Bez urazy

2019-04-14 06:54

 

Napiszę dziś o sprawach, które dla nas, mieszkańców Polski, nie są nowe. Bo ciągną się niemal od zarania wspólnoty zamieszkującej nasze ziemie, która to wspólnota z czasem została zagospodarowana przez doskonalące się tutejsze Państwo.

Doskonalące się…?

Całe szczęście dla nas, tu mieszkających, że Państwo jako fenomen cywilizacyjny Zachodu wytraca się, obumiera, coraz wyraziściej pokazując, że utraciło swoją cywilizacyjną zdolność do skutecznego i bezpiecznego zarządzania Krajem i Ludnością. Przyjdzie czas, że ten mały, zachodnio-azjatycki półwysep zwany Europą, postrzępiony przez zlodowacenia i poszarpany przez Historię – zrzuci z siebie Państwo i urządzi swoje izby z wykorzystaniem innej estetyki i innych przesłań niż Państwo, oparte na helleńskiej Symmachii, rzymskiej Garnizonii, teutońskiej Rzeszy, czyli na trzech totalitaryzmach upierzonych demokratycznie. Z teokratyczną kosmetyką judeo-chrześcijańską, satrapijną kosmetyką osmańską, carsko-tatarską kosmetyką rosyjską, nie bez romantyzmu „pobranego” po równo z każdego „kosmetycznego” kierunku.

To wszystko się dla naszego kontynentu kończy, choć na pewno nie „od jutra”. Odejdzie do lamusa wraz z fenomenem Państwa – nasza „przyrodzona” nieumiejętność znalezienia się w formułach państwowych. Nie zdołało nasze Państwo – w swej krótkiej, zaledwie tysiącletniej historii – ani odnaleźć się w roli potężniejącego mocarstwa, ani w roli wielo-kulturowej federacji, ani w roli „tego drugiego” u boku rzeczywistego hegemona (w tej roli zmieniamy teatry od stulecia, zawsze grając „tło-ogony-halabardników”).

Może coś w nas samych jest takiego, co nas sprowadza z wyżyn ku zaściankowi? Mam przeczucie, że to nasza niezdolność do akceptacji „innego”. Skłonność do pogardy, która od zarania czeka, kogo by tu wziąć na kolec.

 

*             *             *

Skrócę „wspomnienia polskie”, w których jest miejsce na serdeczność-nienawiść wobec Niemców, Rosjan, Żydów, komunistów, nazistów-faszystów, feudałów, kapitalistów, na „serdeczne-sąsiedzkie” uszczypliwości wobec dowolnego sąsiada narodowego, politycznego i tego „gminnego”, i wobec rozmaitych „odmieńców”. Polska stoi i stała od wieków TOLERANCJĄ, czyli takim stanem ducha społecznego, który jest w stanie zaledwie wznieść się ponad niesmak, jaki czujemy wobec wszystkich wymienionych w poprzednim zdaniu.

Owa Tolerancja – to nasza zmora. Oznacza dosłownie: mam ciebie za gorszego, niedobrego, nieestetycznego, ale okażę ci swoje człowieczeństwo powstrzymując się od eksterminacji, tolerując ciebie. I – niestety – raz-po-raz pękają nam szwy owej Toleracji, wtedy „się dzieje”.

W naszej tolerancji nie ma szacunku do „tolerowanych”. Jest jedynie zdolność do powstrzymania się od aktów niechęci i agresji, zdolność – powiedzmy szczerze – niedoskonała, dziurawa, z której wyskakują jak chochoły – nasze złe moce. Nasze, bo nami targają, tarmoszą nasze sumienia i biografie.

To dlatego nasze bunty, rokosze, zadymy, rewolucje, manifestacje, strajki, protesty – podszyte są nieustającą zajadłością, zapiekłością, której jest tak wiele i tak pełno, że nie da się jej ogarnąć, pozbierać i zamknąć w korcu, po to by nie przynosiła wstydu i sromoty, by nas nie ośmieszała i nie upodlała na oczach innych nacji, innych wyznań, innych niż polskość przejawów życia zbiorowego.

 

 

*             *             *

To oni się pierwsi zaczęli, proszę pani…?             

 

 

*             *             *

Kiedyś rozwinę wątek „dwuplemienności”, który „chodzi mi po sumieniu”, a formułuję go roboczo następująco: co poczniemy z naszą „tolerancją”, kiedy w kolejnej rozgrywce, na przykład politycznej, przegramy z tym, na którym bez opamiętania wieszamy psy? Przecież on będzie nami rządził! Będziemy się z nim układać o codzienne sprawy po tym wszystkim, jakby nic nie zaszło? A co zrobimy, kiedy z NIM wygramy? Przegonimy z kraju? Zamkniemy w Berezie? Urządzimy mu pogrom? Wydziedziczymy? Spalimy go do szczętu z ich potomstwem i dobrami? Zadepczemy do imentu…?