Co dalej z Ordynacką?...

2018-11-04 15:12

 

…ponoć pyta Robert. Nawet nie sprawdzam, czy pyta, po prostu usłyszawszy pytanie – śpieszę z odpowiedzią, bo – jak to w naszym „inteligenckim” środowisku – odpowiedzi „pełnym zdaniem” i „własnymi słowami” będzie co najwyżej kilkanaście.

Kiedy powstało Stowarzyszenie – mnie przy tym nie było. Bo założyło je „moje pokolenie”, a ja w tym pokoleniu bardziej zapamiętałem się jako szef Komórki Kontroli i Instruktażu, czyli „podstawiacz nogi” geszeftom – niż jako szef Ogólnopolskiej Rady Nauk Społecznych. Gdybyż chociaż pamiętano, że „z urzędu” uczestniczyłem w przygotowywaniu papierów na „nową falę biznesową”, w postaci almaturo-podobnych przedsięwzięć takich jak Student-Service,  Alma-Art., Alma-Press, Alma-Comp! Ja siebie sam zapamiętałem „z tamtych czasów” jako człowieka  aktywnego w dziedzinie turystyki (tramping) i kultury (kluby, przeglądy piosenki), który przede wszystkim i ponad wszystko realizował swoje pasje poznawcze w dziedzinie ekonomii, socjologii, historii, nauk politycznych, filozofii – jako zwycięzca niejednego konkursu referatów, jakie towarzyszyły seminariom-konferencjom SKN. Z „back-ground-em” ekonometrycznym i „z niedokończoną przeszłością” w WAT (elektronika, fizyka techniczna).

Mam temperament społecznika-aktywisty, bezinteresownego politycznie (nie pozycjonowałem się wedle stołków). Przyzwyczaiłem „bliskich i dalszych” aktywistów, że nie chcę niczym rządzić (nawet jako przewodniczący czy kierownikujący) – co mnie automatycznie degradowało do roli ZSP-owskiego podskakiewicza, a nie demiurga. Do tego różne błędy o charakterze – nazwijmy – moralnym – i stałem się „pracowitym nikim”, jakich w ZSP było tysiące, bez szans nawet na to, żeby ich ktoś docenił, bo tego zaszczytu dostąpili wyłącznie „pokorni” (chciałem dopisać „cisi”, ale to słowo zarezerwował J. Szpotański dla donosicieli i stuków).

Powróciłem do środowiska, kiedy mu zrobiono krzywdę, obwołując Grupą Trzymającą Władzę, z wyraźną pejoratywnością tego paskudnego określenia. Moja aktywność datuje się na „ostatnie dni” Skarpy, gdzie urządzałem debaty „Drugie dno”. Z czasem zostałem – na skutek zbiegu okoliczności, bez większych starań – szefem ordynackiej Komisji Edukacji, gdzie dałem upust swojej przyrodzonej nad-aktywności: wraz z Komisją Kultury (Bogusław Litwiniec, Janusz Gast) umyśliłem 2-letni cykl 40 konferencji kroczących po ośrodkach akademickich, pod nazwą Forum Inteligencji Polskiej (patronat Marszałka J. Oleksego), umyśliłem też Narodowy Program Kształcenia (Ustawicznego), pismo Laboratorium, itp. Zrobiłem kupę nikomu niepotrzebnej roboty, jak zwykle.

W oczach „kierownictwa” byłem bowiem nadal tym dawnym „podskakiewiczem”, któremu „zezwalano” na różne ambitne fanaberie, ale hola-hola, Jaśku, nie przeginaj. Zorientowałem się zbyt późno, że Ordynacka – to kamaryla o zacięciu głównie polityczno-nomenklaturowym (stąd mój tekst „200 + mięso”, o dużych nomenklaturszczykach i tłumie niedocenianych „nikich”). „Przeżyłem” paskudną intrygę (Jankowice) przeciw Wiesławowi Klimczakowi (pierwszemu Przewodniczącemu Ordynackiej), potem mgnienia Przewodniczących „temporalnych” (K. Szamałek, M. Siwiec) przeżyłem Kongres prowadzony przez – uwaga – urzędującego Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji. Takich nietaktów przeżyłem kilka.

Pisałem: mają nas (inne środowiska inteligenckie) za kogoś, kim nie jesteśmy, dmuchają nasz balon złym powietrzem, w każdej chwili ktoś złośliwy przystawi do balonu szpilkę i będzie huk oraz zapach jaj nieświeżych. Napełnijmy - wzywałem - balon aktywnościami, wtedy złośliwiec po nakłuciu ukaże światu, że zasługujemy na współrządzenie Krajem.

Z nawiązką – że się samo-pochwalę – wykonywałem uchwałę „władz”, zanim ona powstała: "(...) Łączy nas przede wszystkim wspólnota życiorysów. (...) Uważamy, że tylko w dyskusjach, w wymianie poglądów i argumentów mogą krystalizować się pomysły przedsięwzięć na miarę możliwości naszego środowiska. Nasza wspólnota losów, a także potencjał wykorzystany przez większość z nas w codziennym życiu i działalności zawodowej, dają nam ciągle szansę intensyfikacji działań Stowarzyszenia”.

Kogo to obchodziło…?

Powyżej dałem w zasadzie odpowiedź na „robertowe” pytanie „co dalej z Ordynacką”. Powiem jaśniej: zamiast durnowatej statutowej instytucji „senatora” odgrzewającej nomenklaturszczykostwo – wrócić do ZSP-owskiej pracy w komisjach tematycznych. Starzejemy się, to prawda, ale za to nabieramy innych mocy, niedostepnych "nieletnim". 

Ale przede wszystkim dać czynny opór wewnętrznej pogardzie „mieszaczy” wobec szarych „ordynariuszy”. Czy ktoś zauważył, że kiedy Tata Marian ogłosił abdykację z funkcji Przewodniczącego – ja zgłosiłem (wraz z tekstem programowym) swoją kandydaturę (warunkowo, nawołując Mariana do przemyślenia decyzji na nowo)? Dziś każdy powie, że należało się zgłosić oficjalnie, itd., itp. Uważam, że zgłosiłem się prawidłowo, czyli na forum publicznym, do aktywnych uczestników, czyli wedle „demokracji kozackiej” (konstytucja benderska, 1710). Nie po to jednak czekał w blokach Robert, aby jakiś podskakiewicz „wmieszywał się” w robotę umyśloną przez Włodzimierza. Nawet nie zostałem zaproszony, nie miałem możliwości wykorzystania formuły kongresowej. Chyba nie myślicie, że obce mi są gry statutowo-formalne? Zapamiętajcie, Szanowni, że ja-podskakiewicz, nie robiłem w tej sprawie rabanu.

Robert jako szambelan "korpusu senatorów" (he-he) dał się wpakować na śliską poręcz z dokręconą piłą zębatą - i zjechał z należytym entuzjazmem, jego marka jako – kiedyś – ojca wyborczego sukcesu „legitymacji nr 1”, zdechła wraz z „sukcesem” w postaci Jaruzelskiej i paru powiatowych odszczepieńców czniających zalecenia SLD co do koalicji.

Ani jeden raz nie odezwał się mój telefon czy mejl, z zapytaniem „Jaśku, powiedz co myślisz”. A myślałem... Nie, nie wyobrażam sobie, że jestem kimś aż tak „potrzebnym”. Ale taki brak kontaktu z kimś, kto zęby zjadł na aktywności społecznikowskiej (nie mylić z pozycjonowaniem), gdy tymczasem „ścisłe grono” jak zwykle odbywało pozastatutowe gry i gusła – świadczy o tym, „co dalej z Ordynacką”.

W czasach nagonki linczującej Ordynacką szefostwo czniało moją ofertę (napełniajmy balon pożytecznymi efektami ponadczasowymi). Potem nie uznało za stosowne, żeby uszanować moje zgłoszenie do pracy (PRACY) w kierownictwie statutowym. To co, mam sie dopominać?

No, to mówię: nie mam żadnej podpowiedzi dla obecnego kierownictwa Ordynackiej, nawet jeśli uwzględnić, że mam w nim samych przyjaciół (pozdrawiam): nadal aktualne jest dawne wrażenie, że realny ośrodek sprawczy Ordynackiej z trudem mieści się w granicach statutowych.

Więcej: po wieloletnich wahaniach (pamiętam, pamiętam, Krzysztofie), czy bliżej nam do PO czy do SLD – postawiliśmy na SLD (właściwie zostaliśmy postawieni). Z przekonania, czy "dlatego że..."? Nie chcę dywagować na temat samego SLD (jako aktywny członek PPS jestem za „wierzgnięciem” i zrzuceniem z karku polskiej lewicy jarzma zgubnej dominacji Millerów-Czarzastych), ale sądzę, że tak doświadczone środowisko jak Ordynacka stać na to, by podjąć próbę „przeredagowania” całej 29-letniej Transformacji - i to jest dla nas temat. Ktoś wciąż marzy o think-tanku...

Transformacja pokazała wszystko, co najgorsze można pokazać, ale "jakas przemożna siła" wbija nam w pamięć same sukcesy. Na szczęście, nikt rozumny jednak nie powie, nie napisze, nie zaagituje – że „jest gites”, stąd żyjemy w świecie niedomówień: zbyt dużo jest w Polsce wykluczeń, zbyt dużo jest „państw w państwie”, zbyt łatwo władzę przejęła formacja skłonna do tanich gestów wobec „ciemnego ludu” i zarazem do „antykomunistycznej” inkwizycji-opryczniny-maccartyzmu. Zbyt łatwo czołowi ordynariusze kleją się do wrogów polskiej kondycji gospodarczej i politycznej, których tak niedawno „elektorat” pogonił na margines. Zbyt łatwo zapominamy, na czym polega obywatelstwo: zaczynamy nim grać jak „szablami”, gardząc wyborcą-suwerenem.

Ordynacka – to stowarzyszenie „złogów PRL”, jak mnie – i podobnych – określa założyciel kolejnej neo-partii polskiej. Ja z PRL zapamiętałem swoją pozytywistyczną, konstruktywną działalność. Tylko taka da nam miejsce w przestrzeni publicznej. A nie koalicje coraz bardziej egzotyczne, a nie „maskotki” coraz bardziej dwuznaczne.

No, to chyba Szanowni znają moje zdanie…?

Roboczo i konkretnie – Konferencja w formule „kurułtaju”. Z obowiązkowym uczestnictwem – pożal się boże – „senatorów”, pod rygorem skreślenia z listy. Temat: ustrój Rzeczpospolitej i miejsce w nim takich środowisk jak Ordynacka.