Ci co ich zjadła Historia

2010-02-20 23:33

 

CI CO ICH ZJADŁA(?) HISTORIA

/cyrk straceńców, można powiedzieć, tyle że chodzi o Polskę/

 

Polityk nie jedno ma imię: są politycy układni, są bucowaci, są cisi i są wielcy, są drużynowi i drużynnicy, są oszołomy i pragmatycy, są luminarze i wyrobnicy. I wielu innych, bardziej lub mniej podobnych do ludzi.

Jedną z politycznych „ras” dość w Polsce popularnych (w rozumieniu: częstych) jest straceniec: taki polityk na stałe lub w chwilach emocji odkłada na bok wszelkie osobiste korzyści i własny wizerunek, stawia się równo z jakimś ideowym przedsięwzięciem i „idzie w zaparte”, choćby nie wiem co się działo. Do takich należy(ał?) Jacek Kuroń, ale nie Adam Michnik, należy(ał?) Lech Wałęsa, ale nie Tadeusz Mazowiecki, należał kardynał Wyszyński, ale nie kardynał Wojtyłła, należy Piotr Ikonowicz, ale nie Andrzej Lepper. Pary dobrane nieprzypadkowo: naturalni sojusznicy, stawiający się w sytuacji „nic do stracenia” w tym samym okresie, ale inaczej widzący swoją rolę buntowników. Pierwszy z każdej pary szedł do końca na całość, drugi – punktuje. Pierwszy gotów jest poświęcić się do utraty wszystkiego, drugi – pilnuje swojej pozycji „kaskadera” i gromadzi polityczny kapitał męczennika, choćby nie znał jeszcze celu.

Z czasem rewolucyjny zapał i niezłomność wyczerpie się u każdego, wtedy wyrasta on do pozycji pomnikowej, ale zawsze tak się składa, że w tym samym czasie ów drugi ma już pozycję, z której może decydować, komu pomnik postawić można, komu zaś pomnik postawić trzeba. W ten sposób wspólną historię zawłaszcza zawsze tylko jeden z nich, a ja nie potrafię powiedzieć, czy to o czymś świadczy.

Nie chodzi mi tu bowiem o wywyższenie jednego kosztem drugiego, nie chodzi o jakąkolwiek ocenę, nie chodzi też o celowe gafy wynikające z porównywania postaci nieporównywalnych, tym bardziej nie o umniejszenie czy odbarwienie postaci, zawsze przecież ważnych i po swojemu szlachetnych. Chodzi natomiast o tę subtelną różnicę, niedostrzegalną gołym okiem, która powoduje, że tych pierwszych zjada po latach Historia, a ci drudzy po tych samych latach są tej Historii dysponentami.

Myślę sobie, że klucz do rozpoznania tego mechanizmu leży w swoistej Racji. Kto się tej Racji odda bez reszty, ślepo i naiwnie, a jeszcze z zapałem – prędzej czy później popadnie w tarapaty, a jego robota i jego słowa, na koniec nazwisko znajdą się w słowniku spraw śmiesznych, małostkowych, infantylnych, marginalnych, w każdym razie przemijających. Ci zaś, którzy będą się starali ową Rację okiełznać, założyć jej uzdę i prowadzić według własnego zamysłu, zanim przeminą - doświadczą poczucia spełnienia, a przede wszystkim jakąś część Racji zawłaszczą na własny użytek, szczególnie na użytek porównań ze swoim alter ego. W tym zawiera się sedno Historii czytanej poprzez biografie jednostek wybitnych.

Kuroń, Wałęsa, Wyszyński, Ikonowicz – toż to postacie albo już muzealne, albo stojące u progu mauzoleum: w biografii każdego z nich mamy okres upadku polegającego na odsunięciu się od nich najbliższych druhów, a w wyjątkowych przypadkach upadek ten znieśli oni z takim objawieniem charakteru, który pozwala zaliczyć ich w Poczet Historii (pozostali muszą jeszcze na to zapracować). Michnik, Mazowiecki, Wojtyła i Lepper doświadczają natomiast doczesnych honorów i nic nie wskazuje na to, że ich droga do Pocztu jest wyboista, choć nie tylko blaski zdobiły (zdobią) ich kariery.

Chyba już czytelnik wie, o co mi chodzi. Z niewiadomych mi bliżej powodów ludzie jednakowo zasługujący na to, by ich docenić, miewają zupełnie różne doświadczenia życiowe, a również zupełnie różnie zapisują się w pamięci współczesnych. W dodatku akurat ci, którym Historia powinna wynagradzać poświęcenie się dla Racji, mniej uzyskują od życia niż ci, którzy okazywali się mniej pryncypialni i potrafili się z życiem układać.

Jednych więc życie kolebie w hamaku, innych zaś – pozostawia na wysuniętej placówce, osamotnionych, pozbawionych wojska i dobosza.