Całe miasto to twój dom?

2018-06-03 09:15

 

Kolega wyczulił mnie na plakaty rozwieszone w miasteczku, niewyraźne i w fatalnym kolorze, z wybitym na górze napisem „Sam urządzaj Radzymin”. Jako że zawracam głowę Burmistrzowi z pomysłem tchnienia w miasteczko nowego, DODATKOWEGO ducha – zainteresowałem się sprawą, czyli wszedłem na podaną stronę WWW.MIASTA.PL. No, i okazało się, że kilkadziesiąt miast i miasteczek weszło w kampanię mającą wydobyć z aktywnych mieszkańców głębsze pokłady energii społecznikowskiej, w takich sprawach jak: referendum, obywatelskie projekty uchwał, konsultacje społeczne, plany zagospodarowania przestrzennego, rady dzielnic-osiedli, organizacje pozarządowe, sąsiedzkie inicjatywy lokalne, otwarte na obywateli rady i komisje, itp.

Niepokoi hasło kampanii: „Całe miasto to twój dom, z samorządem możesz planować je jak chcesz”. Niepokoi bo:

1.       Dom to miejsce, gdzie człowiek zwykł gromadzić swój dorobek, ćwiczyć elementarne umiejętności społeczne, które przyjął jako punkt odniesienia w swoich planach i działaniach. Miasto nie może być domem inaczej niż w przenośni, bowiem ze swej istoty jest gromadą domów (w powyższym sensie) wpisanych w szerszą rzeczywistość legowisk, przytulisk i rozmaitych instalacji-obiektów-terenów publicznych;

2.       Druga część hasła wyraźnie oddziela obywatela od samorządu, stawia go obok, co staje okoniem wobec artykułu 164 pkt 1 Konstytucji, gdzie gminę (wspólnotę mieszkańców) stawia się w roli podstawowej jednostki samorządu, a w następnych punktach podkreśla się różnicę między administracją lokalną (urzędem) a gminą, dla której administracja jest służebna, mając zresztą „dwóch panów”, tym ważniejszym jest Rząd poprzez RIO;

Krótko mówiąc, wolałbym hasło w brzmieniu prawdziwszym: „Skoro twój Dom jest w tym mieście – planuj je w ramach samorządu”.

Nie ma jednak o co kruszyć kopii. Jestem „naczelnym redaktorem” projektu Osada Obywatelska, który jest PODPOWIEDZIĄ dla kandydatów na radnych, wójtów, burmistrzów, itd.: trzeba w gminach (wspólnotach sąsiedzkich) załatwić trzy sprawy:

A

Całość realnie dostępnego budżetu administracji (po odjęciu spłat zadłużenia i obowiązków ustrojowych, jak szkoły itp.) – oddać w ręce wspólnoty jako budżet partycypacyjny-obywatelski. Zostawianie lokalnym aktywistom 1-5% budżetu miasta-gminy to żart z samorządności, bo oznacza w praktyce, że możemy sobie wybierać między ławeczką a piaskownicą, a poważne finanse są nadal w rękach administracji, udającej, że decydentami są radni.

B

Nie do przyjęcia jest to, do czego nas już przyzwyczajono, że 20/10/5% ludzi zdolnych do pracy i gotowych ją wykonywać – pozostaje poza siecią zatrudnienia, a drugie tyle pozostaje na emigracji. W skali 20-tysięcznego miasteczka – odjąwszy młodzież, trzeci wiek i ludzi niesprawnych (trwale lub czasowo) – daje to przymusową nędzę (lub „kombinowanie”) dla 2-ch tysięcy ludzi, minimum 500. Czy naprawdę zadowala nas 1000-osobowy wyrzut sumienia na każde 20 tysięcy mieszkańców?

C

Idea ogrodów jordanowskich, czyli świetlic całodziennych z otaczającym ogrodem i placem zabaw, gdzie „obowiązkowy” jest posiłek, odrabianie lekcji, zajęcia edukacyjne, rekreacyjne i „ukulturniające” – to nie jest żaden przeżytek, ale wręcz najważniejsze wyzwania w społeczeństwie, gdzie czyta się średnio 0,78 książki rocznie. Gmina (administracja) powinna zrozumieć, że takie świetlice i „małpie gaje” to nie kwestia budżetu partycypacyjnego, tylko psi obowiązek.

Jeden z kandydatów na Prezydenta Warszawy współ-autoryzuje projekt Osady Obywatelskiej. Ja zaś jestem zdania, że kto odrzuca (co do zasady) te trzy rozwiązania – powinien się zastanowić, po co kandyduje. Bo dyrdy malenia o nowych mostach, biurowcach, obwodnicach, autobusach, inwestycjach biznesowych – to jest rutyna, o którą nie ma co kruszyć kopii, bo to cywilizacyjna konieczność, a nie program polityczny.

 

*             *             *

Wyrażam głębokie zdziwienie tym, że na 299 miast członkowskich Związku Miast Polskich – do kampanii „Sam urządzaj swoje miasto” przystąpiło około 70, czyli co czwarte. Pozostałe miasta Poradza sobie przecież bez lokalnego aktywu, nieprawdaż? A może już zblatowano kogo trzeba i „w mieście jest spokój…”?

Dopytam: a co na to wszystko różne inne związki wspólnot lokalnych: powiatów, gmin wiejskich, itd., itp.? Co na to wszystko rozmaite konstelacje organizacji pozarządowych?

Oczywiście, żadna kampania społeczna nie jest obowiązkowa (czasy tzw. „komuny” już minęły), ale nieobecność ludzi znanych jako obywatele i „ciał” znanych jako samorządy – przy niektórych kampaniach zastanawia…

Aha, czy już jest jasne, że w grudniu żadnych głosowań nie będzie…? No, bo kiedy: w Dzień Odlewnika, na Barbary, w rocznicę Stanu, na Wigilię, czy na Sylwestra?