii przeniosła się – za nowym Przewodniczącym – do Częstochowy. Wkrótce szef partii został senatorem z listy SLD. I zafiksował się w tej roli, pomagiera projektów koncesjonowanej lewicy (w odróżnieniu od lewicy żywej, poszukującej, trzymającej się tradycji walki o lepsze jutro mas pracujących). Jako zwolennik własnej drogi i własnej tożsamości politycznej – aktywnie odradzam socjalistom „spółki” z partią, która ma na koncie rozbicie i zglajchszaltowanie PPS w okresie PRL. Nic  z tego, PPS w roku głosowań prezydenckich - politycznie dziś jest jak wypalona żagiew. „Moją” drogą poszła Unia Pracy.

I od kilku dni, kiedy jej szef został wpisany na listę kandydatów, co oznacza spektakularny sukces na dostępną miarę – trwoni ten sukces, choć jeszcze nic straconego. Jest czas debat politycznych. Ale mój koncept Trzeciego Plemienia – nie ma wzięcia, ujmując to grzecznie.

Do Janusza-ludowca i do Pawła-oburzonego pisałem długie listy analityczne, mam ich kopie. Do PPS też pisałem. Ale do Unii Pracy nie napiszę. Aż tak mi nie zależy, skoro sama Unia Pracy ma fajniejsze pomysły na sukces.

Ale skoro listy pisane wcześniej okazały się „na temat” – to może powinienem coś z tym zrobić? Dlaczego za każdym razem moja „racja” staje się fajna dopiero po „niewybuchu”? Powiem dlaczego: bo nie mam przebicia: moje słowa, gdyby je wypowiadał ktoś obdarzony „feromonem politycznym” – byłyby słyszalne i może skuteczniejsze. Ja zaś nie mam tego „przełożenia”. I nie chcę mieć, choć wielu mnie podejrzewa o nad-ambicję.

Wyjdzie – jak zawsze – na moje. Opowiem o tym szerzej po pierwszej turze. Po kolejnym niewypale. Dlaczego jednak trzeba stać się w Polsce politykiem, i to kontrowersyjnym, by w ogóle być słyszalnym?