Ci co ich olsniło

2010-02-20 22:53

 

CI CO ICH OLŚNIŁO

/nauka zna przypadki olśnienia, ale o ile wiadomo, nie dotyczą one nieuków i dyletantów/

 

Lekarz nie mądrzy się przed pacjentem, tylko go leczy, a na konsylium wsłuchuje się w opinie innych, nawet słabszych lekarzy, bo widzi w tym szansę na trafniejszą diagnozę. Prawnik nie cytuje klientowi paragrafów, tylko kombinuje, jak je wykorzystać w interesie klienta. Polityk – odwrotnie.

Polityk – im bardziej „profesjonalny”, tym większą stara się udokumentować przewagę nad swoim „pacjentem”: wszak on, polityk, już tyle lat zasiada i reprezentuje, aż takie pełni ważne funkcje – że ty, drogi wyborco, posłuchaj i ucz się, jak to jest w tej tam nawie, po której ja chodzę jak po swojej, a każdy nowicjusz jest marny i zielony, choćby go cała Polska wybrała.

Polityk nie myśli w kategoriach podziału pracy, a już na pewno nie w kategoriach umowy z tzw. elektoratem. Czyli nie myśli poziomo: ty mi ufasz, a ja ci zapewniam. Myśli pionowo: ty mnie wybierz, a ja zobaczę, co da się zrobić. Polityk ustawia się przeciw elektoratowi natychmiast po tym, jak został wybrany, co w skrócie oznacza, że elektorat potraktował jak trampolinę jednorazowego użytku, po czym używa dalej, ale życia. Stabilizuje swój wysoki standard dochodowy, kolekcjonuje przywileje i tytuły nadawane mu „z klucza”, za sam fakt bycia wybranym politykiem, obraca się wyłącznie w policzalnej liczbie gmachów i pomieszczeń o standardzie nie niższym niż „próg przyzwoitości”, dnie spędza na naradach i ceremoniach, wieczory na czczeniu i biesiadowaniu, ostatecznie na pouczaniu elektoratu.

Doprawdy, gdyby taki kalendarz i status zapewnić bezrobotnemu ślusarzowi – też by mu odbiło! Zwłaszcza, że podstawowym uprawnieniem polityka jest mnożenie swoich pomagierów poprzez obsadzanie nimi różnych niewybieralnych funkcji, a w razie potrzeby – kreowanie jeszcze liczniejszych funkcji do obsadzenia dla pominiętych dotąd pomagierów.

Niebezpieczeństwo polega na tym, że w czasach, kiedy społeczna legitymacja dla polityków sięga dna, a prestiż zawodu oscyluje między złoczyńcą i nieudacznikiem – skuteczność polityków w kastowej ochronie swojego statusu znajduje naśladowców w innych profesjach: lekarze, adwokaci, biznesmeni, działacze młodzieżowi, biuraliści, wojskowi, policjanci, nauczyciele, uczeni, strażnicy – wszyscy przestawiają się na optykę wertykalną. Nie obchodzą ich pacjenci, klienci, kontrahenci, beneficjenci, petenci, szeregowcy, uczniowie, studenci czy ludność: obchodzi ich wyłącznie wertykalna kariera, dzięki której będzie im na sucho uchodziła zawodowa niekompetencja i lenistwo, za to umacniać będą swoją nienaruszalność i reprodukować swoje role świętych, acz dobrze wypasionych krów.

W tym wszystkim najbardziej porusza to, że krytycy takiego stanu rzeczy mimo wszystko – w bezpośrednim zderzeniu z rzeczywistością – bezwiednie przyznają rację i politykom, i ich naśladowcom: wszak to od nich zależy nasze profanum, parszywa codzienność każdego z nas, zarobki, możliwości, zaopatrzenie, tytuły, dostęp do..., święty spokój, a nawet możliwość publicznego wypowiadania się. Sami sobie więc narzucamy totalitarne kajdany w kraju wolności. To nie jest autocenzura, to jest rzeczywiste upodlenie, poddanie się racjom o których wiemy z całą pewnością, że są i błędne, i idiotyczne. A wtedy owi politycy i ich naśladowcy triumfują i szydzą. W naszych postawach widzą bowiem (i nie omieszkają rozpropagować) rzeczywiste zaprzeczenie naszej krytyki, a tym samym ogłaszają nas dwulicowcami i podejrzanie inspirowanymi pozornymi buntownikami: oto cały profesjonalizm polityka, sprowadzony do wymuszenia i potem wykazania absurdu zachowań tych, którzy walczą z absurdem oświeconej klasy politycznej.

Świat i Historia rejestrują niemal w każdej iteracji niemal każdej cywilizacji i kultury owo zjawisko fałszywego olśnienia. Badacze starożytnych i najnowszych pism odkrywają wciąż na nowo, w jak absurdalnej rzeczywistości żyje(ła) badana przez nich społeczność, zakłamana i niemądra, obracająca się między szkodliwymi sztancami i formułami, choć obok życie jawnie i wyraźnie pisze prawdziwe, naturalne reguły społeczne i ideologiczne. Helleńscy tyrani udawali demokrację, rzymscy konsule przeistaczali się w cezarów, faraonowie udawali bogów, sekretarze partyjni udawali świadomą awangardę klasy robotniczej, ruscy tchórze udawali mocarzy na kremlach, amerykanie głosząc wolność wyrzynali w pień kultury „indiańskie”, realizują do dziś apartheid, rozłożyli na czynniki pierwsze całe wybrzeża Afryki, a swoje biurokratyczne totalitarne państwo uważają za najlepsze pod słońcem. Pol Pot uszczęśliwiał swój naród w przewrotny sposób godny tytułu zbrodniarza. Co historyczna chwila – to paradoks. Co zakątek świata – to farsa.

Dlaczegóżby w Polsce miało być inaczej? „Jesteście wierszem idioty odbitym na powielaczu” – śpiewa Przemysław Gintrowski za wielkim Autorem. Ano.

Zdarzają się zawsze ludzie, którzy pośród powszechnego totalitaryzmu zaprowadzanego przez fałsz starają się dokumentować tę paranoję, która ich uwiera, ogłaszać ją światu. Starają się przemówić nam do rozsądku, odwołując się do logiki. Dowcip jednak polega na tym, że tu nikogo – poza politykami – nie trzeba przekonywać, bo ludzie wprost rozumieją i czują ową paranoję, trzymają się zaś jej z zamiłowania do świętego spokoju, a nie z postępującej sklerozy, więc wszelkie tłumaczenia napotykają na mur taki sam, jaki powstaje w zakłamanym salonowym towarzystwie, kiedy ktoś głośno puści bąka. Natomiast politycy – najczęściej dalecy od widzenia samych siebie durnymi – nie dadzą się przekonać, bo nawet jeśli wywody owych idealistów i mądrali znajdują jako ciekawe, to przecież widzą swoją słuszność i jej potwierdzenie w postawach ludu, ciemnego przecież, choć zbiorowo ponoć mądrego niezmiernie.

 

Ci co ich oświeciło – są niebezpieczni dla kraju, pogrążają go bowiem w ciemnocie, która – choć pozorna – bardzo dosłownie i bardzo konkretnie wpływa na losy kraju. lekarstwem na tę ciemnotę jest porzucenie przez olśnionych polityków gry wertykalnej i powrót do formuły społecznego podziału pracy, do formuły umowy społecznej, której należy się nauczyć przestrzegać. Jak jednak mają to uczynić, skoro im dłużej trwa kontredans, tym bardziej są oni przekonani o swej nieomylności, tym chętniej iluminują „masy” pouczając je co do natury świata? Czyżby zawsze przychodziło czekać, aż rachunek za olśnienie polityków zapłacą ich wyborcy, wcześniej stadnie podążający w kierunku przepaści, mimo że znali prawidłowy kierunek?