Chlujność w polityce. I inteligentność

2014-10-23 09:10

 

Dopiero jako całkiem podrośnięty chłopiec odkryłem, że „intelligence” w pewnym rozpowszechnionym narzeczu oznacza „rozpoznanie”. Żyłem bowiem pośród ludzi, którzy „inteligentnym” nazywali każdego obdarzonego elegancją i ogładą oraz schludnością obcowania z innymi. Przeciwieństwem „inteligentnego” w tym kręgu był zatem nie ktoś „głupi-niekumaty”, tylko ktoś „niechlujny”, przynajmniej z wyglądu i zachowania.

W polityce – tej cieknącej z telewizora – słowa pozamieniały się rolami. Prawie każdy gość programów politycznych jest „inteligentny” z wyglądu, ale niechlujny w tym co głosi. O tej niechlujności bym chciał trochę pogwarzyć.

Nie wiedzieć czemu ważnym „narzędziem władzy” jest wsparcie profesjonalistów od wizerunku „optycznego” i oblicza „percepcyjnego”. Taki ktoś, profesjonalista, zaprowadza dla polityka ład pośród krawatów, garsonek, fryzur, gestów, słownictwa, gadgetów – ale też uczy owego polityka kilkunastu żelaznych „poglądów własnych” oraz najprostszych zasad retoryki (spośród tych zasad nie wszystkie są zasadami, na przykład słowotok nie przerwany ani wtedy, kiedy się jest samemu proszonym o głos, ani wtedy, kiedy mówi „interlokutor”).

Jednym słowem, polityk wizytujący media w charakterze maskotki albo w charakterze przesłuchiwanego-odpytywanego – idzie do studia uzbrojony przez swojego „pi-arowca”. Tyle, że pod uzbrojeniem nadal tkwi on sam, z krwi i kości, możnaby powiedzieć: prawdziwy. I sztuka dziennikarska (równie pomylona jak polityczny „pi-ar”) polega na tym, by tę gardę polityka rozbić i pokazać go ogłupiałego, na golasa. Ta sztuka jakże często jest skuteczna!

Efekt jest w stylu „kochać się z tygrysem”: komiczny i przerażający. Wyobraźmy sobie rycerza, który „dół” pancerny ma zawieszony na szelkach, a „górę” rozchełstaną zawadiacko, zamiast nakarczku ma chustkę od Armaniego, a zamiast szyszaka ma pusty łeb, jakkolwiek to rozumieć.

 

/Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Zbroja_pe%C5%82na#mediaviewer/File:Plate_armour_details.svg/

 

Myślę, że dawno już minął czas, kiedy niemal codzienne popisy takich rycerzy można było składać na „różne takie”. Dziś już wiadomo, że kiedy polityk sprawia w studio wrażenie „mieszane” – to znaczy, nie pasuje do wizerunku, którym próbuje nas oczarować, jego prawdziwość jest inna, pszenno-buraczana, bazarowa, marna, nieciekawa, a jeśli już, to dla badaczy pastwiących się nad nieudaną sztuką trzymania pionu.

Wipler okazujący rany po pijackiej awanturze, Chlebowski chusteczką ocierający przestrach z czoła, Sikorski z wyrazem twarzy „zaraz wam pokażę”, tabuny innych, stosujących zasadę „dużo mówić – nic nie powiedzieć”, Hofman dumny z anatomii, Kwaśniewski prezentujący sztukę wychodzenia po drabinie, Kruk pewna, że potrafi „coś tam cos tam”, Niesiołowski z Piterą wraz z co najmniej dziesiątkiem im podobnych, gotowych stanąć w szranki przeciw zdrowemu rozsądkowi – to niemal codzienna rozrywka polityków. Nie wierzę, że nie widzą swoich „błędów i pomyłek”. Za to wierzę, że wydaje im się, iż to są zaledwie drobne wpadki na tle ich ciężkiej pracy politycznej. Bo nie widzą alternatywy dla siebie i mają w ręku narzędzia, by tę bujdę wdrażać w życie przy kolejnych wyborach.

Niechlujne to, i obraża nawet najmniej wyrafinowaną inteligencję. Aż chce się w taszkę przyłożyć (patrz: rysunek).

Nadejdzie kiedyś dzień zapłaty…?