Antyludzkie praktyki władzy. Niby drobiazg

2011-12-15 07:48

Kiedy coś jest „normalnie nienormalne”, nauczyliśmy się mówić, że sprawy są postawione na głowie. W domyśle: wystarczy odwrócić jak klepsydrę i sprawy potoczą się właściwie.

 

Sprawy w Polsce – w obszarze stosunków między Państwem a Obywatelem – stoją na lewym uchu i podpierają się nie wiadomo czym.

 

Wyznaczmy linię demarkacyjną między Państwem i jego Nomenklaturą – a szarym ludem, pośród którego są jednostki ambitne i świadome, ale są też niemoty i dziady. Na tej linii demarkacyjnej rośnie żywopłot podlewany pogardą, nieufnością, wzajemnymi próbami ogrania. Skutki są opłakane dla „szaraków”: płacą wszystkie rachunki „władzy”, nawet te hulaszcze i te z niekompetencji, a jeszcze nie mają nic do powiedzenia. Kiedy się przeciw temu „stawiają” – doznają przemocy i upokorzeń. W drugą stronę to nie działa.

 

Spotkało mnie wczoraj coś, o czym dawno temu powiedziałbym „zaskakujące”. Mnie to już nie zaskoczyło.

 

Zaniosłem na posterunek Policji notatkę. Nie doniesienie, nie skargę, tylko notatkę. Co się powinno zadziać w takiej sytuacji w dowolnej „recepcji” ministerstwa, przedsiębiorstwa, urzędu, itd.? Ktoś, kto jest „na dyżurce”, powinien przyjąć pismo, potwierdzić to na kopii (jeśli obywatel chce – ja chciałem), a następnie wewnętrznym kanałem przekazać pismo temu, komu trzeba.

 

Ale posterunek Policji nie jest ministerstwem, przedsiębiorstwem, urzędem. Tu pan z naramiennikami na swetrze zechciał przeczytać moją notatkę. Na szczęście miała tylko 2 strony. Następnie, znając treść notatki,  przez 10 minut tłumaczył mi, że „takiego pisma” nie przyjmie. Uparłem się. No, to sprawą zajął się jakiś „nad-dyżurny”. To samo od nowa: lektura, klarowanie mi że nie ma mowy, mój upór. W międzyczasie notatkę przeczytała śliczna kobieta w mundurze, która przybyła skądś „z głębi”.

 

Z prostej czynności, która powinna trwać minutę, zrobiła się Wielka Sprawa. Polegająca głównie na zdziwieniach i dopytywaniach się, o co mi właściwie chodzi (choć w notatce jasno zawarłem, o co mi chodzi).

 

Jako że – upierając się – nie byłem „awanturujący się” – doznałem łaski w postaci zaproszenia „w głąb głębi”. Tam komendant, przeczytawszy w-tę-i-wew-tę moją notatkę, klarował mi, co powinienem zrobić w sprawie, która w notatce jest opisana. Pół godziny bezpłatnej porady prawnej. Więcej: w tej sprawie zadawał mi konkretne pytania i zapowiedział, że zajmie się poruszonymi zagadnieniami. Wręcz musiałem go prosić, że nie wnoszę skargi ani doniesienia, tylko notatkę, niech nikomu nic „nie robi”, niech nie robi zamieszania.

 

Poprosił, abym mu zostawił egzemplarz mojej notatki. Proszę bardzo, odpowiadam, stempelek i nie ma sprawy. Nie, bez stempelka. Czyli nieoficjalnie.

Nie dałem mu. Wysłałem notatkę na tenże posterunek faksem.

 

Wniosek: moja notatka osiągnęła swój cel, została rozpatrzona, zanim ją w ogóle ode mnie przyjęto, niewątpliwie opisane tam sprawki zostaną przynajmniej w pamięci funkcjonariuszy. Tyle że ja nie mam na to żadnego potwierdzenia. Jakby co – sprawy nie było.

 

Dlaczego policjanci jak ognia boją się przyjąć pismo od obywatela bez czytania?

 

Przy okazji kojarzą mi się inne numery, jakie mi wykręcano w moim życiu, chyba przydługim, biorąc pod uwagę problemy ZUS.

 

1.      Ulubioną frazą w pismach-odpowiedziach na zażalenia i skargi jest „pytaliśmy tego, na kogo pan skarży, i on powiedział, że to nieprawda, wyrażamy nadzieję, że to satysfakcjonuje pana i kończymy postępowanie”. Fraza ta brzmi tak samo, jak „daj sobie spokój, głową muru nie przebijesz, po co się czepiasz”;

2.      Równie ulubioną frazą jest „sąd miał prawo postąpić jak postąpił” (odpowiednio: urząd, organ, funkcjonariusz, urzędnik, itd., itp.). Zapomina się przy tym dodać, że to oczywiste prawo, wynikające z niezawisłości, suwerenności i czegoś jeszcze, nie jest całkiem swobodne, ograniczone jest wszak zdrowym rozsądkiem i logiką, nie istnieje prawo do urzędowego postępowania wbrew faktom, logice i zdrowemu rozsądkowi;

3.      Ulubionym zajęciem sądów, prokuratur, urzędów, organów – jest dopytywanie się petenta o rozmaite wyjaśnienia, w stylu „ale o co chodzi”, choć w dokumentacji jest wszystko, o co pytają. W rzeczywistości jest to bezprawie, wymuszanie na petencie, aby sam wynajdował paragrafy i kodeksy, regulaminy, procedury, a to jest ich – a nie obywatela – obowiązkiem;

4.      Równie ulubionym zajęciem powyższych jest mataczenie (nie pomyliłem się, mataczenie): jeśli tylko petent podnosi nowy wątek – sprawy są wydzielane pod nowymi sygnaturami, nabierają odrębnego procedowania, albo odrzucane z pouczeniem że może protestować (lub bez pouczenia) – aż petent zgłupieje, bo z wszystkich zainteresowanych akurat on jedyny nie jest prawnikiem;

5.      Jeszcze bardziej ulubionym ich zajęciem jest preparowanie faktów dokonanych: narobimy człowiekowi kłopotów, powalimy na ziemię, zaskoczymy, a jak zareaguje (koniecznie w terminie, koniecznie poprawnie, koniecznie pod rygorem jakimś) – to się zobaczy. Gdy nie zareaguje – stało się, i co z tego, że to bezprawie, skoro „miał prawo zareagować” i nie uczynił tego właściwie? Nieznajomość prawo szkodzi „niezaznajomionemu”;

6.      Najśmieszniejszą formułką urzędowo-organowo-sądową jest „oczywista pomyłka”: Państwo i Nomenklatura mogą dowolnie narozrabiać, a kiedy jest poruta – okazuje się, że popełniły oczywistą pomyłkę. Śmiech zamiera, kiedy okazuje się, że wyrządzone szkody decydują o losie petenta, i to często są życiowe sprawy ludzkie (kiedy na przykład wysyła się coś do petenta na zły adres, a kiedy „uporczywie nie odbiera” – zabiera mu się dom);

7.      Itd., itp. Kiedyś chyba napiszę poważniejsze dzieło na ten temat, tu zaś tylko dodam, że sędziowie (i nie tylko), wkurzeni do białości „bezczelnym” zachowaniem kogoś, kto „wniósł sprawę” i domaga się czynności, potrafią ogłosić stanowczo: TO MOJA SPRAWA, A NIE PAŃSKA, JA TU DECYDUJĘ ;

 

Czytelniku: spróbuj sobie wyobrazić powyższe 7 punktów „w drugą stronę”, w taki sposób, że to obywatel uskutecznia owe ulubione zajęcia i frazy albo czuje się gospodarzem uruchomionych przez siebie postępowań. Wtedy zrozumiesz, po której stronie żywopłotu (pogarda, nieufność, wzajemne próby ogrania) zawsze jest „racja”.

 

Zawsze zresztą możesz mnie w komentarzu dopytać: „ale o co chodzi”?

 

To dlatego nie da się w Polsce po prostu „odwrócić klepsydry”, trzeba zabrać się za poważniejszą przebudowę Państwa.