Bob Budowniczy

2020-03-07 07:13

 

Pewien mistrz bon-motów ogłosił kiedyś: nieważne, jak ktoś zaczyna, ważne jak kończy. Trzeba powiedzieć, że ów mistrz skończył jako gawędziarz polityczny, i to całkiem wzięty, choć to jemu przypisuje się zjazd jego rodzonej formacji po pile zębatej: w jedną kadencję z kilkudziesięciu procent poparcia do kilkunastu.

Znamy też przypadek „prezydenta”, który przebił wszystkie kabarety, nie tylko swoimi pociesznymi i żenującymi wpadkami, ale też tym, że „przejechał po pijaku na światłach w biały dzień zakonnicę ciężarną na pasach”, w każdym razie wykonał w ciągu kilkudziesięciu dni spektakularny poślizg polityczny, który go uczynił „nikim”. Mamy jeszcze murowanego człowieka sukcesu, który u szczytu kariery, wciąż haratając w gałę, pełniąc drugą kadencję funkcję Premiera, i to solidnie umocowanego politycznie – z dnia na dzień, w trakcie tej kadencji, wziął pod ramię Wicepremierkę równie jak on „oblataną w językach”,  i niczym bananowy kacyk pojechał na saksy do stolicy neo-imperium, tam wykonując rolę „szanowanego pomietła”. No, i klasyka: legendarny przywódca związkowy został prezydentem, aby w ciągu kadencji zejść do kilkuprocentowego, śladowego poparcia i skończyć jako „wypełniacz przerw”, samochwała i „Bolek”.

Widać z tego, że rola przywódcy w Polsce jest niebezpieczna, każdego czeka jakaś katastrofa, rzadko który trzyma fason „po użyciu”, większość nie trzyma fasonu nawet „w trakcie”.

I my, „elektorat”, gramy w tę grę, umiejętnie trzymani na postronku przez „siły magiczne”, podpuszczani, że ni byśmy Suweren, a tak naprawdę – widownia biorąca na poważnie skecze odgrywane w godzinach pracy przez „przedstawicieli i reprezentantów”.

Prezydent ma za zadanie – w polskim systemie-ustroju – kontrasygnować dokonania rzeczywistej siły sprawczej, czyli Rządu (czytaj: kamaryli rządzącej) – albo rzucać mu kłody pod nogi, ostatecznie sam czasem wniesie inicjatywę ustawodawczą. Reszta – to „żyrandol”. Zabawa w dwór prezydencko-celebrycki. Z panią prezydentową w roli „gospodyni popołudnia”.

 

*             *             *

Nie znam prawdziwych intencji „naczelnika  zaplecza”, cichego Polski-Zbawcy, ale widać jak na dłoni, że bawi się on z urzędującym super-kandydatem do drugiej kadencji i jednocześnie z nami, Suwerenem. Brzydko się bawi, trzyma go na granicy pierwszej-drugiej tury i kugluje z sondażami, aby nie czuł się zbyt pewnie.

Może chodzi o sukcesję. Delfinarium idzie „jak po swoje”, właściwie już robi za formację nową, post-PC. A „szeregowemu posłowi” marzy się, by owo Delfinarium straciło wszelki umiar, by na tym tle jego – z bratem – Racja okazała się dla potomnych rzeczywiście zbawcza.

Najśmieszniejsze, że Adrian to wszystko łyka jak wygłodniały pelikan, i zamiast pełnić funkcję, w końcu nie byle jaką – to ją piastuje, celebruje, gdzie popadnie, nawet na pustym peronie opustoszałej stacyjki. To nie jego wina, Szanowni Wyborcy, on najwyraźniej nie rozumie gry „naczelnika zaplecza”, a to oznacza, że nie został poinstruowany, że jest pionkiem.

I to go dyskwalifikuje, przy czym, Elektoracie, nie mów „hop”, bo naprawdę nie wiadomo dziś nikomu, kto się w co bawi…

Wszystko idzie ku temu, byśmy całkiem „wkrótce” mieli w polskim ustroju do czynienia z „królem Julianem Trzynastym” na świeczniku. O co chodzi? Cytuję poniżej.

Król Julian XIII (ang. King Julien XIII) – lemur uważający się za króla całego zoo i okolicznych terenów zielonych. Ma kompleks na punkcie swoich stóp, których nie pozwala nikomu dotykać. Swoje siedlisko traktuje jako „królestwo”. Wierzy w „pradawnych bogów” i tylko przed nimi czuje respekt. Żyje w przekonaniu, że wszyscy go lubią i żąda, by wszyscy dookoła go słuchali, i robili to, co chce. W rzeczywistości tylko pocieszni służalcy, Mort (lemurek myszaty, na ogonie przechowuje dżem na wypadek jakby zgłodniał)  i Maurice (palczak madagaskarski, zna język lemurów, umie posługiwać się jojo) naprawdę szanują go jako króla, pozostałe zwierzęta zaś podchodzą do niego z ironią. Jego zachowanie denerwuje Skippera. Ignoruje Morta, który mimo to jest mu bezwzględnie oddany. Niepoprawny podrywacz, który flirtuje zarówno z samicami, jak i samcami. Jest egoistyczny i może godzinami mówić o swoich zaletach. Często organizuje całonocne imprezy, na których tańczy do upadłego, co przeszkadza pingwinom spać. Nie jest zbyt inteligentny, nie wie o potrzebie wymiany baterii w radiu. Jego korona trzyma mu się na głowie, choćby wisiał do góry nogami, jednak lemur może ją w każdej chwili ściągnąć jednym ruchem. Nie umie liczyć. Wierzy, że chmury są z waty cukrowej. Nie lubi bawarskiej muzyki.

I ma setki pomysłów na minutę, Kady durniejszy od poprzedniego. Mądrzejsze od niego są pingwiny działające ni to w gangu, ni to w roli zbawców planety, a przynajmniej zoo.

 

*             *             *

Oto co nas czeka pod rządami Delfinarium. Sam bym tego nie wymyślił, choć mam wyobraźnię, że hej!

Jan Gavroche Herman