Chiński syndrom autostradowy

2011-06-06 10:35

Na początek powiedzmy sobie, że Chiny to zawołanie na pewną część Azji, a nie kraj narodowy. Podobnie jak w Indiach czy Rosji, co 100 kilometrów słychać inną mowę i ludzie o sobie myślą inaczej niż ci „po sąsiedzku”.

 

Błędem jest postrzeganie Chin jako po prostu kraju czterech mega-regionów: Tybetu, Ujgurii, Mongolii Wewnętrznej i „Chin właściwych”. Podobnie jak błędem byłoby niedostrzeganie kilkudziesięciowiekowej tradycji cielesnego obcowania ze sobą wszystkiego, co Chinami dziś nazywamy.

 

W Azji to, co my nazywamy biznesem, jest sprawą honoru bardziej niż pieniędzy. A na terenach zawoływanych jako Chiny – szczególnie. Pamiętajmy też, że w tym miejscu świata jedną z liter alfabetu kulturowego jest wyższość Hierarchii nad Człowiekiem, którą my wyszydzamy jako totalitaryzm.

 

Zatem honor „biznesu” nie jest tu sprawą jednostki, tylko Hierarchii.

 

Wyjaśnijmy to nieszczęsne słowo BIZNES. U nas kojarzy się on jednoznacznie z działalnością komercyjną na własny rachunek, rozpostartą między rynkowe sukcesy i porażki, których zestaw i natężenie potrafią doprowadzić do bankructwa lub na wyżyny.

 

W Chinach jest nieco inaczej.

 

Nawet w czasach największego ograniczenia swobody jednostek (słynna miska ryżu dziennie i ujednolicona szarość uniformów) – Chińczycy mieli „prawo” do indywidualnej zapobiegliwości. Widać to zwłaszcza w ciągu ostatnich dwóch pokoleń. W tę zapobiegliwość raczej nikt nie ingeruje, poza wiecznie żądnymi dochodów „za nic” urzędnikami lokalnymi.

 

Kiedy jednak czyjaś działalność zaczyna być prawdziwą działalnością gospodarczą – staje się praktycznie własnością Hierarchii, która nią rozporządza we właściwy tej kulturze sposób.

 

Ktokolwiek sobie wyobraża, że rozmaite – rodem z Chin – firmy import-eksport-inwestycja działają na świecie suwerennie i wedle swoich autorskich pomysłów – powinien udać się na reedukację. Świat „biznesu”, czyli aktywności gospodarczej mającej znaczenie publiczne-społeczne, tym bardziej działających poza granicami ChRL – to świat uzależnień od Hierarchii, raportowania, tłumaczenia się, wykonywania zleceń specjalnych, nadzoru różnych tajnych postaci.

 

Jeśli połączyć to, że Hierarchia „zakręcona” jest na punkcie honoru „biznesowego” w tym, że polskie autostrady nie kwitną pod pracowitymi chińskimi rękami – to warto zastanowić się, dlaczego akurat te przedsięwzięcia nie są (już) sprawą chińskiego honoru.

 

Ja się nad tym zastanawiam i można powiedzieć, że coś już wiem.

 

Ale nie powiem.

 

Skieruję tylko zainteresowanych na taki oto trop: Polska, dołująca pod każdym względem poza wewnętrznym Pi-aR, a w rzeczywistości będąca wydmuszką, pisanką na celebry odświętne – nie jest miejscem reprodukcji chińskiego honoru i europejską szansą Chin, tylko prowincjonalnym miejscem eksperymentowania, a może nawet celowych „wpadek”.

 

Myślę sobie, że Chiny wiedzą o Polsce więcej, niż Platini i Tusk razem wzięci, więcej niż mający tu kłopoty trawienne Obama.

 

 

 

Kontakty

Publications

Chiński syndrom autostradowy

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz