Chore tory - inteligencjo!

2010-02-20 22:36

 

CHORE TORY, INTELIGENCJO!

/właśnie/

 

Kaca mają wszyscy, którzy obalali komunę, bo dzisiejszy wygląd kraju po przejściach jest opłakany. Ktoś za to zapłaci, więc pośród inteligencji sieje się blady strach: wszak wszyscyśmy piali na cześć wolności i demokracji, które okazały się wolnością-pułapką dla swych piewców i demokracją-rajem dla zbójów. Jedni piali w tym samym tonie, jaki obierali redaktorzy „Po Prostu”, „Colloquia Communia” (Kolegium Otryckie) albo „Zdania” (Kuźnica): można zmieniać radykalnie status quo społeczne nie zmieniając status quo politycznego, czyli polepszyć i wyrównać w ramach istniejącego ustroju. Inni piali jak WZW, KPN czy KOR: trzeba wszystko przewrócić do góry nogami, bo w dotychczasowym układzie nic się dobrego nie da już zrobić.

Nie wiadomo tak naprawdę, która linia programowa zwyciężyła. Linia programowa, a nie polityczna. Różnica polega na tym, że ci, którzy redagowali linię programową (jedną czy drugą), w rzeczywistości reagowali na stan barometru społecznego, widzieli ludzką gorączkę w zakładach pracy i na ulicach, rozumieli nieco więcej niż rozgorączkowana „klasa robotnicza” – więc zabrali się za intelektualną refleksję o tym wszystkim, a jej naturalną konsekwencją okazywały się programy przeniknięte na wskroś domorosłą albo profesjonalną filozofią społeczną. Wtedy inteligencja – po swojemu gotowa do działania – ustawiała się na czele pochodu, a raczej w roli doradców ciemnego ludu i intrygowała, a lud prosił jak kogo dobrego, mówcie po naszemu, bo te wasze wywody nam robią wodę z mózgu, więc ta inteligencja, która nauczyła się tylko jednej lekcji, na gorąco wymyślała ruchy proste w konstrukcji i prostackie w wymiarze politycznym. Obalać. Nie pękać. Przeczołgać komuchów.

Solidarność okazała się nie tyle ruchem niemal całego ludu pracującego miast i wsi (10 milionów to naprawdę imponujące wykonanie planu), ile workiem na wszelkiej maści inteligentów, sfrustrowanych skamieniałością struktur awansu edukacyjnego, zwieńczonych wymaganiami ideologicznymi, czyli furtką dla bardzo osobistych rozgrywek nie mających nic wspólnego z polityką, a tym bardziej z wiedzą. Taki inteligent rozbijający się ustawicznie o jakieś bariery stawiane na chybił-trafił przez swoich braci-inteligentów już awansowanych, odczytywał je jako tor przeszkód wystawiony właśnie przeciw niemu: nic dziwnego, że radykalizował się w miarę kolejnych porażek kadrowych i stawał się anty-komunistą wbrew sobie. Kuroń najlepszym przykładem.

Ale być anty... to jedno, zaś mieć program – to drugie. Świetnie wyczuwała to komuna, cynicznie dzieląc opozycję na konstruktywną i tę pozostałą. Kto był w konstruktywnej opozycji, mimowolnie rozwijał dyskusję partyjną i ulepszał ustrój, który go ugniatał, w dodatku robił to bezpłatnie, nie miał prawa niczego się domagać, bo nie był w nomenklaturze, mógł się cieszyć, że brał umowy-zlecenia za swoje wykłady na różnych studenckich seminariach. Solidarność dla nich wszystkich – tych niezłomnych i tych od umów-zleceń – okazała się wybawieniem. Na jej zjeździe szefem zespołu programowego był komuch, dziś zresztą senator SLD. W Solidarności inteligencja poczuła wreszcie swoją niezależność i siłę, skierowując ją na chore tory. Socjalizm bowiem był tak skonstruowany, że dawał przesadnie dużo swoim czołowym piewcom i sługusom, kosztem całej reszty, zaś tępił wszystkich podważających ten prosty układ. Natomiast inteligencja w solidarnościowym azylu wymyśliła całkiem niedorzecznie, że będzie brała tyle samo co piewcy i sługusi, ale jako ich niesocjalistyczne alter ego, w zupełnie innej konstrukcji systemowej.

Nie mogła bowiem solidarnościowa inteligencja ani zapisać się do kontynuacji, tak jak tego chcieli w postulatach i porozumieniach autorzy protestów sierpniowych skupieni w MKS-ach, ani też nie mogła prezentować „zachodniej” (kapitalistycznej?) oferty w całej jej krasie, z rozwarstwieniem społecznym, z trwałą niesprawiedliwością, z przeciwstawieniem elit ludowi i vice versa. Oba nurty (kontynuacji i prawdy) obecne były ostro w dysputach inteligenckich, ale nie zostały przeniesione ani do MKS-ów, ani tym bardziej do ludu, zapewne w trosce, aby się ludowi nie przegrzały tranzystory. Stało się więc niejako po socjalistycznemu, po partyjnemu: inteligencja przyjęła na siebie rolę świadomej awangardy ludu i wcisnęła mu kit, o który nie była proszona, byle tylko nie był podobny do kitu oferowanego przez piewców i służalców socjalizmu, czyli przez osobistych wrogów blokujących dotąd awans tej inteligencji, która znalazła schronienie w Solidarności, ale szybko ze schronienia uczyniła sobie własny folwark. Kto dziś pamięta, jak Wałęsa wkurzył się na inteligentów i powiedział folwarcznym publicznie do słuchu?

Nie było to miłe, kiedy zabrano inteligentom prawo do solidarnościowego logo w gazecie, kiedy zaczęto od inteligentów wymagać konkretnych projektów, tak jak na stoczni wymagano tego od inżynierów. Wtedy inteligenci – postawieni przed tablicą – zaczęli na wyrywki bełkotać jakieś formuły, aż w końcu pokłócili się, bardziej z frustracji, że nie mają programów, niż z różnic programowych, a Wałęsa był w swoim żywiole, pokazał szalbierzom, gdzie ich miejsce, wtedy oni nareszcie zabrali się do roboty, zwłaszcza że podczas tych awantur ci, którzy załapali się do rządu, ustawili się w roli Nowej Kierowniczej Siły, woluntarystycznej, arbitralnej, nomenklaturowej, opartej na miernych ale wiernych, jak niegdyś Partia Przewodnia.

Rozbiwszy w puch wszelkie instytucje i struktury czyniące państwo-państwem, gospodarkę-gospodarką, społeczeństwo-społeczeństwem, kulturę-kulturą, ideologię-ideologią a politykę-polityką – rozsypana w bezładzie inteligencja dała pole prawdziwym cwaniakom, którzy lepiej odrobili zadanie domowe (to ci z Zachodu) albo mieli lepszego nosa do interesów (to ci rodzimi i ci ze Wschodu). Rozpoczęła się grabież, Wielkie Święto Łapczywości, na które inteligencja patrzyła z przestrachem, obrzydzeniem, ale też z tym charakterystycznym perwersyjnym zachwytem i upojeniem, że oto się dzieje: tak patrzy zawsze drwal na wielkie drzewo, które z kilkudziesięciosekundowym trzaskiem i hukiem pada bez życia i kontroli na umęczoną ziemię.

Jezus, Maria! Ale się rypło! – zdawała się w przestrachu szeptać inteligencja, która nareszcie pojmować zaczęła, jaką rozróbę sprowokowała. Oto właśnie nasza inteligencja, z niedocenionej i niechcianej siostry szukającej schronienia w Solidarności, poprzez swoją przemianę w Świadomą Awangardę, przeistoczyła się ostatecznie w zwykłą chuliganerię, za której rozróby kraj płaci cenę pożarów i zawalisk, głodu i chłodu, długów i obcych rządów.

Nie jest to jednak jeszcze czas, kiedy do głosu dojdą specjaliści, fachowcy, ludzie profesjonalnie przygotowani do robót publicznych. Polska to kraj, w którym podczas kryzysów winowajcy zwierają szeregi partyjne i wskazują winnych wszędzie, tylko nie u siebie. To tak jak policja, kiedy się okaże, że policjant kradnie, wyrzuca go i udaje, że policja jest czysta, bez zastanawiania się, dlaczego on kradł będąc policjantem. Polska partyjna nadal tkwi na chorych torach źle poskręcanych przez inteligencję, uprawiającą swoją amatorszczyznę kosztem kraju i jego ludu. Pośrednio też swoim kosztem, bo znów ubożeje, bo znów puszcza się z partiami w roli piewców i służalców, bo znów rozbija się o nomenklaturowe bariery, tym boleśniej, że bezrobocie niemałe, tym dotkliwiej, że tym razem ewidentnie sama jest sobie winna.

Kaca ma inteligencja, że się wdała w politykę, że się tak dała wpuścić Historii w maliny, że okazała się głupio-mądra i jałowa, że – zabrawszy się za kraj duży, liczebny i ambitny – uczyniła zeń pośmiewisko dla krajów małych, pochodzących z tego samego obozu, radzących sobie jakby lepiej. Że zrobiła sobie z własnego kraju kosztowną szkołę, że pouczała lud tonem wyniosłym i mądralińskim, zarazem robiąc u tego ludu długi nie do spłacenia.

Inteligencjo! Tobie potrzeba obozu kondycyjnego! Bo sama Historia niczego cię nie nauczyła.